Wczoraj na zarzewskim cmentarzu w Łodzi, gdzie znajdują się
grób mojej Mamy oraz innych członków rodziny, jak to zwykle 1 listopada
przewalały się tłumy ludzi. Cmentarz na Zarzewie znam od wczesnego dzieciństwa,
ponieważ odwiedzałem go jeszcze z moim Dziadkiem Stefanem, kiedy to jedyne
groby naszej rodziny należały do rodziców Dziadka i jego najstarszej siostry.
To już za mojego życia liczba miejsc z pochowanymi Kubiakami stopniowo rosła –
starszy brat Dziadka, potem jego siostra, sam Dziadek, potem jego kolejny
starszy brat. Potem przyszła kolej na Babcię i Ciotkę, a końcu, już w tym
stuleciu, moją Mamę.
Nie jestem jakimś fanem cmentarzy i zadumy nad grobami
bliskich, ale raz na jakiś czas taki moment ciepłych wspomnień jest dobry.
Niestety ogromne tłumy, ścisk, zwłaszcza przy wejściach i wyjściach, stwarzają
dość nerwową atmosferę. Nigdy na Wszystkich Świętych nie jeżdżę samochodem, bo
podejrzewam, że doszłaby wtedy jeszcze agresja i stres. Co roku zachodzę w
głowę, dlaczego ludzie mieszkający w Łodzi wybierają się na cmentarz
samochodem, skoro komunikacja miejska działa całkiem sprawnie, a z zaparkowaniem
na pewno będzie problem.
Wczoraj jakoś w ogóle nie mogłem wykrzesać w sobie nastroju
do zadumy, zwłaszcza, że jakieś pięć grobów dalej dwaj młodzieńcy w wieku ok.
dwudziestu kilku lat w pewnym momencie zaintonowali „Polska, biało-czerwoni!”
ku aprobacie dwóch pań, które wyglądały na ich babcie.
Po dzisiejszym obiedzie wybrałem się na spacer i jakoś tak
nie wiadomo kiedy, skierowałem się na cmentarz. Mój Tata mieszka na osiedlu
Widzew-Wschód, więc miałem blisko. W Dzień Zaduszny ludzie nadal odwiedzają
cmentarze, ale po 15.00 było ich tam zdecydowanie mniej i żadnych tłumach nie
było mowy. Idąc od grobu mojej Mamy w
kierunku grobu Ciotki (na drugim końcu wielkiego cmentarza), specjalnie
przeszedłem koło miejsca, gdzie leży Michałek, tragicznie zmarły synek mojego
nauczyciela z liceum. Po przeciwnej stronie alejki znajduje się nagrobek jego
dziadka, bardzo dobrze znanego łódzkiego ginekologa, którego nazwisko po
śmierci znalazło się we wszystkich polskich mediach za sprawą odmowy
katolickiego pogrzebu ze strony ówczesnego łódzkiego biskupa.
Na pomniku Profesora zawsze palą się znicze, nawet poza
świętami związanymi z odwiedzaniem grobów. Dzisiaj jednak przede wszystkim
zwróciłem uwagę na grupę około 8-10 nieco starszych ode mnie pań. Początkowo
myślałem, że to ktoś z jego licznej rodziny, a ponieważ miałem zaszczyt
niektórych jej członków poznać, w tym samego Profesora (wówczas jeszcze
Docenta), przybliżyłem się nieco, licząc na miłą pogawędkę. Panie okazały się
jednak byłymi pacjentkami Profesora, zaś ich ożywiona rozmowa to były
wspomnienia tego, jak wspaniałym był lekarzem. Jedna z pań zachwycała się jego
kulturą osobistą, inna jego osobistym zaangażowaniem w dbałość o każdą
pacjentkę. Prześcigały się w podawaniu przykładów fachowości tudzież ludzkich
gestów, dzięki którym pobyt w szpitalu, czy to z okazji rodzenia dziecka, czy z
powodu leczenia jakiejś dolegliwości kobiecej, wspominały jako jedno z
najbardziej pozytywnych doświadczeń w swoim życiu. Ciepło mi się zrobiło na
sercu, ponieważ ja pamiętam Profesora z imprez jego dzieci, na których bez
problemu nawiązywaliśmy rozmowy, które prowadziliśmy w tonie żartobliwym, ale w
których Profesor nas wszystkich traktował poważnie. Niesamowite poczucie
humoru, szerokie horyzonty oraz ogromna otwartość na ludzi to były cechy, które
każdego normalnego człowieka skłaniały do natychmiastowej sympatii wobec tego
wspaniałego lekarza.
A potem Profesor zmarł i biskup publicznie odmówił mu
pogrzebu. Był to jeden z momentów, kiedy mój dość nadszarpnięty już wówczas,
ale jeszcze niemały szacunek dla Kościoła Katolickiego uległ naprawdę poważnemu
uszczerbkowi. Wychodzę z założenia, że w
życiu najważniejsze są spotkania z konkretnymi ludźmi w konkretnym czasie i w
konkretnych okolicznościach. Jeżeli silimy się na ocenę kogokolwiek w oderwaniu
od tych czynników w imię czy to religii, czy ideologii, czy też naszych
wyobrażeń o tym co powinni robić inni, przestajemy być ludźmi, a stajemy się
figurkami wyciętymi z papieru, żyjącymi w papierowym świecie papierowymi problemami.
Opiniami figurek wyciętych z papierka nie ma się co
przejmować, choć na planie rzeczywistym potrafią narobić wymiernych szkód. O
wiele bardziej pozytywne jest wspomnienie wspaniałych ludzi, którzy mieli swoje
słabości, a może i upadki, ale przede wszystkim byli ludźmi prawdziwymi –
takimi jak Profesor Wacław Dec, którego grób jeszcze tyle lat po śmierci
odwiedzają wdzięczne pacjentki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz