W brytyjskiej kulturze politycznej występuje zjawisko, które się nazywa canvassing. Zjawisko to polega na odwiedzaniu wyborców w ich domach. Kandydat na radnego, albo na posła do parlamentu, chodzi po domach, niczym katolicki ksiądz z kolędą, z tą różnicą, że towarzyszą mu jego współpracownicy, a niejednokrotnie również przedstawiciele mediów, żeby wyłapać najciekawsze przypadki konfrontacji polityka z szarym poddanym Jej Królewskiej Mości.
Co kraj to obyczaj, można pomyśleć. U nich tak się robi, a u nas nie. Czasami sobie nawet wyobrażałem, jak jakiś polityk zostaje przegoniony przez krewkiego „zwykłego obywatela” Polski, znając powszechną niechęć, z jaką w naszym społeczeństwie spotyka się klasa polityczna.
Tymczasem, po wprowadzeniu zakazu reklamowania własnych stronnictw politycznych w spotach telewizyjnych i na bilboardach, kandydaci na posłów i senatorów, tudzież ministrów i premierów naszej Rzeczypospolitej, chwytają się innych sposobów dotarcia do wyborców, co jest generalnie dobre, bo na tym polega demokracja. Oni chcą być wybrani, więc szukają sposobu, żeby pozyskać głosy wyborców.
Jarosław Kaczyński i ludzie PiS będą organizować spotkania w poszczególnych województwach planując zakończyć kampanię na Śląsku, gdzie po niefortunnych wypowiedziach na temat śląskości trudno się spodziewać entuzjazmu dla przedstawicieli tej partii. Natomiast kandydaci SLD wyrazili chęć odwiedzenia wyborców w ich domach.
Powiada się, że Anglicy są zdystansowani do obcych i niechętnie zawierają znajomości. Możliwe, że nawet większość z nich taka jest, ale canvassing jest jednak stałym elementem kampanii wyborczych. Oczywiście polityk może się narazić na stek obelg ze strony jakiegoś gościa w brudnym t-shircie, ale również na filiżankę herbaty i kawałek ciasta ze strony miłej gospodyni domowej.
Bardzo jestem ciekaw, jak to wyjdzie w Polsce. Czy kandydatów SLD przywitają mili gospodarze z uśmiechniętymi dziećmi, czy też gotowi bić po twarzy kibole. Pamiętajmy, że ci ostatni to teraz ostoja patriotyzmu bezlitośnie demaskująca żydowskie rządy Adama Michnika. Jeśli ktoś im podpowie, że SLD to po prostu komuchy, a oni sobie w dodatku skojarzą to słowo z „żydokomuną”, to obawiam się, że los kandydata na posła może być opłakany.
Sam nie wiem, jakbym zareagował, gdyby w domu odwiedził mnie jakiś polityk. Pewnie zadałbym mu kilka pytań. Gdyby pojawił się ktoś pokroju Łukasza Tuska, z którym wywiad niedawno czytałem, pewnie nie odmówiłbym sobie przyjemności popastwienia się nad chłopakiem, który niedawno postanowił zrobić licencjat, na pytania dziennikarzy odpowiada wykrętnie acz wcale nie sprytnie (jak jego starsi koledzy). Takiej okazji jednak nie będzie, bo Łukasz Tusk nie kandyduje w Białymstoku, a poza tym partia jego dalekiego krewnego, do której i on należy, na razie nic nie mówi o chęci skopiowania angielskiego zwyczaju zwanego canvassing.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz