Na „Baczyńskiego” jeszcze się nie wybrałem, ale myślę, że
zrobię to w przyszłym tygodniu. Niemniej przeczytałem recenzję Krzysztofa Vargi
w „Gazecie Wyborczej”. Stało się tak tylko dlatego, że skomentował go mój
kolega na Facebooku. Nie będę pisał o filmie, bo go nie widziałem. Nie mogę
również w związku z tym ocenić recenzji Krzysztofa Vargi, ani polemiki mojego
kolegi (której Varga pewnie i tak nie przeczytał). To, co przykuło moją uwagę
to temat samej krytyki i oczywiście polemiki z tą krytyką.
Cały dlugi tekst Vargi można streścić w jednym zdaniu: Film
nie odbrązawia bohaterskiego wizerunku Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Mój
kolega Darek z kolei uważa, że film jest w porządku, bo jednak odbrązawia.
Mój problem polega na tym, że mnie tego typu spory na poły
śmieszą, a na poły nudzą. Tzn. bardziej wierzę tutaj mojemu koledze niż
Krzysztofowi Wardze, ale i tak problem „odbrązawia czy nie odbrązawia”, jest
wałkowany w dyskusjach krytyków odkąd pamiętam, a z kolei nie pamiętam, żeby to
zagadnienie komukolwiek przyniosło jakiś pożytek.
Jako historyk z pierwszego wykształcenia, myślę, że jestem
impregnowany na brąz. To właśnie podczas
studiów historycznych oduczyłem się czcić jakichkolwiek idoli, ponieważ
przestudiowanie biografii „wielkich” zawsze pokazuje, że byli to ludzie
podlegli wszystkim mechanizmom, jakie zna psychologia, socjologia i jeszcze
kilka innych –logii. Nie ma więc ziemskich bogów, półbogów i herosów, choć
bywają prawdziwi bohaterowie i mężowie stanu. Trzeba tylko pamiętać, że
bohaterem się bywa, a mężowie stanu zanim dokonali czegoś wielkiego, popełniali
mnóstwo błędów, a najczęściej po największych sukcesach następował ich upadek.
Niemniej za kilka lub wręcz jeden czyn stawiamy tym ludziom pomniki. Czy to
źle? Niekoniecznie. W końcu potrzebujemy przykładów pożądanych zachowań.
Gorzej jest oczywiście, kiedy pomnik jest zbudowany z
tekstów. Wtedy ten, który dokonał jednego lub kilku wspaniałych czynów okazuje
się bohaterem od kołyski aż do śmierci, choćby to była zwyczajna śmierć w
łóżku. Już tam hagiograf się postara, żeby każdemu momentowi życia takiego
człowieka nadać wiekopomne znaczenie. Tak starannie budowane pomniki kolejne
pokolenia najczęściej właśnie „odbrązawiają”.
Zarówno „brązowienie’ jak „odbrązawianie” najczęściej odbywa
się z powodów politycznych. Jeden reżim „brązowi” swoich bohaterów, a kolejny
ich „odbrązawia”. Spiżowy „Komendant/Marszałek/Dziadek” pod rządami komunistów
stał się wręcz faszystą. Nie trzeba dodawać, że oba skrajne obrazy były
skrajnie nieprawdziwe.
Z pisarzami i poetami rzecz się ma podobnie, ale jednak
trochę inaczej. Nauczycielki języka polskiego od małego uczą kultu literatów i
stąd już przed II wojną światową Witold Gombrowicz miał z czego żartować –
uwielbiamy Słowackiego, bo „Słowacki wielkim poetą był”. Brązowienie jest tutaj
procesem mniej planowym (choć oczywiście Broniewskiego trzeba było wykreować na
wielkiego piewcę komunizmu, choć był to alkoholik wcześniejszym życiorysie
niekoniecznie z komunizmem związanym). Już w liceum, gdzie na szczęście nasza
polonistka nie kazała nam bić czołem przed pisarzami, doszedłem do wniosku, że
pisarz odbrązowiony jest pisarzem o wiele ciekawszym, niż statua ze spiżu.
Szalony Witkacy, zbuntowany Hłasko, czy depresyjny Wojaczek z pewnością właśnie
dlatego byli autorami, których czytaliśmy z wielką chęcią, że nikt im pomników
nie stawiał.
W liceum też omawialiśmy wiersze Tadeusza Gajcego i
Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. O ile pamiętałem to ostatnie nazwisko ze szkoły
podstawowej, gdzie faktycznie musieliśmy raczej podziwiać jego pomnik z brązu
niż poznawać młodego człowieka, którego życie przypadło w czasie strasznej
wojny i który przy okazji pisał doskonałe wiersze. W liceum po raz pierwszy
zacząłem sobie intensywnie wyobrażać, jak jego życie mogło naprawdę wyglądać. Baczyński
był polskim chłopakiem wychowanym w przedwojennym patriotycznym duchu. Jego
wiersze jednak dalekie są zarówno od młodzieńczej ckliwości, czy patriotycznej
egzaltacji. To są dojrzałe wiersze. Nawet jeśli nawiązują do bieżących
wydarzeń, które młody człowiek obserwował, nie jest to żadna wierszowana
publicystyka, ale doskonała i ponadczasowa liryka. Za to Baczyńskiemu należy
się miejsce w panteonie poezji polskiej i nie tylko. Szczerze mówiąc nic innego
mnie nie obchodzi. Gdyby ktoś próbował go „odbrązowić” w takim sensie, że
zmieszałby z błotem jego wiersze, pewnie wytoczyłbym przeciwko takiemu komuś
ciężkie działa. Jeżeli ktoś jego życie pokazuje w miarę prawdziwie – to dobrze,
a właściwie tym lepiej. Poeta nie musi być bohaterem, aniołem czy czymkolwiek
innym. Wystarczy, że pisze dobre wiersze.
„Brązowienie” nie zawsze bywa złe. Właściwie znowu należy
podchodzić do sprawy w kontekście sztuki w osiąganiu wyznaczonego celu. Jeżeli
reżyser postawił sobie za cel wystawienie jakiejś postaci pomnika, to trzeba po
prostu oceniać, czy nie zrobił tego zbyt prymitywnymi środkami. Eisenstein zbudował
bardzo piękny pomnik Aleksandrowi Newskiemu i dopiero po obejrzeniu filmu
historyk zaczyna sobie przypominać, że nie wszystko mogło się tak wydarzyć, jak
reżyser zechciał przedstawić.
Podobnie jest z odbrązowaniem. Jeżeli zastosowane przez
reżysera środki są zbyt bezpośrednie i widz nie ma wcale wrażenia, że chodzi o
prawdę, ale o „odbrązowienie” na siłę, pozostaje w nim tylko niesmak.
Celem reżysera powinno być dobre opowiedzenie dobrej
historii. Jeżeli przy okazji coś „brązowi” lub „odbrązawia”, to niech sobie to
robi na zdrowie. Jest tylko jeden warunek – cokolwiek robi, musi to zrobić
dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz