Każdy się zgodzi, że uważność jest bardzo potrzebna na
jezdni. Kierowca nie może być ani roztargniony, czy też zajmować się rzeczami
nie związanymi z prowadzeniem pojazdu (np. rozmawiać przez telefon komórkowy),
ale też nie powinien się koncentrować tylko na jednym czy kilku nielicznych
elementach samej jazdy. Nie może skupiać całej uwagi na pojeździe jadącym przed
nim, bo musi np. uważać na pojazd próbujący mu zajechać drogę z boku. W walce
również nie można się skupiać np. na jednej ręce przeciwnika, ponieważ on
pracuje całym ciałem i może w dowolnej chwili użyć każdej z jego części.
Uważność jest więc bardzo ważna w sztuce przetrwania. Zła strona tego faktu
polega na tym, ze po dłuższych okresach wzmożonej uważności odczuwamy ogromne
wyczerpanie, takie jak po ciężkiej fizycznej pracy. Dyrektorzy przedsiębiorstw
często mogą odczuwać zmęczenie nieustanną uważnością, a takie zmęczenie jest
bardzo istotnym elementem stresu i w rezultacie całego stanu zdrowia. Ludzie na
pewnych stanowiskach muszą się wykazywać wzmożoną uważnością i tak właśnie
dyrektor musi być człowiekiem bardzo uważnym, podczas gdy profesor uczelni do
całkiem niedawna nie tak bardzo. Wszyscy pewnie kojarzymy sobie stereotypowe
postaci roztargnionych uczonych z głową w chmurach. Naukowiec po prostu
koncentrował się na swojej wąskiej dziedzinie stopniowo jeszcze ją zawężając,
aż zaczynał żyć w wirtualnym świecie własnej specjalności. Dzisiaj nie jest to
praktycznie możliwe, bo profesorowie często muszą odgrywać role menadżerów.
Zarządzając czymkolwiek nie możemy sobie pozwolić na koncentrację na jednym i
lekceważenie innych aspektów życia, ponieważ wszystko jest ważne i wszystko
należy ogarnąć (w znaczeniu jak najbardziej dosłownym, nie
slangowo-młodzieżowym).
Z drugiej strony stereotypowy roztargniony profesor nie
oddając się szeroko pojętej uważności, a więc kombinacji umiejętności
przetrwania w środowisku akademickim, pracy menadżerskiej, problemom
dydaktycznym itd., a skupiając się jedynie na zagadnieniu badawczym, miał
większe szanse na odkrycie czy opracowanie czegoś nowego w porównaniu z kolegą,
który brylował w towarzystwie, był uwielbiany przez studentów i piął się po
szczeblach kariery akademickiej, ponieważ nie tracił czasu na rzeczy
bezpośrednio z pracą badawczą nie związanymi. Roztargnionych „Einsteinów”
praktycznie dzisiaj już nie ma. Pozostają celebryci, którym się na dodatek
wydaje, że w niczym nie ustępują ludziom, w pracy których uważność jest
warunkiem przetrwania, czyli dyrektorom firm, politykom czy gangsterom.
Oczywiście tacy naprawdę istnieją, ale czy w swojej dziedzinie dorównują
gigantom myśli oderwanym od rzeczywistości? Wielu naukowców faktycznie jest
lepszymi menadżerami niż uczonymi, ale zdarzają się też tacy, którzy żyjąc
szereg lat we wsobnym świecie akademickim, karmiąc się myślowymi konstruktami
własnymi i tymi wyprodukowanymi przez kolegów, w pewnym momencie nabierają
przekonania, że są gotowi poradzić sobie w realnym świecie, w polityce czy,
rzadziej, w biznesie. Niektórzy faktycznie dobrze się w tym świecie odnajdują,
ale niestety tracą coś, co nazwałbym „dziewictwem”, które pojmuję jako konieczność
zajmowania się sprawami bieżącymi, wymagającymi szybkich decyzji, na
przemyślenie których często nie mają czasu, a nie pogłębionej refleksji, jaka
jest możliwa tylko z pewnego dystansu. Świat wzmożonej uważności niestety nie
wydaje się sprzyjać spokojnej koncentracji na wyselekcjonowanym zagadnieniu
badawczym.
Powyższe przykłady dotyczą uważności wzmożonej, czyli tej,
bez której przetrwanie, czy to w sensie jak najbardziej dosłownym, czy też w
sensie nieco metaforycznym, np. przetrwanie w pewnym środowisku. Wróćmy jednak
do uważności również bardzo w życiu ważnej, bo odnoszącej się do przyswajania
wiadomości i umiejętności, czyli do procesu uczenia się. Niejeden z nas zapewne
słyszał o regule dziesięciu tysięcy godzin. Kto nie wie, o co chodzi, gorąco
polecam ciekawy artykuł na stronie: http://coaching.focus.pl/zycie/recepta-na-sukces-malcolma-gladwella-czyli-regula-10-tys-godzin-10
. Badacze, którzy odkryli tajemnicę geniuszów, doszli do wniosku, że wszyscy
oni poświęcili ok. 10 tys. godzin systematycznej pracy nad swoją dziedziną, a
po upływie tego czasu byli w niej bezkonkurencyjni. Domorośli „coache”, czyli
amatorzy roszczący sobie pretensje do umiejętności nauczania innych jak osiągać
sukces, czasami przywołują tę zasadę, skupiając się na liczbie poświęconych godzin, ale z pominięciem pewnego szczegółu, który
jest kluczowy, a mianowicie że robili to, że zacytuję fragment w/w artykułu „celowo
i z determinacją”. Innymi słowy robili to uważnie.
Wiara w to, że dzięki mechanicznemu, czyli bez zaangażowania
uważności, powtarzaniu można osiągnąć sukces, jest bardzo zwodnicza i
ulegającym jej nie wróży sukcesu. Przychodzą mi na myśl dwie metody nauczania
języków obcych. Jedna to sugestopedia, opracowana przez bułgarskiego psychologa
Georgi’ego Łozanowa, a druga to metoda nauki przy pomocy fiszek ze słownictwem
oraz podobna do niej komputerowa metoda SuperMemo i podobne do niej.
W przypadku sugestopedii, tak samo jak pochodnej od niej
metody SITA (w której jedyną innowacją odróżniającą ją od klasycznej metody
Łozanowa są okulary z rytmicznie mrugającą lampką), pojawia się problem
uczących się, którzy zaczynają wierzyć, że w stanie głębokiego relaksu
wzmocnionego muzyką (najlepsza do tego celu jest barokowa) dosłownie wchłoną
język obcy bez żadnego wysiłku, bo ten przeniknie do ich umysłów właśnie dzięki
ich zrelaksowaniu. Nie jest tak, że potępiam próbę nauki w stanie relaksacji,
bo doskonale wiem, że do tego, co nazywam otwarciem na nowy materiał, niezbędny
jest swoisty stan rozluźnienia.
Tutaj zaczyna się najtrudniejsza część wyjaśnienia
kwintesencji uważności. Otóż stan
absolutnej relaksacji prowadzi do jego formy najdoskonalszej, czyli do snu. We
śnie uważność zanika kompletnie, choć doskonale wiemy, że mózg pracuje
produkując m.in. sny. Jeżeli ktoś liczy, że czegokolwiek nauczy się przez sen,
jak pokazuję niektóre filmy, bynajmniej nie science-fiction, ale raczej niezbyt
ambitne komedie, tego czeka po prostu rozczarowanie. Kombinacja stanu
zrelaksowania i uważności to dla przyswajania nowego materiału, w tym językowego,
sprawa kluczowa. Problem w tym, że osiągnięcie takiego stanu wymaga ogromnego
wysiłku, gdyż, jak łatwo zauważyć, są to sprzeczności. Mamy być rozluźnieni i w
tym samym czasie uważni, podczas gdy wiemy jak bardzo uważność wyczerpuje naszą
energię. Trudność z osiągnięciem właściwych proporcji polega przede wszystkim
na tym, że nie bardzo wiadomo, w którym dokładnie miejscu znajdują się
sterowniki i jak ich właściwie użyć. Niemniej warto próbować, choć osobiście do
sugestopedii jako skutecznej metody nauki języków obcych przekonany nie jestem.
Wiara w to, że kiedy się systematycznie ćwiczy, sukces jest
skazany na nadejście, spełnia być może pewną rolę wychowawczą, ale niestety
również może przynieść bolesne rozczarowanie.
Metody polegające na mechanicznie wyliczonym systemie
powtórek zakładają, że jeżeli po prostu będzie się systematycznie wykonywać
ćwiczenia na np. tłumaczenie słówek, te słówka wejdą po jakimś czasie do naszej
długotrwałej pamięci. Osobiście korzystałem z tej metody i o ile w pewnym
okresie mojego życia, kiedy moja wiara w jej skuteczność oraz radosny entuzjazm
spowodowany wiarą w odkrycie czegoś nowego i niezawodnego, faktycznie
przyczyniła się do dużych postępów w przyswajaniu nowego słownictwa, to po
pierwotnej fascynacji, ale przy systematycznym korzystaniu z programów
komputerowych na bazie SuperMemo, nie odnotowałem większych sukcesów. Za każdym
razem, kiedy przystępowałem do ćwiczenia, wykonywałem je bezbłędnie, co powinno
mnie utwierdzić w przekonaniu, że jestem jak najbardziej na dobrej drodze. Po
pewnym czasie zorientowałem się, że jest zupełnie inaczej. Otóż, poza
kontekstem ćwiczenia, tych samych wyrazów, które przy jego wykonywaniu
pamiętałem bezbłędnie, w jakiejkolwiek innej sytuacji jakoś nie chciały mi
przyjść do głowy. Wniosek jest, jak mi się wydaje, dość prosty. Mózg potrafi
wypracować system zapamiętywania mechanicznego, ale jeżeli w tym procesie nie
biorą udziału żadne emocje, ani należyta uważność, nie można się spodziewać
żadnych rezultatów.
Tutaj jednak powraca zasadnicze pytanie o definicję słowa.
Czym jest sama uważność? Czy w jej wywoływaniu zasadniczą rolę odgrywa wola,
czy też emocje, a może jedno i drugie? Piotr Mart, twórca metody 5S, stawia na emocjonalne
skojarzenie każdej jednostki leksykalnej, której nie należy tłumaczyć na język
ojczysty, a stworzyć całą siatkę skojarzeń emocjonalnych, dzięki której nowe
słowo zostanie prawidłowo zinternalizowane. Być może więc uważność to właściwe
zaangażowanie wszystkich zmysłów w proces nauki? Osobiście dorzuciłbym do
zmysłów, które mogą się okazać jeszcze jednym narzędziem do mechanistycznej
próby zapamiętywania, element woli, ale tutaj wchodzimy na dość śliski grunt,
bo do końca wcale nie wiadomo, czym jest tzw. wola i jak działa.
Wola jako silna motywacja może tak naprawdę czasami
zadziałać destrukcyjnie na postawę uczącego się. Silna presja (wcale nie tylko
ta ze strony innych ludzi, ale nasza własna również) przyswojenia nowego materiału
może doprowadzić do „spalenia się” uczącego się, ponieważ cała energia
emocjonalna pójdzie na chęć (wolę) nauczenia się, a nie na samo nauczenie się.Z kolei wyłączenie woli, a poddanie się relaksowi lub wierze
w samoistny wynik beznamiętnych mechanicznych powtórek, prowadzi do wyłączenia
uważności, bez której wszelkie przyswajanie wiedzy jest w ogóle niemożliwe.
Największym problemem jednak pozostaje pytanie z repertuaru
buddyzmu zen „kto uważa?” Nie umiemy precyzyjnie określić ani ośrodka woli, ani
uważności. Teoretycznie wiedza ludzkości na temat mózgu się poszerza, ale zanim
ta wiedza „trafi pod strzechy” jeszcze wiele czasu upłynie. Z praktycznego
punktu widzenia i tak powinniśmy próbować uczyć się z jak najwłaściwszym
wykorzystaniem uważności. Sami na własną potrzebę musimy wykryć, co w naszym
konkretnym przypadku stymuluje naszą uważność i z tego odkrycia robić następnie
właściwy użytek.
Uważność męczy. Dlatego myślenie z uwzględnieniem uważności
również męczy, i to bardzo, dlatego zwolennicy popularnego powiedzonka „myślenie
nie boli” prawdopodobnie nigdy się nad nim głębiej nie zastanawiali, tylko je
bezmyślnie powtarzają.
Ponieważ wypadkowa ludzkiego ciała, które jest wynikiem
tysiącleci ewolucji, sprawia, że jako gatunek kierujemy się zasadą ekonomii
wysiłku, w sposób naturalny unikamy wszystkiego, co sprawia nam ból albo po
prostu przykrość. To dlatego unikamy myślenia, bo wolimy oddać się emocjom. To
dlatego wielu z nas woli oddać się religii, niż uważnej obserwacji otaczającej
nas rzeczywistości. Uważność nas męczy i jest naturalne, że stanu
nieprzyjemnego chcemy uniknąć.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz