Chińczycy to z jednej strony naród przedziwny, bo
posiadający świadomość ciągłości swojej cywilizacji od czasów starożytnych bez
żadnych przerw, a z drugiej, przyglądając się współczesnym ich
przedstawicielom, zupełnie normalny i w codziennym życiu o wiele mniej
egzotyczny, niż by się mogło wydawać. Chińczycy, oprócz tego, że Państwo Środka
(dopóki nie zacząłem się uczyć chińskiego, myślałem, że to tylko taka stara
piękna metafora, ale po chińsku „Chiny” to po prostu „Zhongguo”, czyli ni mniej
ni więcej, ale „Państwo Środka”) zamieszkują liczne mniejszości narodowe
(Tybetańczycy, Mongołowie, Kazachowie, Mandżurowie i szereg innych), ale oprócz tego są narodem
tak zróżnicowanym językowo, że Chińczyk, czyli członek dominującego narodu Han,
posługujący się od dziecka językiem mandaryńskim (uznawanym za standardowy
chiński) może się w ogóle nie dogadać z Chińczykiem również uważającym się za
Hana, ale od dziecka wychowywanym w języku kantońskim, czy syczuańskim, albo
jeszcze innym. Gdybyśmy przykładali do tego typu problemów narzędzia
europejskie, moglibyśmy uznać, że oprócz języków mniejszości narodowych,
istnieje jeszcze kilka języków (języków właśnie, a nie żadnych dialektów)
chińskich. Rozumując jak dziewiętnastowieczny europejski naukowiec, moglibyśmy
wręcz uznać, ze każdy język reprezentuje oddzielną grupę narodowościową, czy
też etniczną. Tymczasem zarówno Jackie Chan (urodzony jako Chan Kong-sang)
mówiący po kantońsku, czy Jet Li (tak naprawdę Li Lianjie) mówiący po mandaryńsku, są narodowości chińskiej (Han),
pomijając już to, że Jackie Chan ma obywatelstwo Hongkongu (obecnie w ramach
Chin), a Jet Li przyjął obywatelstwo Singapuru.
Historia Chin
obfituje zarówno w długie lata pokoju i dobrobytu, jak i niezliczone wojny –
zarówno najazdy zewnętrzne, jak i krwawe jatki między samymi Chińczykami. Były
też takie czasy, że przodkowie współczesnych Chińczyków w ogóle się nie uważali
za jakiś jeden naród, a teren dzisiejszych Chin był obszarem co najmniej kilku
zwalczających się państw. Sun Tzu, autor słynnej Sztuki wojny, działał w czasach walczących królestw. Były więc
osobne królestwa, osobne dynastie, osobne poczucia lojalności, a pewnie również
osobne patriotyzmy. Król Qin z przeboju kinowego Hero z 2002 r. wygłasza kwestię, z której wynika, że on nie podbija
innych królestw dla samej prywatnej ambicji, ale ma głębszy zamysł stworzenia
większej całości. Oczywiście w czasach, kiedy dzieje się akcja, nie można było
mówić jeszcze o Chinach, ale współczesny chiński widz w lot się domyśli, że
władca ten chciał po prostu zbudować potężne Państwo Środka i za to należy mu
się szacunek. Zresztą nie tylko się domyśli, bo po prostu wie z historii, że to
pierwszy zjednoczyciel kraju, cesarz Qin Shi Huang, który w 221 roku przed
naszą erą opanował wszystkie walczące królestwa i założył pierwszą dynastię
cesarską.
Osobliwe podejście
Chińczyków do własnej cywilizacji i do najeźdźców polega na tym, że owszem,
najazdom stawiali opór, a nawet urządzali bunty przeciwko obcym władcom, ale w
końcu „odpuszczali”, a do najeźdźców nie tylko się przyzwyczajali, ale ich
niejako „adoptowali”, czy też „wchłaniali”. Czyngis-chan, czy Kubiłaj-chan to
po prostu „jeden z naszych cesarzy”, jak powiedziała pewna znajoma Chinka.
Ostatni chiński ród panujący, mandżurska dynastia Qing, był przez Chińczyków
znienawidzona. Podczas podboju w XVII wieku obrońcy starej dynastii Ming
stawiali dzielny opór. W XIX wieku panujący Mandżurowie uważani byli przez
środowiska postępowe za winnych zacofania kraju i oddania go w ręce
cudzoziemców. Mandżurowie na dodatek do samego końca chcieli się odróżniać od
Hanów i pokazywali swój uprzywilejowany status. Z jednej strony niechęć do
dynastii panującej istniała, a z drugiej, władzy cesarskiej jako takiej nikt do
XX wieku nie kwestionował.
Mówi się, że
Chińczycy po prostu wierzą w siłę swojej cywilizacji i to, że każdy
barbarzyński najeźdźca wcześniej czy później jej ulegnie, co zresztą zwykle
okazywało się prawdą. Z pewnością dużą rolę odgrywa system wartości, w którym
Chińczycy są wychowywani, gdzie nie ma absolutnego dobra ani zła, a więc i
zewnętrzny wróg, o ile nie uważa, że musi Chińczykom narzucić własny styl
życia, nie jest jakimś złem ostatecznym. Konfucjusz, który przy szeregu innych
nauczycielach etyki, polityki czy religii, mimo wszystko zawsze się przebija w
mentalności Chińczyków, nauczał, że przede wszystkim trzeba dobrze odgrywać
swoje role społeczne. Książę ma być dobrym księciem, a poddany dobrym poddanym,
a wtedy wszyscy są szczęśliwi.
Wiek dziewiętnasty
nie był dla Chin szczęśliwy, ponieważ popadły w zależność od mocarstw
zachodnich i później również Japonii, zaś okres po obaleniu cesarstwa był dość
ponurym czasem wewnętrznych walk różnej maści watażków z generalskimi
dystynkcjami, nad czym w pewnym stopniu zapanował Czang Kai-szek. Nie do końca
jednak i na dodatek zaraz na Chiny najechała Japonia (inwazja na Mandżurię w
1931 r.), przy czym Czang zajęty był zwalczaniem komunistów, z którymi
ostatecznie przegrał i udał się na Tajwan (1949). O szaleńczych eksperymentach
społecznych przewodniczącego Mao („wielki skok”, „rewolucja kulturalna”) wiemy
i sami Chińczycy też o nich słyszeli. Nie przeszkadza im to jednak z szacunkiem
wyrażać się o zbrodniczym przywódcy, a robią to nawet ci, którzy specjalnie się nie
boją represji ze strony aparatu bezpieczeństwa. Wychodzą z założenia, że Mao
Zedong robił złe rzeczy, ale zrobił tez dużo dobrych. Nie ma w ich ocenie opcji
zero-jedynkowej, czy też czarno-białej. Powrót Hongkongu pod kontrolę Pekinu
wielu mieszkańców tego miasta przyjęło z obawą, część wyemigrowała. Zdecydowana
większość jednak została, uważając, że są Chińczykami i że Chiny, jakie by nie
były, to jest ich kraj. W swoim pragmatycznym relatywizmie nigdy niczego nie
potępiają na sto procent.
Ucząc się swojej
historii doskonale wiedzą, że nie ma niczego trwałego, że wszystko ulega
zmianom, których nie należy też przyjmować za ostateczne i absolutne. Po jednej
zmianie następuje druga i tak cały czas. Do tego trzeba po prostu przywyknąć.
Już w XIV wieku bowiem niejaki Luo Guanzhong pisał w swojej wielotomowej
powieści historycznej (Chińczycy pisali
powieści długo przed Cervantesem) pt. Opowieść
o Trzech Królestwach, opowiadającej dzieje od 169 do 280 r. n.e., „Jest
powszechnie znaną prawdą, że wszystko co było przez długi czas podzielone, na
pewno się zjednoczy, a wszystko co było przez długi czas zjednoczone, na pewno
się podzieli”. Zdając sobie z tego
sprawę, nie ulegają zbiorowym histeriom czy rozpaczy, tylko spokojnie próbują
odczytać swoją rolę społeczną i się w niej spełniać. Czy to dobrze, czy źle –
trudno ocenić. Na pewno inaczej, niż w Europie, gdzie raczej nie staramy się
poddawać naturalnemu rytmowi, ale ustanawiać tysiącletnie, jeśli nie wieczyste
królestwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz