Żebym nie wiem jak atrakcyjnie próbował sobie zapełnić czas
w listopadzie, miesiąc ten pozostanie najbardziej ponurym okresem w roku. Z
całą pewnością dużą rolę w utrwalaniu depresyjnego nastroju odgrywa znikoma
dawka słonecznego światła, na dodatek ograniczonego przez zmianę czasu, który
sprawia, że już po 15.00 robi się ciemno.
W listopadzie, jak w żadnym innym miesiącu, dopadają
człowieka „dementorzy” z Harry’ego Pottera, czyli potwory przypominające same
klęski i nieprzyjemne chwile z życia. Oczywiście nastrojowi temu nie wolno się
poddawać, ponieważ do niczego dobrego to nie doprowadzi. Od dawna twierdzę, że
w listopadzie powinno się organizować więcej spotkań towarzyskich, powinno się
podejmować szereg pozytywnych inicjatyw i działań. Niestety, tych spotkań nie
udaje się urządzić więcej niż w innych miesiącach, ponieważ ci, którzy pracują,
są po prostu zajęci, a po pracy na tyle zmęczeni, że wolą spokojnie spędzić
czas w domu niż podejmować wysiłek zabawiania współbiesiadników. Pozytywne
inicjatywy też jakoś nie wychodzą, ponieważ daje się zauważyć, że nastrój
smutku i bezsilności udziela się też innym.
Cudzoziemcy, a zwłaszcza Anglicy, co jakiś czas dają wyraz
swojemu zdziwieniu, że Polacy swoje kiepskie samopoczucie przypisują pogodzie.
Ja, jako typowy meteopata, doskonale wiem, jak bardzo ciśnienie powietrza wpływa
na mój ogólny nastrój. Zaryzykowałbym twierdzenie, że w słoneczny dzień nawet
pogrzeb nie jest przygnębiający, zaś w dzień pochmurny i deszczowy nawet sukces
nie cieszy.
Niewątpliwie w listopadzie należy zająć się jakąś pożyteczną
robotą, a po niej czytaniem książek, bo to jednak pomaga przetrwać ten ponury
czas, ale przede wszystkim trzeba cały czas pamiętać, że listopad nie
będzie trwał wiecznie i że niedługo spadnie biały i wesoły śnieg, że już za
miesiąc będzie Boże Narodzenie, dzieciaki dostaną prezenty, będzie można usiąść
przy stole z rozszerzoną rodziną i skosztować nieco smakołyków zakrapianych
dobrym alkoholem. Ta perspektywa nieco podnosi na duchu.
Inna sprawa, że chyba, jak nigdy przedtem, niewielu z nas
wyczekuje z nadzieją nadchodzącego roku, skoro władze państwowe robią wszystko,
żeby nas przygotować na gorsze czasy. W kraju, gdzie nie umiemy docenić tych
lepszych, kiedy się pojawiają, zapowiedź konieczności zaciskania pasa,
likwidacji miejsc pracy, obniżanie stawek płacy przy równoczesnym wzroście cen,
trudno o optymizm. Myślenie tego typu przyprawia o zawrót głowy. Dlatego listopad
trzeba przeczekać. On minie jak przykra, ale przejściowa choroba. Tego się będę
trzymał.
Tymczasem proponuję lekturę wiersza Władysława
Broniewskiego, którego moje pokolenie pamięta ze szkoły jako piewcę komunizmu,
ale mało kto przypomina go sobie jako niezłego poetę lirycznego. Ponieważ był
alkoholikiem, listopadową ponurość połączył z delirycznymi zwidami wywołanymi
nadmiernym spożyciem alkoholu. Niemniej to bardzo dobra poezja.
Władysław Broniewski
Bar „Pod Zdechłym Psem”
Zanim się serce rozełka
- czemu? - a bo ja wiem? -
warto zajrzeć do szkiełka
w barze "Pod Zdechłym Psem".
Hulał po mieście listopad,
dmuchał w ulice jak w flet,
w drzwiach otwartych mnie dopadł,
razem do baru wszedł.
"Siadaj, poborco liści,
siewco zgryzot wieczornych!
Czemuś drzew nie oczyścił?
Kiepski z ciebie komornik.
Lepiej by z trzecim kompanem...
Zresztą - można i bez..."
Ledwiem to rzekł, już stanął
trzeci mój kompan: bies.
"Czym to ja się spodziewał
pić z takimi jak wy?
Pierwszy będzie mi śpiewał,
drugi będzie mi wył.
Cyk! kompania! Na zdrowie!
Pijmy głębokim szkłem.
Ja wam dzisiaj o sobie opowiem
w barze "Pod Zdechłym Psem"..."
I poniosło, poniosło, poniosło
na całego, na umór, na ostro.
I listopad pijany, i bies,
a mnie gardło się ściska od łez.
I poniosło, poniosło, poniosło,
w sali uda o uda trze fokstrot,
wkoło chleją, całują się, wrzeszczą,
nieprzytomnie, głupawo, złowieszczo,
przetaczają się falą pijaną,
i tak - do białego dnia...
Milcząc pijemy pod ścianą
diabeł, listopad i ja.
"Diable, bierz moją duszę,
jeśli jej jesteś rad,
ale przeżyć raz muszę
moje czterdzieści lat.
Daj w nowym życiu, diable,
miłość i śmierć, jak w tem,
wiatr burzliwy na żagle,
myśl - poza dobrem i złem.
Znów będę bił się i kochał,
bujnie, wspaniale żył.
Radość, a nie alkohol,
wlej mi, diable, do żył..."
Diabeł był w meloniku,
przekrzywił go: "Żyłeś dość,
to dlatego przy twoim stoliku
siedzimy: rozpacz i złość.
Głupioś życie roztrwonił.
Życie - to jeden haust.
Słyszysz, jak kosą dzwoni
stara znajoma, Herr Faust?
Na diabła mi dusza poety
- tak diabeł ze mnie drwi -
w wiersześ wylał, niestety,
resztki człowieczej krwi..."
Zniknęli czort z listopadem,
rozwiali się - gdzie? - bo ja wiem?
a ja na podłogę padam
w barze "Pod Zdechłym Psem".
Szumi alkohol i wieczność...
Mruczą: "Zalał się gość..."
A ja: "Zgódźcie na Drogę Mleczną
taksówkę... Ja już mam dość..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz