Ci, którzy mnie znają, wiedzą bardzo dobrze, że często zabieram głos na tematy, na które mam nikłe pojęcie. Niestety to prawda, ale bierze się to wcale nie z chęci wygłoszenia ostatecznej mądrości na dany temat, ale raczej w celu sprowokowania tych, którzy faktycznie wiedzą lepiej, żeby mnie z błędu wyprowadzili, albo moje przypuszczenia potwierdzili.
Na piłce nożnej nie znam się wcale, nigdy nie byłem kibicem. Na mecze nie chodzę, a w telewizji oglądam tylko mistrzostwa świata. Nie wiem, na jakiej zasadzie się to dzieje, ale faktycznie co cztery lata daję się wciągnąć. Mistrzostw Europy nie oglądałem nigdy. Nazwiska piłkarzy, jakie pamiętam to te z czasów Kazimierza Górskiego i może Gmocha: Lubański, Szarmach, Gadocha, Lato, Tomaszewski, Deyna, Gorgoń, Sołtysik, potem Boniek i Smolarek (ojciec). To tyle gwoli wstępu. Dzisiejszy wpis dotyczy nie tyle więc samej piłki nożnej, co jej roli społeczno-wychowawczej.
Kilka tygodni temu obejrzałem ciekawy dokument na Onecie, o Igorze Sypniewskim. Facet z Kozin, z „mojej” Łodzi, choć akurat nie z mojej dzielnicy, bo wychowałem się na Widzewie, ale zawsze znajome klimaty. Obskurne kamienice, brudne zaniedbane podwórka i młode, żeby nie powiedzieć małe żuliki, dla których klub piłkarski jest świętością. Te dzieciaki to wielkie utrapienie, ale jakąś świętość jednak mają i ktoś mógłby to mądrze wykorzystać, ale jak na razie ich pozytywne emocje wobec własnego klubu objawiają się poprzez negatywne emocje wobec klubów konkurencyjnych, co nieraz prowadzi do tragedii. Natomiast Igor Sypniewski to chłopak, który lubił od małego wypić (9 lat – pierwsze piwo), ale do tego miał boski dar w nogach. Po pijanemu i na kacu ogrywał najlepszych, w tym Davida Beckhama. Wszystko zmarnował. Gorzała, piwo, hazard, agresja i więzienie. Podobno teraz ŁKS wyciągnął do niego rękę i próbują go wciągnąć w treningi i jakoś go naprostować. Nie wiem, czy wytrwał w trzeźwości i treningach.
Dzisiaj przeczytałem artykuł o innych piłkarzach z podobnym do Sypniewskiego problemem i to nie tylko w Polsce. Kilka sław zagranicznych również stoczyło się z tych samych powodów.
Pojawił się komentarz, że oto w Polsce w piłkę nożną grają tylko dzieci blokersów i pijaków, a to osobniki leniwe i mało inteligentne, dlatego Polska nie ma co liczyć na dobrą drużynę piłkarską. Zakładam, że facet wie, co pisze, a i z własnych obserwacji wiem, że tak jest, choć oczywiście nie tylko tacy chłopcy grają w piłkę nożną.
Jedna sprawa jest taka, że nawet jeśli to stuprocentowa prawda, to chyba dobrze, bo w Brazylii jest dokładnie tak samo. Piłkę kopią od małego biedni chłopcy z faveli, a potem z nich trenerzy selekcjonują tych najlepszych. Piłka nożna jest dla nich najlepszą drogą wyrwania się z biedy i beznadziei, jest przepustką do lepszego świata. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych, choć tam akurat w grę wchodzą inne sporty niż europejski football.
Być może jest tak, że w Polsce nie ma jeszcze aż tak ostrej świadomości klasowo-geograficznej, choć osobiście obserwuję, że już jest i to coraz silniejsza. W latach mojej młodości nikt nie myślał w kategoriach, że jakaś dzielnica jest gorsza czy lepsza. W tej samej kamienicy mógł mieszkać profesor i rodzina pijaków. Inżynierowie i magistrzy mieszali się z sąsiadami po podstawówce i zawodówce, a często bywało, że ci pierwsi staczali się m.in. przez takie towarzystwo. Nie była to jakaś reguła, oczywiście. Kto tylko mógł, ten kamienicę taką opuszczał i przeprowadzał się „do bloków”. W latach 70. dostać (sic! nie kupić!) mieszkanie w bloku było jak uchwycenie Pana Boga za kolana. Inteligencja, kiedy mogła do bloków się przeprowadzała, ale w latach 70., a na pewno w latach 80. bycie „inteligentem” nie oznaczało jakiegoś wyższego statusu społecznego. Wszyscy (no znowu uogólniam, ale chodzi mi o skalę zjawiska, a nie o indywidualne przypadki ludzi dobrze wychowanych, którzy przecież zawsze istnieli) już wówczas równo używali słowa na „k” i to kilkakrotnie w czasie jednej wypowiedzi, a także pochłaniali duże ilości alkoholu (nawyk, którego nabierali podczas studiów). Do bloków przeprowadzały się również rodziny robotnicze, od alkoholu nie stroniące, ale cieszące się, że za sobą zostawiły wszelkie patologie społeczne, bo rodziny największych pijaków, złodziei i bandziorów zostawały w starych kamienicach.
Potem zmieniło się to jeszcze bardziej, bo kto miał pieniądze, ten mógł w starej kamienicy urządzić sobie luksusowe mieszkanie, natomiast lumpenproletariat przeniknął do bloków, m.in. z racji wyburzania starych kamienic.
Ten przydługi opis historyczno-socjologiczny służy temu, żeby wyjaśnić, że mieszkanie w takim czy innym miejscu nie przesądzało i myślę, że nadal nie przesądza ostatecznie o losie danego osobnika. Niemniej zastanawia mnie, czy to nie jest tak, że skoro nie ma świadomości, że żyje się w kiepskiej dzielnicy i prowadzi kiepskie życie z kiepskimi kolesiami, to po prostu brakuje motywacji do wyrwania się z takiego środowiska. Brazylijczyk z lumpiarskiej rodziny z faveli, kiedy dzięki piłce kupi sobie luksusową posiadłość to do takiej faveli wróci, ale tylko po to, żeby pomóc chłopcom takim, jaki sam kiedyś był (no, nie każdy ma tak filantropijne usposobienie). Może się mylę, bo Brazylii wcale nie znam, ale wydaje mi się, że tam dzięki piłce nożnej ludzie wyrywają się nie tylko z dzielnic nędzy, ale i z ich środowisk oraz pozbywają się mentalności, która każe mieszkańcom tych dzielnic tkwić w błogiej beznadziei. U nas „nie zdradza się przyjaciół”. Przed tymi kolesiami z dzielni człowiek może się popisać, bo oto na ich tle jest kimś, jest dla nich bożyszczem. Igor Sypniewski przekonał się na własnej skórze jak to wygląda – był dla swoich kolegów bożyszczem, dopóki stawiał im gorzałę. Kiedy popadł w tarapaty, został sam. Ja nie wiem, czy gdyby całe zarobione pieniądze odkładał na lokaty, albo inwestował w papiery wartościowe lub jakieś biznesy, jakość jego relacji z innymi ludźmi uchroniłaby go przed samotnością. Nie jest też pewne, czy luksus uchroniłby go od alkoholizmu. Znamy przypadki gwiazd sportu czy kina, gdzie wyrwanie się ze środowiska jakiejś „małej Italii” czy innego Harlemu, wcale ich nie uchroniło od alkoholizmu czy narkotyków. W każdym razie Igor Sypniewski chlał ze starymi kumplami, bo się z ich środowiska nigdy nie wyrwał. Co jakiś czas opuszczał Koziny wyjeżdżając na mecze, ale Koziny nigdy nie opuściły jego.
Druga pytanie, jakie bym miał do kogoś, kto się na piłce naprawdę zna to takie, w jakim wieku należy rozpoczynać trening piłkarski. Otóż jeden z synów moich znajomych (bynajmniej nie stereotypowych blokersów) bardzo chciał grać w football i, jak zapewniali jego nauczyciele w-fu, miał do tego duży talent. W wieku 11 lat trener w klubie powiedział, że nie przyjmie go, bo jest już „za stary”! Matka chłopaka dowiedziała się, że w Polsce uważa się, że odpowiedni wiek na rozpoczynanie prawdziwego treningu piłkarskiego, to minimum 8 lat. (Tu proszę o sprostowanie, jeżeli to nie jest prawda!)
Otóż syn znajomej innej mojej koleżanki, zamieszkał ze swoją matką w Londynie. Chłopak ma 14 lat i uwielbia piłkę nożną. Oprócz szkolnego w-fu zapisał się (prawdopodobnie z rekomendacji nauczyciela właśnie) do Tottenham na treningi. Ze sporej grupy chłopaków z nim trenujących (niektórzy faktycznie zaczynali bardzo wcześnie), tylko jego i jeszcze garstkę innych trener wybrał na specjalny obóz w czasie ferii wielkanocnych (w Anglii trwają 2 tygodnie) ku wielkiej zazdrości tych odrzuconych. Jak to właściwie jest? Chłopak, który w Polsce tylko kopał piłkę na podwórku, w wieku 14 lat jest doceniony oraz zapewnia mu się trening, a w Polsce od razu mówią „jest za stary”? Być może przykłady, które mi przedstawiono wyglądają nieco inaczej i niepotrzebnie krytykuję naszych trenerów. Ale może być i tak, że u nas nie ma odpowiedniego programu szkoleniowego, odpowiedniej kadry trenerskiej z odpowiednim nastawieniem do pracy! Patrząc z boku wydaje mi się, że u nas pracuje się na zasadzie „łapiemy talenty”, a one już będą na nas zarabiać (no na siebie też, w piłce jest duża kasa).
Nie poruszam tu problemu korupcji w polskim sporcie, ponieważ nasłuchałem się od swoich byłych uczniów, którzy potem zostali sportowcami, takich historii, że nie chciało mi się wierzyć. Wielki talent zapaśniczy, mistrz Polski w swojej kategorii wagowej i wiekowej, rezygnuje ze sportu, bo w pewnym momencie trenerzy mu się każą podkładać. Znałem to z filmów o mafii amerykańskiej, ale tam chodziło o duże pieniądze z zakładów, a tutaj był sport amatorski, niezbyt popularny i chyba nie obstawiany przez hazardzistów (może znowu się mylę!).
W latach osiemdziesiątych poznałem środowisko koniarzy. Pewnego razu oglądałem z ich grupą jakieś zagraniczne zawody w skokach. Pamiętam, że zdziwił mnie wiek pewnych koni. Nie powiem teraz dokładnie ile miały lat, ale w każdym razie jak na konie były już dość leciwe. Żaden polski koń w tym wieku już nie skakał. Koledzy wytłumaczyli mi, że na Zachodzie z koniem się pracuje i to bardzo skrupulatnie. Dąży się do utrzymania konia w jak najlepszej formie. U nas kiedy koń osiągał pewien wiek, odstawiało się go automatycznie do hodowli i po kłopocie. Nie wiem, jak jest teraz. Może się coś zmieniło.
Być może problem polega na tym, że generalnie nasze podejście do „żywego inwentarza”, w tym wypadku chodzi mi o piłkarzy, jest ekstensywny, a nie intensywny (terminy rolnicze). Liczy się na wielką liczbę chętnych, z których wyłowi się talenty-samograje, a jak przestaną grać, to się ich wymieni na nowych? Może jest tak, jak to obserwuję w innych dziedzinach życia w naszym kraju, trenerów i działaczy los i kariera zawodników w ogóle nie interesuje?
Jest już po żałobie narodowej. Swoje odpłakaliśmy i nawet zrobiliśmy sobie przerwę w pracy. Pora do niej wrócić i zrobić coś dobrego dla siebie nawzajem. Za dwa lata mamy niby grać w mistrzostwach Europy.
Nie należę do wielkich entuzjastów PO, ale zawsze potrafię (jak Czytelnicy tego bloga zdążyli może zauważyć) docenić to, co ktoś robi dobrego. Przeciwnicy tej partii często kpią z „Orlików”, uważając, że rząd Donalda Tuska powinien zajmować się innymi rzeczami. Z pewnością powinien, ale „Orliki” są bardzo dobre! Znowu rozmawiałem ze znajomymi w różnym wieku, którzy z nich korzystają. Za drobną opłatą można iść na prawdziwe boisko piłkarskie i grać! To jest naprawdę fajna rzecz. Jeżeli po rządzie Donalda Tuska zostaną tylko te „Orliki” to czas jego kadencji wcale nie będzie można uznać za zmarnowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz