Po śmierci Jarosława Mądrego (1054) Ruś Kijowska rozpadła
się na małe księstwa. Takie były czasy, można powiedzieć, ale „takie były
czasy” to po prostu taki „okrągły” i zgrabny slogan, który generalnie nic, ale
to nic nie znaczy. Królestwa powstawały i rozpadały się nie dlatego, że są
jakieś tam „czasy” (że niby świat objeżdża trębacz i krzyczy „Uwaga, ludziska!
Nadchodzi czas rozbicia dzielnicowego!”, albo „Hej, hej, ogłaszam czas
imperiów”). To, że czasy były takie, a nie inne, zawsze oceniamy z pewnego dystansu,
po wielu latach, jeśli nie wiekach. W ten sposób racjonalizujemy sobie ludzkie
działania i nabieramy pysznego poczucia zrozumienia mechanizmu rządzącego
historią. To nigdy nie jest takie proste, bo gdybyśmy umieli odczytać „program
źródłowy”, czyli strukturę zmian historycznych, faktycznie nastąpiłby owej
historii koniec, a my byśmy się pogrążyli w nirwanie przyglądając się biernie
tym przewidzianym zmianom. Nic takiego nie ma miejsca, i mieć nie będzie, więc
wyjaśnianie pewnych zjawisk przy pomocy dość głupawego podsumowania, że „takie
były czasy” nie ma sensu. Rozpad Rusi nastąpił, bo kniaź podzielił swoje
władztwo, z trudem zebrane w jedno przez swoich przodków i utrzymane przez
siebie samego, między swoich synów. Ponieważ wszystko było wówczas prywatne, w
tym całe państwa, nikt mieszkańców tych państw o zdanie nie pytał. Młodzi
kniaziowie, jak to typy ambitne, niczyjego zwierzchnictwa uznać nie chcieli, bo
każdy się za najgodniejszego władzy uważał, doprowadzili do rozdrobnienia
dziedzictwa wareskiej dynastii Rurykowiczów.
Wiemy z historii, że polscy książęta lubili wyprawić się do
Kijowa. Zrobił to Bolesław Chrobry, a potem Bolesław Śmiały. Rozbicie
dzielnicowe Polski nie przeszkadzało np. Kazimierzowi Sprawiedliwemu
(najmłodszemu synowi Bolesława Krzywoustego) interesować się i interweniować w
wewnętrzne sprawy zachodnich księstw ruskich. Co ciekawe, sam złożył hołd lenny
cesarzowi Fryderykowi Barbarossie, żeby w razie czego mieć go po swojej stronie
w sporze ze starszym bratem, Mieszkiem wielkopolskim, któremu, jako
najstarszemu z rodu po wygnaniu Władysława śląskiego i śmierci Bolesława Kędzierzawego,
należał się tron seniora. Średniowiecze to w ogóle okres, do którego trudno
przykładać nasze, a może nawet nie nasze, tylko dziewiętnastowieczne pojmowanie
historii. Władcy uważali, że to co zagarną to ich prywatna własność, więc byli
dostatecznie zmotywowani, żeby z jednej strony płaszczyć się przed silniejszymi
i bezlitośnie deptać słabszych. Tak czy inaczej, ostatni z Piastów, Kazimierz
Wielki, który zrezygnował z ziemi, na której zagęszczenie osadników
niemieckojęzycznych było już wówczas większe, niż na pozostałych ziemiach
polskich, ale gdzie nadal mieszkała ludność polskojęzyczna (wiem, wiem,
działacze narodowości śląskiej nigdy mi tego nie darują), a tamtejsi książęta
byli jak najbardziej potomkami Bolesława Krzywoustego, ba byli potomkami
Henryka Brodatego i Henryka Pobożnego, władców, którym o mało nie udało się już
wcześniej zjednoczyć Polski, tenże Kazimierz Wielki zdobył na wschodzie ziemie
zamieszkałe przez ludność etnicznie ruską, czyli Ruś Halicką. Fakt, że jest to
ziemia ruska pozostał w nazwie województwa utworzonego na tym terenie.
Województwo Ruskie ze Lwowem pozostawało w Koronie Polskiej do I rozbioru
Rzeczypospolitej, kiedy dostało się pod panowanie austriackie.
Tymczasem, kiedy dziedziny europejskich twórców państw
ulegały rozdrobnieniu, na Dalekim Wchodzie pojawił się kolejny w historii
zjednoczyciel, człowiek, który tak naprawdę wziął się praktycznie znikąd, bo
wszystko wskazuje na to, że legenda o jego początkach jest całkiem
prawdopodobna. Mowa oczywiście o Temudżynie, szerzej znanym jako
Czyngis-chan. Zjednoczywszy i podbiwszy
sąsiednie plemiona mongolskie i tureckie, zdobył Państwo Środka, gdzie do dziś
uczy się o nim w szkole jako jednym z cesarzy, a następnie ruszył na Zachód
siejąc powszechną panikę, ponieważ jego oddziały słynęły z okrucieństwa. Wieści
o okrucieństwie nie były ani trochę przesadzone, ale wyjaśnienie, że Mongołowie
(którzy później sami rozbili się na mniejsze ordy i chanaty i zaczęli być znani
jako Tatarzy) byli po prostu dzikim ludem lubującym się w sadystycznym
pastwieniu się nad ludnością podbitą, nie do końca jest zgodne ze stanem
rzeczywistym. Mongołowie, zwłaszcza po zetknięciu się z cywilizacjami swoich
sąsiadów, nie byli bardziej okrutni niż wcześniejsi wikingowie, czy krzyżowcy.
Okropności, jakich się dopuszczali (dziś nazwalibyśmy to ludobójstwem), nie
były wynikiem jakiegoś krwiożerczego szalu, ale wyrachowanym wykonaniem planu
mającego na celu psychologiczne oddziałanie na ludność podbijaną. To m.in.
bezprzykładne okrucieństwo powodowało, że ludy na drodze Mongołów traciły ducha
walki na samą wieść o zbliżaniu się azjatyckiej szarańczy.
Dzielni kniaziowie ruscy i niemniej dzielni ruscy witezie
(odpowiednicy zachodnich rycerzy) zdecydowali się jednak stawić czoło
mongolskiej nawale (hmm, nie mogę się oprzeć refleksji, że gdyby zjawisko
podobne do Czyngis-chana pojawiło się dzisiaj, europejscy intelektualiści
zapewne zalecaliby poddanie się władcy Wschodu, w celu uniknięcia rozlewu
krwi), ale nad Kałką (1223) ponieśli klęskę. To jest jeden z tych momentów w
historii, który kusi do snucia domysłów, co by się stało, gdyby jednak Mongołów
pokonali. Książęta ruscy bowiem, ruszając nad Kałkę, zachowali się nie tylko
bardzo szlachetnie, ale i rozsądnie. Ruszyli na pomoc władcy Połowców
(Kumanów), plemienia tureckiego zamieszkującego wówczas północne wybrzeże Morza
Czarnego (w tym Krym) i to ruszyli zgodnie i zjednoczeni. Chyba doskonale
wyczuwali, że zagrożenie nadciągające ze wschodu to po prostu koniec tej Rusi,
którą znali, a jaka będzie ta przyszła, nikt nie umiał przewidzieć. Zawiesili
więc swoje rodzinne spory i ruszyli ze swoimi wojskami przeciwko wspólnemu
zagrożeniu. We współczesnej Europie postawa już nieznana. Niestety przegrali i
to zdecydowało o kształcie późniejszych dziejów Rusi i Rosji.
Lew Gumilow przypisywał najazdowi i późniejszemu
mongolskiemu zwierzchnictwu czynnik stymulujący powstanie narodu rosyjskiego,
jako swoistej mieszanki słowiańsko-tatarskiej, stanowiącej nową jakość w
stosunku do dawnych Rusinów, będących tylko Słowianami. Wcześniej Aleksander
Błok napisał poemat będący dumną manifestacją mongolskości Rosjan „Scytowie”
(Skify). Tworząc pewne konstrukcje historiozoficzne czy też poetyckie, można
nie tylko popuszczać wodze fantazji, ale wręcz wierzyć we własne „odkrycia”, a
tak naprawdę skojarzenia. Niemniej niemało poważnych historyków zaczęło się
zastanawiać, co bardziej wpłynęło na ukształtowanie się politycznej mentalności
Rosjan – czy było to panowanie mongolskie, czy raczej wpływ prawosławnego
Bizancjum, które władcy Rosji chcieli naśladować, uważając się w końcu za
trzeci Rzym.
Tego typu dywagacje nieuchronnie prowadzą do dylematów
dotyczących wyższości świąt wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem, bo osobiście
nie podjąłbym się precyzyjnej oceny, które wpływy kulturalne odegrały większą
rolę na ukształtowanie się rosyjskiej „drogi do potęgi”. Niemniej równie
beznadziejne byłoby uznanie, że takie wpływy nie miały miejsca.
Ruscy kniaziowie z rodu Rurykowiczów, a konkretnie z linii
Aleksandra Newskiego, objęli władzę nad księstwem włodzimierskim, z tytułem
wielskich książąt, bo tam właśnie przenieśli się władcy Kijowa po spaleniu miasta
przez Mongołów w 1299 r., a to właśnie na terenie tego księstwa do coraz
większego znaczenia doszło miasteczko Moskwa, żeby w końcu stać się jego
stolicą. Z kolei książęta moskiewscy rozpoczną proces „zbierania ziem ruskich”,
w tym również tych, które znalazły się pod panowaniem stosunkowo młodej potęgi,
jaką wówczas było Wielkie Księstwo Litewskie.
Istnieje teoria, że kultury wyższe pochłaniają swoich
barbarzyńskich zdobywców, a historia zna wiele przykładów na jej potwierdzenie.
Dodajmy jednak, że barbarzyńcy potrafią również unicestwić cywilizację wyższą
od swojej. W przypadku pogańskich Litwinów można przyjąć, że wielu z nich,
zwłaszcza książąt i bojarów uległo rutenizacji, ponieważ kultura ruska była
pierwszą, z jaką się zetknęli i jaką spodobało im się naśladować. Każdy członek
rodziny Giedyminowiczów (i wywodzących się z nich Jagiellonów) mówił po rusku
(dialektem będącym prekursorem dzisiejszego białoruskiego). O ile Jagiełło
umiał jeszcze mówić po litewsku i po rusku, to już Kazimierz Jagiellończyk
tylko po rusku i po polsku. Można więc zaryzykować twierdzenie, że Wielkie
Księstwo Litewskie było kulturowo państwem ruskim, w ogromnej mierze
prawosławnym (z wyjątkiem władców, którzy najpierw byli poganami, a potem stali
się rzymskimi katolikami), które w dodatku miało pod swoim panowaniem dawną
stolicę Rusi, Kijów. W XV wieku wcale nie było pewne, kto zjednoczy ziemie
ruskie, czy będą to wielcy książęta moskiewscy, czy litewscy. Jeżeli ktoś
mówiłby w tamtych czasach o jakichś „historycznych prawach” byłby raczej
śmieszny. Dla Rusinów wcale nie było takie pewne, że potomek Rurykowiczów ma
większe prawo do rządzenia nimi, niż ktoś z Jagiellonów. Wilno i Moskwa były
stolicami, gdzie wymiennie uciekali możnowładcy, którzy podpadli swoim władcom.
Faktycznie nie można lekceważyć psychologicznego efektu, jakim było przyjęcie
przez Iwana Groźnego tytułu cara, do którego tytułu rościł sobie prawo jako
potomek po kądzieli cesarzy bizantyjskich. Był rok 1547, a więc od upadku
Konstantynopola upłynęły 94 lata. Moskwa ogłasza się Trzecim (i ostatnim)
Rzymem. Niewątpliwie Bizancjum od czasu chrztu Rusi (988 r.) odgrywało ogromną
rolę jako źródło kultury opartej na prawosławnym chrześcijaństwie. Teraz
tradycję cesarstwa, którego już nie było, postanowiono wykorzystać świadomie,
jako czynnika usprawiedliwiającego wszechwładzę cara.
Zanim to jednak nastąpiło, ruscy kniaziowie przeszli niezłą
szkołę przetrwania, podkopywanie i pozbywania się konkurentów oraz zdobywania
władzy poprzez umiejętne rozgrywanie mongolskich, a później (po rozpadzie
imperium Czyngis-chana) tatarskich zwierzchników. Wielki książę jeździł do nich
po jarłyk (oficjalne uznanie ich władzy nad Rusią), ale równie dobrze mógł tam
zostać otruty (dość popularna metoda politycznego morderstwa wśród plemion
mongolsko-tatarskich). Kniaź, który umiał nie tylko nie narazić się Mongołom,
ale jeszcze uzyskać ich pomoc przy eliminacji jakiegoś kuzyna, czy brata-rywala
do władzy nad Rusią, musiał być zarówno nie lada twardzielem o żelaznych
nerwach, jak i wielkim spryciarzem. Metody zdobywania i sprawowania władzy siłą
rzeczy powtarzały się w kolejnych pokoleniach tworząc swoistą mentalność
nieufności na najwyższych szczeblach, traktowania poddanych jak niewolników
(rabów) i służalczości wobec zwierzchników. Jeżeli ten system wzmocniono
ideologicznie wprowadzając bizantyjski przepych i bizantyjską kontrolę nad
Cerkwią, kultura polityczna, jaka ukształtowała się w państwie moskiewskim
przyjęła zupełnie inny charakter niż te, które kształtowały się w państwach
europejskich.
Czy tak musiało się stać? Odpowiadam szybko i zdecydowanie –
skoro się stało, to znaczy, że tak, musiało. Niemniej od czasu do czasu można
się zabawić w wyobrażenie sobie, co by było, gdyby na pewnym etapie historii
pewne wydarzenia przybrały inny obrót.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz