niedziela, 20 kwietnia 2014

Garść luźnych refleksji na temat Rusi i Rosji



Po śmierci Jarosława Mądrego (1054) Ruś Kijowska rozpadła się na małe księstwa. Takie były czasy, można powiedzieć, ale „takie były czasy” to po prostu taki „okrągły” i zgrabny slogan, który generalnie nic, ale to nic nie znaczy. Królestwa powstawały i rozpadały się nie dlatego, że są jakieś tam „czasy” (że niby świat objeżdża trębacz i krzyczy „Uwaga, ludziska! Nadchodzi czas rozbicia dzielnicowego!”, albo „Hej, hej, ogłaszam czas imperiów”). To, że czasy były takie, a nie inne, zawsze oceniamy z pewnego dystansu, po wielu latach, jeśli nie wiekach. W ten sposób racjonalizujemy sobie ludzkie działania i nabieramy pysznego poczucia zrozumienia mechanizmu rządzącego historią. To nigdy nie jest takie proste, bo gdybyśmy umieli odczytać „program źródłowy”, czyli strukturę zmian historycznych, faktycznie nastąpiłby owej historii koniec, a my byśmy się pogrążyli w nirwanie przyglądając się biernie tym przewidzianym zmianom. Nic takiego nie ma miejsca, i mieć nie będzie, więc wyjaśnianie pewnych zjawisk przy pomocy dość głupawego podsumowania, że „takie były czasy” nie ma sensu. Rozpad Rusi nastąpił, bo kniaź podzielił swoje władztwo, z trudem zebrane w jedno przez swoich przodków i utrzymane przez siebie samego, między swoich synów. Ponieważ wszystko było wówczas prywatne, w tym całe państwa, nikt mieszkańców tych państw o zdanie nie pytał. Młodzi kniaziowie, jak to typy ambitne, niczyjego zwierzchnictwa uznać nie chcieli, bo każdy się za najgodniejszego władzy uważał, doprowadzili do rozdrobnienia dziedzictwa wareskiej dynastii Rurykowiczów.

Wiemy z historii, że polscy książęta lubili wyprawić się do Kijowa. Zrobił to Bolesław Chrobry, a potem Bolesław Śmiały. Rozbicie dzielnicowe Polski nie przeszkadzało np. Kazimierzowi Sprawiedliwemu (najmłodszemu synowi Bolesława Krzywoustego) interesować się i interweniować w wewnętrzne sprawy zachodnich księstw ruskich. Co ciekawe, sam złożył hołd lenny cesarzowi Fryderykowi Barbarossie, żeby w razie czego mieć go po swojej stronie w sporze ze starszym bratem, Mieszkiem wielkopolskim, któremu, jako najstarszemu z rodu po wygnaniu Władysława śląskiego i śmierci Bolesława Kędzierzawego, należał się tron seniora. Średniowiecze to w ogóle okres, do którego trudno przykładać nasze, a może nawet nie nasze, tylko dziewiętnastowieczne pojmowanie historii. Władcy uważali, że to co zagarną to ich prywatna własność, więc byli dostatecznie zmotywowani, żeby z jednej strony płaszczyć się przed silniejszymi i bezlitośnie deptać słabszych. Tak czy inaczej, ostatni z Piastów, Kazimierz Wielki, który zrezygnował z ziemi, na której zagęszczenie osadników niemieckojęzycznych było już wówczas większe, niż na pozostałych ziemiach polskich, ale gdzie nadal mieszkała ludność polskojęzyczna (wiem, wiem, działacze narodowości śląskiej nigdy mi tego nie darują), a tamtejsi książęta byli jak najbardziej potomkami Bolesława Krzywoustego, ba byli potomkami Henryka Brodatego i Henryka Pobożnego, władców, którym o mało nie udało się już wcześniej zjednoczyć Polski, tenże Kazimierz Wielki zdobył na wschodzie ziemie zamieszkałe przez ludność etnicznie ruską, czyli Ruś Halicką. Fakt, że jest to ziemia ruska pozostał w nazwie województwa utworzonego na tym terenie. Województwo Ruskie ze Lwowem pozostawało w Koronie Polskiej do I rozbioru Rzeczypospolitej, kiedy dostało się pod panowanie austriackie.

Tymczasem, kiedy dziedziny europejskich twórców państw ulegały rozdrobnieniu, na Dalekim Wchodzie pojawił się kolejny w historii zjednoczyciel, człowiek, który tak naprawdę wziął się praktycznie znikąd, bo wszystko wskazuje na to, że legenda o jego początkach jest całkiem prawdopodobna. Mowa oczywiście o Temudżynie, szerzej znanym jako Czyngis-chan.  Zjednoczywszy i podbiwszy sąsiednie plemiona mongolskie i tureckie, zdobył Państwo Środka, gdzie do dziś uczy się o nim w szkole jako jednym z cesarzy, a następnie ruszył na Zachód siejąc powszechną panikę, ponieważ jego oddziały słynęły z okrucieństwa. Wieści o okrucieństwie nie były ani trochę przesadzone, ale wyjaśnienie, że Mongołowie (którzy później sami rozbili się na mniejsze ordy i chanaty i zaczęli być znani jako Tatarzy) byli po prostu dzikim ludem lubującym się w sadystycznym pastwieniu się nad ludnością podbitą, nie do końca jest zgodne ze stanem rzeczywistym. Mongołowie, zwłaszcza po zetknięciu się z cywilizacjami swoich sąsiadów, nie byli bardziej okrutni niż wcześniejsi wikingowie, czy krzyżowcy. Okropności, jakich się dopuszczali (dziś nazwalibyśmy to ludobójstwem), nie były wynikiem jakiegoś krwiożerczego szalu, ale wyrachowanym wykonaniem planu mającego na celu psychologiczne oddziałanie na ludność podbijaną. To m.in. bezprzykładne okrucieństwo powodowało, że ludy na drodze Mongołów traciły ducha walki na samą wieść o zbliżaniu się azjatyckiej szarańczy.

Dzielni kniaziowie ruscy i niemniej dzielni ruscy witezie (odpowiednicy zachodnich rycerzy) zdecydowali się jednak stawić czoło mongolskiej nawale (hmm, nie mogę się oprzeć refleksji, że gdyby zjawisko podobne do Czyngis-chana pojawiło się dzisiaj, europejscy intelektualiści zapewne zalecaliby poddanie się władcy Wschodu, w celu uniknięcia rozlewu krwi), ale nad Kałką (1223) ponieśli klęskę. To jest jeden z tych momentów w historii, który kusi do snucia domysłów, co by się stało, gdyby jednak Mongołów pokonali. Książęta ruscy bowiem, ruszając nad Kałkę, zachowali się nie tylko bardzo szlachetnie, ale i rozsądnie. Ruszyli na pomoc władcy Połowców (Kumanów), plemienia tureckiego zamieszkującego wówczas północne wybrzeże Morza Czarnego (w tym Krym) i to ruszyli zgodnie i zjednoczeni. Chyba doskonale wyczuwali, że zagrożenie nadciągające ze wschodu to po prostu koniec tej Rusi, którą znali, a jaka będzie ta przyszła, nikt nie umiał przewidzieć. Zawiesili więc swoje rodzinne spory i ruszyli ze swoimi wojskami przeciwko wspólnemu zagrożeniu. We współczesnej Europie postawa już nieznana. Niestety przegrali i to zdecydowało o kształcie późniejszych dziejów Rusi i Rosji.

Lew Gumilow przypisywał najazdowi i późniejszemu mongolskiemu zwierzchnictwu czynnik stymulujący powstanie narodu rosyjskiego, jako swoistej mieszanki słowiańsko-tatarskiej, stanowiącej nową jakość w stosunku do dawnych Rusinów, będących tylko Słowianami. Wcześniej Aleksander Błok napisał poemat będący dumną manifestacją mongolskości Rosjan „Scytowie” (Skify). Tworząc pewne konstrukcje historiozoficzne czy też poetyckie, można nie tylko popuszczać wodze fantazji, ale wręcz wierzyć we własne „odkrycia”, a tak naprawdę skojarzenia. Niemniej niemało poważnych historyków zaczęło się zastanawiać, co bardziej wpłynęło na ukształtowanie się politycznej mentalności Rosjan – czy było to panowanie mongolskie, czy raczej wpływ prawosławnego Bizancjum, które władcy Rosji chcieli naśladować, uważając się w końcu za trzeci Rzym.

Tego typu dywagacje nieuchronnie prowadzą do dylematów dotyczących wyższości świąt wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem, bo osobiście nie podjąłbym się precyzyjnej oceny, które wpływy kulturalne odegrały większą rolę na ukształtowanie się rosyjskiej „drogi do potęgi”. Niemniej równie beznadziejne byłoby uznanie, że takie wpływy nie miały miejsca.
Ruscy kniaziowie z rodu Rurykowiczów, a konkretnie z linii Aleksandra Newskiego, objęli władzę nad księstwem włodzimierskim, z tytułem wielskich książąt, bo tam właśnie przenieśli się władcy Kijowa po spaleniu miasta przez Mongołów w 1299 r., a to właśnie na terenie tego księstwa do coraz większego znaczenia doszło miasteczko Moskwa, żeby w końcu stać się jego stolicą. Z kolei książęta moskiewscy rozpoczną proces „zbierania ziem ruskich”, w tym również tych, które znalazły się pod panowaniem stosunkowo młodej potęgi, jaką wówczas było Wielkie Księstwo Litewskie.

Istnieje teoria, że kultury wyższe pochłaniają swoich barbarzyńskich zdobywców, a historia zna wiele przykładów na jej potwierdzenie. Dodajmy jednak, że barbarzyńcy potrafią również unicestwić cywilizację wyższą od swojej. W przypadku pogańskich Litwinów można przyjąć, że wielu z nich, zwłaszcza książąt i bojarów uległo rutenizacji, ponieważ kultura ruska była pierwszą, z jaką się zetknęli i jaką spodobało im się naśladować. Każdy członek rodziny Giedyminowiczów (i wywodzących się z nich Jagiellonów) mówił po rusku (dialektem będącym prekursorem dzisiejszego białoruskiego). O ile Jagiełło umiał jeszcze mówić po litewsku i po rusku, to już Kazimierz Jagiellończyk tylko po rusku i po polsku. Można więc zaryzykować twierdzenie, że Wielkie Księstwo Litewskie było kulturowo państwem ruskim, w ogromnej mierze prawosławnym (z wyjątkiem władców, którzy najpierw byli poganami, a potem stali się rzymskimi katolikami), które w dodatku miało pod swoim panowaniem dawną stolicę Rusi, Kijów. W XV wieku wcale nie było pewne, kto zjednoczy ziemie ruskie, czy będą to wielcy książęta moskiewscy, czy litewscy. Jeżeli ktoś mówiłby w tamtych czasach o jakichś „historycznych prawach” byłby raczej śmieszny. Dla Rusinów wcale nie było takie pewne, że potomek Rurykowiczów ma większe prawo do rządzenia nimi, niż ktoś z Jagiellonów. Wilno i Moskwa były stolicami, gdzie wymiennie uciekali możnowładcy, którzy podpadli swoim władcom. Faktycznie nie można lekceważyć psychologicznego efektu, jakim było przyjęcie przez Iwana Groźnego tytułu cara, do którego tytułu rościł sobie prawo jako potomek po kądzieli cesarzy bizantyjskich. Był rok 1547, a więc od upadku Konstantynopola upłynęły 94 lata. Moskwa ogłasza się Trzecim (i ostatnim) Rzymem. Niewątpliwie Bizancjum od czasu chrztu Rusi (988 r.) odgrywało ogromną rolę jako źródło kultury opartej na prawosławnym chrześcijaństwie. Teraz tradycję cesarstwa, którego już nie było, postanowiono wykorzystać świadomie, jako czynnika usprawiedliwiającego wszechwładzę cara.

Zanim to jednak nastąpiło, ruscy kniaziowie przeszli niezłą szkołę przetrwania, podkopywanie i pozbywania się konkurentów oraz zdobywania władzy poprzez umiejętne rozgrywanie mongolskich, a później (po rozpadzie imperium Czyngis-chana) tatarskich zwierzchników. Wielki książę jeździł do nich po jarłyk (oficjalne uznanie ich władzy nad Rusią), ale równie dobrze mógł tam zostać otruty (dość popularna metoda politycznego morderstwa wśród plemion mongolsko-tatarskich). Kniaź, który umiał nie tylko nie narazić się Mongołom, ale jeszcze uzyskać ich pomoc przy eliminacji jakiegoś kuzyna, czy brata-rywala do władzy nad Rusią, musiał być zarówno nie lada twardzielem o żelaznych nerwach, jak i wielkim spryciarzem. Metody zdobywania i sprawowania władzy siłą rzeczy powtarzały się w kolejnych pokoleniach tworząc swoistą mentalność nieufności na najwyższych szczeblach, traktowania poddanych jak niewolników (rabów) i służalczości wobec zwierzchników. Jeżeli ten system wzmocniono ideologicznie wprowadzając bizantyjski przepych i bizantyjską kontrolę nad Cerkwią, kultura polityczna, jaka ukształtowała się w państwie moskiewskim przyjęła zupełnie inny charakter niż te, które kształtowały się w państwach europejskich.

Czy tak musiało się stać? Odpowiadam szybko i zdecydowanie – skoro się stało, to znaczy, że tak, musiało. Niemniej od czasu do czasu można się zabawić w wyobrażenie sobie, co by było, gdyby na pewnym etapie historii pewne wydarzenia przybrały inny obrót.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz