Sam nie wiem, czy w poszukiwaniu przyczyn trudności „zsynchronizowania” wydarzeń dziejowych Europy Zachodniej z naszą częścią tegoż kontynentu powinienem sięgać do Mieszka I, różnic gospodarczych zapoczątkowanych w XV wieku (Zachód przechodzący na czynsz pieniężny i Wschód na potęgę wracający do pańszczyzny i poddaństwa chłopów), czy też wystarczy koncentracja na powstaniu „żelaznej kurtyny” po II wojny światowej, która podzieliła nasz kontynent na część komunistyczną i tę bardziej wolną.
Wbrew pozorom problem jest dość prosty, choć tak wielu ludziom na całym świecie wydaje się skomplikowany. Polega on jedynie na rozszyfrowaniu głębszej struktury wszelkich ludzkich przedsięwzięć i działań. Zanim do tego przejdziemy, wymieńmy kilka przykładów „rozmijania się” wydarzeń na Zachodzie i na Wschodzie naszego kontynentu.
Kiedy ktoś powie „rok 1968” to Polacy będą mieli dwa skojarzenia (jeżeli w ogóle będą mieli, bo znajomość historii to już inna sprawa) – emigracja Żydów z Polski spowodowana działaniami Władysława Gomułki i Mieczysława Moczara, do których pretekstem były wydarzenia marcowe – to jest to drugie skojarzenie. Studenckie wystąpienia roku 68. w Polsce miały charakter protestu przeciwko cenzurze i socjalistycznemu reżimowi, w którym nie istniała wolność wypowiedzi.
W tym samym czasie w Czechosłowacji rozpoczyna się tzw. praska wiosna, czyli okres „socjalizmu z ludzką twarzą”. To jednak jest nadal obóz wschodni.
Tymczasem 13 maja w Paryżu wybuchają zamieszki studenckie, które okazują się początkiem „rewolucji” ogarniającej całą Europę Zachodnią. Tam jednak głównymi motorami wydarzeń są studenci mniej lub bardziej spontanicznie się zrzeszający wokół organizacji lub przynajmniej idei lewicowych, w tym trockistowskich, anarchistycznych czy maoistycznych. Amerykańskie protesty mają bardzo konkretny powód w postaci wojny wietnamskiej. W Niemczech Zachodnich studenci domagali się m.in. uznania NRD! Z drugiej strony, jak niektórzy uważają, doprowadzili do usunięcia resztek nazistów z urzędów państwowych, gdzie się byli „zadekowali” po wojnie.
Wschód oddzielała od Zachodu „żelazna kurtyna” i dlatego kontakty młodzieży z obu jej stron były praktycznie niemożliwe. Co by się stało, gdyby jednak nastąpiły? Podejrzewam, że w dyskusji młodzież wschodnioeuropejska mogłaby mieć w wielu zasadniczych punktach odmienne zdanie od swoich kolegów. Czy jednak tak do końca by się różnili? Trzeba pamiętać, że polscy studenci z 1968 roku nie byli zwolennikami kapitalizmu, a jedynie takiego socjalizmu, jaki sobie idealistycznie wyobrażali, czyli niesprzecznego z demokracją. i wolnością słowa. Podejrzewam, że gdyby natknęli się na zachodniego maoistę, chcieliby mu wytłumaczyć, że chiński totalitaryzm, podobnie jak w ogóle każdy komunistyczny totalitaryzm, w tym wschodnioeuropejski to samo zło! Zachodnioeuropejscy młodzieżowi lewacy (jak ich nazywały komunistyczne media w Polsce!) jeśli nawet nie wszyscy byli finansowani przez wywiad sowiecki, to absolutnie wszyscy byli pożytecznymi idiotami Związku Sowieckiego, działając na rzecz osłabienia własnych państw, wzmacniając tym samym pozycję Kraju Rad na świecie. Przegrana USA w Wietnamie równała się przecież niczemu innemu tylko zwycięstwu sowieckiego komunizmu w tym państwie.
Różnice ideologiczne więc z całą pewnością istniały. Rzecz jednak w tym, czy tym ideologiom nie przyznajemy zbyt wielkiego znaczenia. Owszem, o kwestie ideologiczne ludzie są w stanie się nie tylko ostro pokłócić, ale nawet zabijać. Tymczasem jednak warto przeanalizować głębszą strukturę leżącą u podstaw ludzkich działań. Zamiast rozumować w kategoriach socjalizm-kapitalizm, warto po prostu dostrzec bunt przeciwko zastanemu stanowi rzeczy. Czy dzisiaj ktoś wyczuwa charakter sporów między optymatami i popularami w starożytnym Rzymie? Oczywiście historyk się nimi zajmuje, ale czy jesteśmy w stanie dostrzec między nimi regularną walkę na odmienne ideologie? Raczej rozpatrujemy je w kategoriach wielkich osobowości: Sulli, Mariusza czy Cezara, którzy wykorzystując poparcie któregoś ze stronnictw zdobywali władzę dla siebie. Myślę, że podobnie będzie za tysiąc lat, kiedy to przyszli historycy (o ile ktoś jeszcze będzie uprawiał taki zawód), będą mówić o XX wieku. Czy ktoś będzie się bawił w dostrzeganiu różnic między monarchią despotyczną, absolutną a totalitarną dyktaturą? Zarówno stalinizm jak i hitleryzm, pomimo odmienności uzasadnień dla swoich zbrodni, były krwawymi dyktaturami bezwzględnych jednostek.
Patrząc na zbuntowaną młodzież z 1968 roku, być może ktoś całe to zjawisko sprowadzi do rebelii przeciwko skostniałemu systemowi sprawowania władzy przez ludzi starszego pokolenia. Taki niuans jak różnice ustrojowe straci swoje pierwszorzędne znaczenie.
Do refleksji na ten temat zachęciło mnie obejrzenie rosyjskiego filmu z 2008 roku pt. „Stiljagi”, czyli „Bikiniarze”. Ten ostatni termin znamy z Polskiej Kroniki Filmowej, której dziennikarze, jako przedstawiciele „jedynie słusznej linii” zdecydowanie potępiali tych, którzy chcieli się wyrwać z szarzyzny socjalistycznej rzeczywistości i przy pomocy kolorowego stroju i odmiennego stylu życia zaznaczyć swoją osobistą autonomię.
Co ciekawe, na Zachodzie w latach 50. również występowały zjawiska paralelne, a mianowicie ruchy młodzieżowe noszące podobne fryzury (plerezy), obszerne marynarki, wąskie spodnie (rurki), do tego kolorowe skarpetki i buty na grubej podeszwie (na „słoninie”). W Anglii ówczesna młodzież pragnąca jakiejś odmiany od rutyny codzienności nosiła marynarki w stylu edwardiańskim (a więc z początku XX wieku) i stąd prasa nazywała ich „Edwardians”, co przy zdrobnieniu od imienia Edward – Ted, dało popularną nazwę tego zjawiska, a mianowicie „Teddy Boys”.
Francuscy bikiniarze tego czasu nazywali się „zazou”, W Stanach Zjednoczonych, gdybyśmy chcieli się doszukiwać analogii, miłośników jazzu, zwłaszcza jego wersji bebop, nazywano hipsterami (a hippie to tak naprawdę zdrobnienie od hipster, czyli sama nazwa okazuje się o wiele starsza od ruchu „dzieci kwiatów”, do którego później przylgnęła). Można się oczywiście doszukiwać również analogii z beatnikami.
Zjawisko ruchów młodzieżowych to temat niezwykle pasjonujący i być może kiedyś do niego wrócę, ale teraz nie jest moim celem prezentowanie ich przeglądu. To co mnie natomiast interesuje to fakt, że znowu z jednej strony można w tych ruchach dostrzec wielkie podobieństwa, a z drugiej, że istniały też zasadnicze różnice. Rozważywszy te różnice można jednak wrócić do punktu wyjścia dostrzegając jednak więcej podobieństw.
Oczywiście strój i fryzura, ostentacyjne oddawanie się zabawie (w kontraście do szarych wyrobników zarabiających na codzienny chleb) i zamiłowanie do muzyki – jazzowej, a później rock’n’rollowej, to elementy, które każą widzieć podobieństwa we wszystkich ruchach młodzieżowych lat 50. w Europie i USA.
Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z tego, że o ile np. w Polsce czy Rosji, młodzież bikiniarska była inteligenckiego pochodzenia, a jej liderzy mogli mieć rodziców wysoko postawionych w hierarchii partyjno-państwowej, to np. w Anglii był to pierwszy na tak szeroką skalę zaznaczony ruch młodzieży robotniczej, która po biedzie lat 40. spowodowanej II wojną światową, mogła sobie w latach 50. już pozwolić na droższe stroje – stąd „szpan” edwardiańską marynarką, czy butami (brogues) odznaczającymi się swoiście pojętą elegancją.
Wszyscy rozumiemy, że ruchy bikiniarskie, jako nonkonformistyczne były zdecydowanie tępione przez totalitarne władze komunistyczne. Tymczasem analiza nagłówków prasowych w Wielkiej Brytanii pokazuje, że „Edwardians” czyli „Teddy Boys” byli tak samo stanowczo potępiani przez resztę społeczeństwa, jak bikiniarze przez polską klasę robotniczą. Francuscy politycy również potępiali publicznie „zazous”. Okazuje się więc, że mimo różnic zarówno w samych ruchach jak i we władzach państw ich występowania, można odnaleźć jedno podobieństwo – władze, czy to totalitarne, czy demokratycznie wybrane, niemal „jednym głosem” potępiały młodzież ubierającą się inaczej i ostentacyjnie manifestującą swoją odmienność.
I tutaj możemy się pokusić o wnioski natury ogólniejszej. Otóż wszelkie władze czerpią swoją legitymację z zapewniania społeczeństwu poczucia bezpieczeństwa. Społeczeństwa natomiast, a przynajmniej zdecydowana większość ich przedstawicieli, dla poczucia bezpieczeństwa gotowa jest poświęcić wiele – nawet zrzec się dużej części osobistej wolności. Nic tak nie zapewnia bezpieczeństwa jak schowanie się w „szarej masie”. W tym momencie pojawienie się grupy ludzi, którzy szarzy być nie chcą, którym zależy na podkreśleniu własnej indywidualności, automatycznie rodzi obawy tych, którzy „robią to co wszyscy”. Z jednej strony chodzi o wściekłość na kogoś kto śmiał się w jakiś sposób przeciwstawić ogólnemu systemowi (niezależnie od tego, czy totalitarnemu czy demokratycznemu), kto się wychylił z równo maszerującego szeregu (znowu niezależnie od ustroju), kto w jakiś sposób manifestuje, że jest lepszy od nas, pracujących w pocie czoła na chleb. Z drugiej natomiast….
No właśnie, nie możemy zapominać, że faktycznie istniała ta „ciemna strona” ruchów młodzieżowych. Wielu z tych chłopców lubiła ostrą zabawę nie tylko w postaci nadużywania alkoholu czy narkotyków, ale również bójek między rywalizującymi gangami lub wręcz napadach chuligańskich na tych, którzy do ruchu nie należeli. Znowu na YouTube można znaleźć filmik pokazujący grupę Teddy Boys zamieszanych w pobicie anglikańskiego duchownego. O ile „złota młodzież” PRLu z lat 50. reprezentowała pewien polot (jak już było wspomniane, wywodzili się z domów inteligenckich), to z wypowiedzi angielskich chłopców jasno wynika, że do najbystrzejszych nie należeli.
Oglądając filmy dokumentalne już nie tylko z lat 50., ale i z dekad późniejszych, kiedy świat zobaczył już i „dzieci kwiaty” i skinheadów (zarówno sprzed opanowania ruchu przez nazistów, jak i po) czy punków, trudno się oprzeć wrażeniu, że większość tych dzieciaków sama nie wiedziała czego chce, a wypowiedzi niektórych liderów tych ruchów wskazywałaby na, delikatnie mówiąc, matołectwo. Barwne stroje, jako przeciwieństwo szarzyzny tych, którzy przykładnie chodzą codziennie do pracy, to przecież nic innego jak swego rodzaju uniformizacja. Kiedy się widzi grupę młodych ludzi ubranych tak samo, trudno nie pomyśleć, że wielu z nich po prostu pragnie się ukryć w grupie, gdzie tylko przywódcy mniej więcej wiedzą o co chodzi. Większość znajduje w subkulturze po prostu to, czego zapewnienia reszta społeczeństwa oczekuje od władz – poczucia bezpieczeństwa. Szkoła z jej wymaganiami go nie daje, a grupa jak najbardziej.
Czy te zjawiska da się rozpatrywać w prostych kategoriach dobra i zła? Myślę, że w bardzo ograniczonym stopniu. Akceptacja przez grupę to sprawa niezwykle ważna. Bohater „Green Street Hooligans”, Amerykanin odwiedzający swoją siostrę w Anglii, dzięki „wpadnięciu” w towarzystwo angielskich kiboli, uczy się asertywności i poczucia własnej wartości. Z drugiej strony trudno pochwalać styl życia polegający praktycznie tylko na brutalnych bitwach z kibicami innych drużyn.
Witold Gombrowicz stwierdził w „Ferdydurke”, że „od pupy w ogóle nie ma ucieczki” i to była jedna z jego najtrafniejszych uwag. Otóż wyrywając się z zuniformizowanego społeczeństwa, buntownik dobrowolnie popada w uniformizację i zniknięcie w tłumie podobnych sobie. Mało kogo tak naprawdę stać na prawdziwy indywidualizm. A zresztą prawdziwi indywidualiści nie mogliby stworzyć wielkiego ruchu czy subkultury, a więc temat przeze mnie dziś poruszany, nie miałby racji bytu.
Bo jedna z jeszcze głębszych struktur kierujących naszym życiem, to prosty instynkt przetrwania. Jako homo sapiens wiemy, że najlepiej przetrwać w grupie. Stąd ucieczka od kultury głównego nurtu nieuchronnie prowadzi do subkultury, która mimo wszystko odgrywa rolę kultury, gdyż spełnia tę samą rolę w życiu jednostek.
Niemniej, studiując historię społeczeństw XX wieku warto zauważyć, że bez tych subkultur, byłaby ona niezwykle nudna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz