Należę do wyborców, którzy mają swoje poglądy, ale ponieważ
żadna z obecnie istniejących partii politycznych nie odpowiada im wszystkim,
chętnie słucham dyskusji politycznych, zwłaszcza przed wyborami i jestem
otwarty na wszystkie propozycje, które są w stanie mnie przekonać. W żadnym
wypadku więc nie należę do żadnego z elektoratów żelaznych, gdyż jestem
elektorem chwiejnym. O ile w przypadku tych właśnie tzw. żelaznych elektoratów
wszelkie kampanie wyborcze to po prostu strata pieniędzy, bo ich członkowie i
tak swoje wiedzą i zdania nie zmienią, ja chętnie dam się przekonać. Oczywiście
jest jeden problem, a mianowicie moja mała wiara i moje pierwsze wykształcenie.
Wbijano nam bowiem do głowy na uniwersytecie, że historyk musi mieć krytyczne
podejście do źródeł. Przyznam szczerze, że nie ułatwia to życia, ponieważ
ograniczone zaufanie do wszelkich informacji i ich źródeł powoduje swego
rodzaju paraliż decyzji. Przyjmując jednak pozycję bezstronnego (no niestety w
tym momencie jestem już trochę za stary i zbyt wiele się naczytałem o
hermeneutyce, żeby wierzyć w obiektywizm czyichkolwiek opinii, włącznie z
własnymi) obserwatora, można dostrzec wiele ciekawych, a przy tym zabawnych
rzeczy, które w jakiś tam sposób rekompensują ten brak „amerykańskiego” entuzjazmu.
Należę do tych, którzy się rozczarowali do rządu Platformy
Obywatelskiej, choć niekoniecznie z tych samych powodów, z których krytykuje go
Prawo i Sprawiedliwość, czy inne partie. Uważam, że partia ta zachorowała na
gierkowszczyznę, prowadzi beznadziejną politykę zagraniczną, zwłaszcza w
stosunku do Unii Europejskiej, buduje sobie elektorat przy pomocy mnożenia
stanowisk urzędniczych i generalnie jest zaprzeczeniem tego, czym miała być.
Biurokratyzuje pracę nauczycieli i naukowców, działa przeciwko drobnemu
biznesowi, wyraźnie biorąc stronę biznesu wielkiego, najlepiej zagranicznego
(od razu zastrzegam, że nie jestem przeciwnikiem obcego kapitału na polskim
rynku). Na dodatek na samym początku Donald Tusk pokazał, że ma cholewę zamiast
gęby, mieląc podpisy w sprawie referendum na temat jednomandatowych okręgów
wyborczych. Jestem więc krytyczny wobec rządu Donalda Tuska i wobec niego
samego jako szefa swojej partii, z której wyeliminował wszystkich polityków o
jakiejś osobowości, czyli o samodzielnej pozycji.
Nie umiem jednak, no po prostu nie umiem, „jechać” po
całości. Osobiście uważam, że za te punkty, które mnie się nie podobają,
powinno się odsunąć PO od władzy, ale nie umiem się przyczepić jakiejś drobnostki,
w imię tego, żeby tylko tej krytykowanej grupie za wszelką cenę „dowalić”.
Dzięki linkowi znajomego na Facebooku trafiłem dziś na tekst
na portalu „W polityce”: http://wpolityce.pl/wydarzenia/49936-promocyjny-falstart-wroclawskiego-pendolino-pedzacy-z-grzegorzem-schetyna-na-pokladzie-pociag-zaliczyl-opoznienie
. Właściwie już sam tytuł mówi sam za siebie. Puścili szybki włoski pociąg,
który miał pokazać, jak to można szybko jeździć, zaangażował się w to człowiek
uważany niegdyś za prawą rękę Donalda Tuska, choć po ciosie między oczy ze
strony tegoż obecnie chyba znający swoje miejsce w szeregu, a ten pociąg się
wziął, panie dziejku, i spóźnił. „Ha! Ale plama!” zda się krzyczeć artykuł „Blamaż
na całej linii!” Wniosek, jaki można byłoby wyciągnąć z całej treści artykułu
jest taki, że teraz, po tym trzynastominutowym opóźnieniu włoskiego szybkiego
pociągu, Grzegorz Schetyna, a wraz z nim jego suzeren Donald Tusk, powinni
otworzyć sobie brzuchy przy pomocy krótkiego miecza tantō i w ten sposób zmyć z siebie tę hańbę. No dobrze, trochę mnie
poniosło. Żyjemy w końcu w kulturze zachodniej, więc chyba wystarczyłoby, żeby
się po prostu podali do dymisji, a szybki włoski pociąg Pendolino posłali na
żyletki.
Najbardziej jest jednak żal dzieci, uczniów szkoły
podstawowej, które czekały na pana Grzegorza na peronie i MARZŁY przez
dodatkowe 13 minut! W historii Polski gorzej cierpiały już chyba tylko dzieci z
Wrześni z powodu prześladowań ze strony pruskich władz oświatowych.
No dobrze, popastwiłem się nieco nad tekstem gorliwego
krytyka PO, ale teraz trochę poważniej. Szczerze mówiąc to spóźnienie szybkiego
pociągu na krótki czas mnie nieco przygnębiło na tej zasadzie, na której w
depresyjny nastrój wprawiła mnie niedawno nasza reprezentacja w piłce nożnej.
Najgorsze jest bowiem to, że w naszych umysłach zadomawia się na stałe pewien
kod-wirus, który syczy nam w głowie „nic wam się, Polacy, nigdy nie udaje i już
nie uda”. Jest to paskudne uczucie, choć kompletnie irracjonalne. Przyszłość
jest cały czas otwarta i wszystko się zdarzyć może. Nasz problem, jak się
zdaje, polega jednak na tym, że nie potrafimy wyciągać wniosków z własnych
doświadczeń i nieustannie brniemy w stare błędy. Ale pewne wpadki przytrafiają
się również „wielkim tego świata”, np. zawieszenie którejś wersji Windowsa (nie
pamiętam już której) na premierowej prezentacji. Zawiesiło się bo zawiesiło, a i
tak te Windowsy kupowaliśmy.
Do rządu i pewnie konkretnie do Grzegorza Schetyny można się
przyczepić o niejedno i należy to robić! Fanatyczny wyborca PiS pewnie przyjmie
artykuł o falstarcie Pendolino z wielką radością, a przy okazji spotkań
towarzyskich będzie go przytaczał jako dowód na kolejną niekompetencję rządu
Tuska. Zwolennicy PO wzruszą ramionami i generalnie się tym artykułem nie
przejmą. Kiedy w krytyce osiągamy pewien poziom nadgorliwości, czytelnik taki
jak ja, czyli, jak już się określiłem „chwiejny elektor”, zaczyna jednak dostrzegać,
że choć owa krytyka jest słuszna, to jednak zastosowane środki retoryczne
posunęły sprawę do absurdu. Takie zabiegi odstraszają obserwatora, który stara
się być bezstronny. W tym wypadku na szczęście tylko śmieszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz