Badacze różnych dyscyplin humanistycznych czasami proponują jakiś model mający na celu wyjaśnienie prawidłowości, które się rzekomo powtarzają. Napisałem „rzekomo”, bo tak naprawdę nie powtarzają się nigdy, natomiast faktycznie od czasu do czasu wypływają na powierzchnię tzw. głównego nurtu, stare idee, które, jak by się wydawało, dawno znajdują się w lamusie.
Linearne koncepcje rozwoju cywilizacji były bardzo popularne w średniowieczu. Historia miała być prostą linią postępu, czyli zmierzaniem ku boskiej doskonałości. W starożytności z kolei hołdowano pomysłowi, że rozwój ludzkości też jest linearny, ale za to ruch jest zstępujący, czyli ku gorszemu (wiek złoty, srebrny, brązowy itd.). Pewną modyfikacją tego myślenia jest koncepcja spirali, która mówi, że dokonuje się jakiś postęp w kategoriach długoterminowych, ale nie odbywa się on w linii prostej, a za pomocą zataczania kolejnych kół, które powoli się wznoszą (lub opadają).
W szkołach średnich od dziesięcioleci mówi się uczniom o sinusoidzie, której wzniesienia to epoki racjonalnego myślenia (starożytność, odrodzenie, oświecenie, pozytywizm), a „dołki” to wieki obskurantyzmu, myślenia irracjonalnego opartego na strachu wywołanym przez ludzi religii lub przynajmniej jakichś ezoteryków itd. (średniowiecze, barok, romantyzm, Młoda Polska). Jest to ogromne uproszczenie, które sprawia, że absolwenci szkół, którzy nie mają serca do wgłębiania się w szczegóły, wychodzą z przeświadczeniem, że ciemnota i zabobon panują na przemian z rozumem i logiką. Tak oczywiście nie jest. Te zjawiska często się zazębiały, nachodziły na siebie lub przynajmniej współistniały. Starożytność to epoka tak rozległa, że zupełnie niemożliwe jest sklasyfikowanie jej jako jednego okresu świetności nauki i rozumu. Ba, nawet Sokrates i Platon to były jakieś pięknoduchy (wykształciuchy wręcz) na tle tysięcy zabobonnych prostych ludzi.
Jeżeli stawiamy Ateny jako wzór demokracji, to oprócz podstawowego zarzutu stawianego już w podręcznikach szkolnych, że demokracja owa wykluczała kobiety, niewolników i metojków (wolnych imigrantów pochodzenia nieateńskiego), trzeba dodać jedną ważną obserwację. Nie bez słuszności zauważa się, że okres świetności demokracji ateńskiej to okres rządów Peryklesa. Na jakiej podstawie człowiek ten kierował życiem Ateńczyków? Był tylko jednym z dziesięciu strategów (najwyższych dowódców wojskowych). Oczywiście rządził dzięki swojej osobowości i inteligencji. Wiedział jak wywierać wpływ na ludzi, wiedział jak wmówić prostym obywatelom, że to, czego chce on, to tak naprawdę chcą oni. Można więc powiedzieć, że był sprytnym manipulatorem. Dopóki jednak Ateńczycy byli zadowolenie, to czemu nie? Wiemy oczywiście, że dobrobyt swój mieszkańcy Aten zawdzięczali ogromnemu uciskowi fiskalnemu sojuszników. Związek Morski powołano pod koniec wojen perskich w celu wspólnej obrony przeciw „azjatyckim barbarzyńcom” (u którego zresztą bardzo wielu Greków służyło bardzo chętnie). Ponieważ Ateńczycy mieli najlepszą na świecie flotę wojenną, stwierdzili, że po co sojusznicy mają sobie zawracać głowę budową własnych flot, skoro wystarczy, że dołożą się do wspólnej kasy, z której Ateny będą powiększać i udoskonalać własną. A ta przecież obroni i Ateny i sojuszników. (Mała dygresja – na początku lat 90. pewien amerykański senator stwierdził, że „po co w nowowyzwolonych od komunizmu państwach Europy wschodniej i centralnej przemysł, skoro my im wszystko możemy sprzedać?”). Dzięki temu skarbiec Aten rósł, pieniądze szły nie tylko na flotę ale i na „koszty obsługi”, w rezultacie czego Perykles mógł występować z inicjatywami upiększania miasta pięknymi budynkami (to z tej epoki pochodzi ta wersja Akropolu, którą znamy z rycin w podręcznikach szkolnych), co jeszcze bardziej podnosiło poczucie dumy obywateli i popularność strategosa.
Sielanka za cudze pieniądze nie trwała wiecznie i przy okazji wystąpienia Sparty przeciwko Atenom, sojusznicy okazywali się często dość wątpliwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz