Szczątkowa wiedza, jaką posiadam na temat ekonomii, zawiera informację, że gospodarka wolnorynkowa również rozwija się na zasadzie sinusoidy, gdzie po cyklu doskonałej koniunktury nieuchronnie musi nadejść recesja. Potem gospodarka wychodzi z dołka i znowu pnie się w górę. Odkrycie tego prawa wskazuje m.in. na płonność stwierdzenia, że świadomość problemu jest już prawie owego problemu rozwiązaniem. Wcale nie jest, a tysiące ludzi tracące majątki, przedsiębiorstwa czy pracę to nie są po prostu statystyki, a osobiste tragedie. Dlatego pewni ekonomiści postanowili sinusoidę, albo wręcz spiralę następujących po sobie okresów boomu i kryzysu, jakoś wyprostować, „naciągnąć” niejako.
Nie zamierzam się wgłębiać w ten temat, ponieważ w pojedynku Keynesa z Hayek’iem niekoniecznie wiedziałbym komu kibicować, z tego prostego względu, że jedyne kryterium, jakim mógłbym się kierować, to wiara w jednego lub drugiego. Nie wiem też, czy moja wiedza na temat bieżących trendów w ekonomii jest świeżej daty, ponieważ moja świadomość zatrzymała się na Miltonie Friedmanie i Leszku Balcerowiczu. O ile się nie mylę, ich metoda prostowania sinusoidy to umiejętna manipulacja polityką monetarną. Friedman z jednej strony był skrajnym wolnorynkowcem, ale monetaryzm mimo wszystko wymaga silnej kontroli państwa nad podażą pieniądza. Podnoszenie i obniżanie stóp procentowych przez bank centralny to jeden z instrumentów, przy pomocy których ciało kontrolne (u nas Rada Polityki Pieniężnej) sprawuje nadzór nad gospodarką. Leszek Balcerowicz skutecznie ją schładzał w imię stabilności. Czy to jest jednak wolny rynek. Jakiś bardzo duży udział wolności w rynku został odebrany przez tych, którzy kontrolują całość.
Nie wchodzę dalej w temat gospodarki, ponieważ istnieje ryzyko, że zacznę pisać bzdury. To, co mnie interesuje to spekulacje na temat tego, czy w rozwoju społeczeństwa też można uniknąć wahnięć, które sprawiają, że jest on również sinusoidalny.
Wydaje się, że próbą wyprostowania sinusoidy rozwoju społeczeństw były/są rozwiązania socjalne. Żądania grup, które przywykliśmy nazywać lewicowymi, a więc dziewiętnastowiecznych socjalistów, a także całkiem pragmatycznie pojęte dobro własne rządzących, sprawiło, że zaczęto robić coraz więcej w celu zapobieżenia społecznemu niezadowoleniu.
Za socjalizm płaci się jednak cenę. Rozbudowana biurokracja państwowa z urzędnikami domagającymi się szacunku należnego majestatowi państwa, która traci poczucie rzeczywistości, bo żyje we własnym wirtualnym świecie, to niestety nic innego, ale przygotowywanie gruntu do kolejnych sinusoidalnych zakrzywień. Znamy to z okresu komunizmu, który okazał się systemem niewydolnym, a rządzący kompletnie przestali myśleć o zadaniach socjalizmu.
Świetne rozwiązania socjalne nie chroniły od niezadowolenia społecznego również krajów Zachodu. Wydaje się więc, że od sinusoidy zadowolenia i niezadowolenia będącego pożywką dla populizmu, nie ma ucieczki. Pytanie jednak brzmi, czy skoro tak, to może lepiej dać sobie spokój z socjalizmem, skoro i tak nie można wszystkim dogodzić? Po co całe społeczeństwo ma ponosić koszty prostowania sinusoidy, skoro i tak wpadamy w dołki? Zwolennicy Janusza Korwina-Mikke uważają, że faktycznie trzeba dać sobie spokój, zostawić ludzi samych sobie, aparat państwowy zredukować do minimum i niech się wszystko samo kręci.
Kiedy jednak kręci się samo, bardzo szybko obrotniejsi zdobywają kontrolę nad mniej gotowymi do twardych reguł ekonomicznej dżungli, w rezultacie powstaje warstwa niezadowolonych, którzy jeżeli tylko znajdą przywódcę, z chęcią poprą jego tyrańskie zapędy. Błędne koło i zerowa nadzieja na to, że kiedykolwiek poszybujemy wszyscy razem po linii prostej ku świetlanej przyszłości. Błędne koło się jednak kręci, ale to znaczy, że życie się toczy i nie ma mowy o żadnym „końcu historii”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz