Kwestia likwidacji alienacji
pracy miała być czołowym osiągnięciem komunizmu w zamyśle Karola Marksa. Róża
Luksemburg również pisała na ten temat. Zagadnienie, jako część komunistycznej
utopii, zostało generalnie odrzucone przez ideologów liberalnych, ale tak
naprawdę nie zostało zarzucone, mimo, że rozpatruje się je pod innymi nazwami.
Nomenklatura bowiem nie jest taka ważna. Istotna sprawa to organizacja ludzkiej
pracy w taki sposób, żeby wykonujący nie odczuwał jej jako czegoś przykrego,
czegoś narzuconego mu z zewnątrz, na co on się z kolei wewnętrznie nie godzi,
ale żeby traktował swoją pracę w sposób jak najbardziej zintegrowany ze swoją
osobą. Praca ma być bowiem emanacją własnej twórczej pasji. Zapewne większości
z nas takie postawienie sprawy wyda się najczystszą utopią, bo wszak wiadomo,
że wielu z nas, kiedy nie musi nic robić, to po prostu nie robi, bo człowiek z
natury jest leniwy (ja upieram się, że po prostu organizm nasz jest nastawiony
na tryb ekonomiczny). Wniosek stąd jest taki, że jeżeli nie zastosujemy wobec
człowieka kija lub marchewki, to on sam z siebie do żadnej roboty się nie
weźmie.
Osobiście uważam, że przede
wszystkim brakuje nam talentów menadżerskich. Mądre przywództwo, a może nie
zaraz przywództwo, ale kierownictwo, to naprawdę co najmniej połowa sukcesu.
Jeżeli człowiek na kierowniczym stanowisku sam nie ma klarownego obrazu tego,
co chce osiągnąć, i miota się między sprzecznymi decyzjami, podwładni doskonale
to widzą a na dodatek sami tracą poczucie bezpieczeństwa. Niekompetentny lub
leniwy szef, pragnąc zatuszować swoją niepewność, pokrywa ją wyżywaniem się na
podwładnych, czepianiem się problemów o minimalnym znaczeniu, poniżaniu
pracowników itp. Często ostatnio słyszę, że właściciele firm czy menadżerowie
nie chcą przyjmować młodych pracowników, ponieważ ci nie mają żadnego
doświadczenia. Argument ten jest śmieszny sam w sobie, bo młody człowiek z
definicji nie może mieć doświadczenia. Uważam, że o wiele poważniejszym
problemem jest to, że taki młody człowiek nie jest dostatecznie zmotywowany do
pracy. Motywowanie pracownika i kierowanie nim w dyskretny, ale stanowczy
sposób po to, by sam się uczył i doskonalił swój warsztat, to ogromna sztuka i
wielu naszych szefów jej nie posiadło. To bowiem, że ktoś założył firmę i ma
dobry pomysł na biznes, wcale automatycznie nie znaczy, że wie jak optymalnie
wykorzystać potencjał każdego pracownika.
Tekst, który teraz przytoczę nie
pochodzi z żadnego podręcznika dla menadżerów, czy poradnika motywacyjnego.
Jest to fragment powieści, i to też wcale nie jakiejś wielkiej światowej
literatury, ale za to bardzo dobrej historii kryminalnej. Boris Akunin, w ósmej
z kolei powieści poświęconej fikcyjnemu dziewiętnastowiecznemu rosyjskiemu
detektywowi, Erastowi Pietrowiczowi Fandorinowi, pt. Koronacja, umieszcza taki oto passus, którego narratorem (jak
zresztą i całej powieści) jest służący, ale przy tym zwierzchnik innych
służących, carskiego dworu, Afanasij Ziukin (postać również fikcyjna):
Kiedy moskwianie nosili kufry i kosze, przyglądałem się każdemu, żeby
ocenić, kto z nich ile jest wart i gdzie można by go przeznaczyć z największym
pożytkiem. Najważniejsza zdolność osoby zarządzającej polega właśnie na
umiejętności określenia silnych i słabych stron podwładnych, tak aby
wykorzystać pierwsze, a nie ujawnić drugich. Długoletnie doświadczenie
kierowania wieloosobowymi zespołami nauczyło mnie, że ludzi zupełnie
niezdatnych i do niczego niezdolnych jest na świecie bardzo niewielu. Każdemu
człowiekowi można znaleźć zajęcie. Kiedy ktoś w naszym klubie skarży się na
nikczemność lokaja, kelnera albo pokojowej, mówię sam do siebie: ha,
gołąbeczku, kiepski z ciebie sługa! U mnie wszyscy podwładni z upływem czasu
stają się coraz lepsi. Trzeba, aby każdy z nich lubił swoją pracę - oto i cała
tajemnica! Kucharz powinien lubić gotowanie, pokojowa - porządki, koniuszy -
konie, ogrodnik - rośliny.
Wyższe wtajemniczenie
każdego sługi to doskonała znajomość ludzi, zrozumienie, co lubią, albowiem,
choć zabrzmi to może śmiesznie, większość nie ma najmniejszego pojęcia, ku
czemu wiodą ich zdolności i co jest ich darem. Zdarza się, że trzeba próbować i
tak, i inaczej, zanim się w końcu zorientujesz.
Problem przecież nie
tylko w zajęciu, choć to też jest oczywiście ważne. Kiedy człowiek wykonuje
ukochaną robotę, jest zadowolony i szczęśliwy, a jeśli cała służba w domu jest
zadowolona, wesoła i życzliwa, wytwarza się zupełnie specyficzna sytuacja,
albo, jak to teraz mówią, atmosfera.
Trzeba bez przerwy karać
i nagradzać podwładnych - ale stopniowo. Nie daje się premii za uczciwe
wykonywanie obowiązków, tylko za szczególny wysiłek. Karać trzeba także, lecz
wyłącznie sprawiedliwie. I przy tym należy dokładnie wyjaśnić, za co wyznaczono
karę, i - rozumie się samo przez się - kara nigdy nie powinna poniżać sprawcy.
Jeszcze raz powtarzam: jeśli podwładny nie radzi sobie ze swoją pracą - winien
jest naczelnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz