Mimo swojego pesymizmu, chyba od dziecka coś jest ze mną nie tak, bo wiele rzeczy, które normalnego człowieka by albo wkurzyły, albo wręcz obraziły, mnie po prostu śmieszą!
Kiedy swego czasu sąsiad nakrzyczał na mnie z niekłamaną agresją za to, że wg niego zaparkowałem swój samochód zbyt blisko jego samochodu, jego stan bezgranicznej nienawiści, co zasygnalizował w formie werbalnej, ale zagroził formą całkiem fizyczną w postaci skopania mi pewnej części ciała, nie byłem w stanie zareagować odpowiednim stopniem oburzenia, ponieważ moją pierwszą i tą najszczerszą reakcją był śmiech. Po prostu myślałem, że facet żartuje. Z drugiej strony przecież doskonale wiedziałem, ze nie żartuje i dlatego znalazłem się w jakiejś idiotycznej sytuacji zawieszenia między śmiertelną obrazą, a błazeńskim wybuchem śmiechu.
Wydarzenie to miało miejsce jakieś dziesięć lat temu, niemniej moje podejście do agresji w czystej postaci nadal jest jakieś dziwne. Swego czasu Polandian.com zwrócili uwagę na specyfikę polskiego poczucia humoru, pisząc, że Polacy uważają przejawy skrajnej agresji za śmieszne (a propos, Monty Python zauważyli to dużo wcześniej). Chyba jestem kompletnie spaczony tym polskim poczuciem humoru, bo często nie wyczuwam prawdziwej agresji.
Znajomy mojego dobrego znajomego zareagował na moją uwagę na temat jego i jego znajomych reakcję na ślub Williama i Kate w sposób, który mnie szczerze rozbawił. Otóż na ich pełne nienawiści i pogardy uwagi na temat młodożeńców napisałem, że chyba wszyscy są Polakami (komentarze były wyłącznie po angielsku), a w dodatku chyba rodzice ich nie kochali. No byłem cholernie złośliwy, wiem. Na to jeden z uczestników chatu skomentował mój wpis słowem „debil”, co spotkało się z facebookową opcją „lubię to” ze strony jego znajomej. Normalnie powinienem się obrazić (chyba, bo nie jestem tak do końca pewien). Mnie jednak cała sytuacja kompletnie rozśmieszyła. Oto bowiem goście (jacyś anarchiści albo fani anarchizmu w moim wieku, a nawet starsi) są smutni do bólu i chyba się swoim smutkiem doprowadzają do orgazmu, ale gdy tylko ktoś im to wypomni, nie są w stanie tego przeboleć.
Dało mi to jednak do myślenia. Mianowicie czując się dość skrajnie na przeciwnej pozycji od zwolenników pisowskich populistów, trafiam na zjawisko bardzo podobne, tylko że pod flagą skrajnie odmienną. Nie dajmy się jednak zwieść. Mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem. To są wszystko te same smutasy ze skrzywionymi buziami w poczuciu krzywdy. Robią pozory działania na rzecz „poprawy sytuacji”, czyli, że to oni są ci szlachetni i walczący o sprawiedliwość dla całej ludzkości, ale może sami nie zdają sobie sprawy z tego, że sami są już zakładnikami swoich wiecznie skrzywionych fizjonomii i że po prostu inaczej już nie potrafią.
Tymczasem na Internecie co i rusz spotykam się z tekstami krytykującymi tzw. lemingów. Lemingi to zwierzątka bezmyślnie ruszające za osobnikiem tego samego gatunku stojącym najbliżej, co przy całej bezmyślności gatunku prowadzi do zagłady całych populacji.
Tymże określeniem zwolennicy albo katolickiej albo skrajnie liberalnej prawicy nazywają tych, których uważają za naiwnych frajerów dających się nabierać na propagandę Unii Europejskiej, PO i „Gazety Wyborczej” w zestawie ze wszystkimi kanałami TVN. Leming to taki frajer, którego światowe żydostwo i masoneria robią w konia jak chcą a on im się nawet nie sprzeciwia, a wręcz przeciwnie, bezmyślnie idzie na rzeź.
W czym problem? Nie jest tak, że krytycy tych, których sami nazywają lemingami, nie mają zupełnie racji. Mam wielu znajomych, którzy to, co przeczytają w „Gazecie” przyjmują jako jedynie słuszną prawdę, co jest dość naiwne. Krytycy lemingów nie zdają sobie jednak sprawy z jednego zasadniczego problemu. Doprawdy nie wiem w czym czują się od lemingów lepsi.
Jeśli ktoś zna „Matrix” ten wie, że wybór jest dość prosty, albo tkwisz w „Matriksie”, a więc w świecie wygodnych i całkiem przyjemnych złudzeń, albo budzisz się w „Syjonie”, czyli świecie może i prawdziwym, ale doprawdy mało ciekawym. Trzeba do tego dodać, że nie ma żadnej gwarancji, że świat Syjonu jest światem prawdziwszym.
Otóż prawo do tego, żeby pisać, jaki świat (nie mówię o świecie naukowo realnym, bo o nim nawet Stephen Hawkins pisze z pewną nieśmiałością) jest i jak go powinniśmy postrzegać, ma ten, kto opanował metody kontroli nad nim. Jeżeli więc ktoś nie jest cwaniakiem na miarę gracza z Wall Street, a przynajmniej z londyńskiej City, niech łaskawie nie nazywa innych frajerów swojego pokroju lemingami, bo w niczym nie jest od nich lepszy.
Jeśli rozumiesz na co umierasz, a twój sąsiad tego nie rozumie, choć umiera na to samo, to jaka jest praktyczna różnica między wami? Człowiek biedny jak mysz kościelna, któremu szwagier wytłumaczył, że wszystko co się dzieje na świecie to wynik spisku żydowsko-masońskiego, jest tak samo żałosny jak ktoś, kto bezkrytycznie wierzy „Gazecie Wyborczej”. Jeżeli czyjaś babcia oddaje lwią część swojej emerytury na „Radio Maryja”, a ten ktoś jest tego świadomy, to nie ma prawa nikogo innego wyzywać od lemingów.
Jeżeli w końcu ktoś jest prowincjonalnym sklepikarzem albo nawet właścicielem kilku hurtowni, to jeszcze nie znaczy, że wie o co w biznesie tak naprawdę chodzi. Gdyby wiedział, to byłby Billem Gatesem. Nic nie uprawnia go, żeby nazywał swoich bliźnich lemingami, kiedy sam jest dopiero na najniższym szczeblu wtajemniczenie biznesowego.
Jak się okazuje, polscy multimilionerzy (a więc najbogatsi ludzie w kraju, typu pan Kulczyk czy Krauze) na rynkach międzynarodowych są dopiero początkującymi adeptami. Ich międzynarodowe inwestycje okazały się niewypałami. Świadczy to tylko o tym, jakimi biznesowymi ignorantami i amatorami jeszcze jesteśmy. Jeśli ktoś oglądał „Wall Street II” albo „Jestem bogiem” ten powinien sobie jasno zdać sprawę, że w Nowym Jorku działają ludzie, którzy są w stanie każdego polskiego biznesmena przerobić na chłopca na posyłki. Dlaczego? Po prostu mają nie tylko olbrzymią wiedzę na temat tego, jak to działa, ale są rasowymi graczami, radzącymi sobie z każdorazowym bieżącym problemem.
Jeżeli już sobie zdajesz sprawę z tego, że jesteś robiony w balona, to nie czerp z tego faktu jakiegoś tytułu do chwały, bo jesteś tak samo robiony w balona jak i ten, który z tego sobie sprawy nie zdaje, Droga myszo kościelna, albo drobny rzemieślniku, choćby i z Warszawy, choćbyś miał już ten pierwszy uczciwie zarobiony milion, jeśli wiesz, że jesteś dymany i nic na to nie umiesz poradzić to nie jesteś w niczym lepszy od tego, który nie wie, że jest dymany. W niczym! Wręcz przeciwnie. Pokazujesz tylko, że mimo twojej głębokiej wiedzy, i tak wielcy tego świat dymają cię jak chcą. Nie ubliżaj więc swoim rodakom, wyzywając ich od lemingów. Nie masz do tego żadnego prawa. Miałbyś, gdybyś siedział wśród rozdających karty i potrafił ich wszystkich wykiwać. Nie potrafisz tak samo jak tak pogardzane przez ciebie lemingi, więc łaskawie zamilknij.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz