Studiowanie na uniwersytetach brytyjskich, amerykańskich czy
kanadyjskich, polega przede wszystkim na częstym i obfitym pisaniu. Nie chodzi
o żadne „lanie wody”, ale o nieustanne wprawki w pisaniu tekstów o charakterze
naukowym, akademickim. Prawdopodobnie dlatego przez pierwsze dwa lata w USA
wszyscy studenci muszą nadal chodzić na obowiązkowe zajęcia z języka
angielskiego. Umiejętność pisemnego wypowiadanie się w języku ojczystym jest
więc najważniejszą cechą wyróżniającą absolwenta dobrej uczelni od człowieka
bez wykształcenia. Na jakikolwiek temat by nie pisał w ciągu studiów, po
trzech-czterech ich latach można mieć pewność, że człowiek taki napisze tekst
na każdy temat, jeżeli da mu się nieco czasu na zapoznanie się z nim, czyli na
odpowiednie „naczytanie”.
W filmie Romana Polańskiego z 2010 Autor widmo (The Ghost Writer), szycha CIA odpowiedzialna za
werbowanie agentów wśród studentów brytyjskich uczelni mówi o sobie, że
doktorat robił z teatru. Niewątpliwie przechodził później szkolenie
szpiegowskie, ale właśnie później, bo kiedy go werbowano prawdopodobnie nie
pytano o jego kwalifikacje na agenta wywiadu w postaci odpowiedniego dyplomu
szkoły dla szpiegów.
Jeżeli jesteśmy przy teatrze. Komunistycznym wymysłem było
ograniczenie dostępu do zawodów artystycznych. Żeby założyć kapelę rockową
przynajmniej jeden członek zespołu musiał się legitymować formalnym
wykształceniem muzycznym. Żeby z piosenkarza czy aktora zdjęto z góry
dyskwalifikującą etykietkę amatora, musiał on przejść egzamin weryfikacyjny przed
komisją państwową składającą się nieraz ze znanych polskich artystów. Nie było
łatwo. Można oczywiście mówić o dobrych i złych stronach tej procedury. Dobrą
było dbanie o pewien poziom artystyczny tego, co się oferowało polskim widzom i
słuchaczom, ale złą była w ogóle idea państwowo-urzędniczej regulacji prawa do
wykonywania zawodu.
Jeżeli ktoś nie w pełni rozumie różnicę między wolnym
rynkiem (kapitalizmem), a feudalizmem (o ile bowiem mniej więcej rozumiemy
różnicę między kapitalizmem a socjalizmem, to już z tym feudalizmem mamy
kłopoty, bo nam się przede wszystkim kojarzy ze stosunkami w sektorze
rolniczym), ten pewnie nie skojarzy takich praktyk ze średniowieczem. Otóż
jedną z cech rewolucji przemysłowej w XIX i XX wieku było poważne
nadszarpnięcie, jeśli w niektórych dziedzinach nie obalenie, systemu kontroli
cechowej nad całym danym rzemiosłem. Cech tkaczy nie mógł się ostać, bo oto
pojawiły się maszyny, które tkały szybciej, a od obsługującego je pracownika
nie wymagały tylu umiejętności manualnych. Generalnie liberalizm gospodarczy
wprowadził zasadę, że każdy może wykonywać to co chce, o ile znajdzie rynek na
swoje towary lub usługi. W średniowieczu rzemieślnika poza cechem nazywano
partaczem lub fuszerem, ale w kapitalizmie słowo to utrwaliło się jako
określenie kogoś, kto po prostu swój zawód wykonuje źle. Jedynym zaś kryterium
oceny pozostawało zadowolenie klienta.
W krajach anglosaskich, gdyby komuś powiedzieć, że aby
zostać aktorem należy zdobyć tytuł magistra sztuki, prawdopodobnie zaśmiałby
nam się w nos, bo takiej niedorzeczności trudno sobie tam wyobrazić. Aktor to
jest przede wszystkim rzemieślnik, który musi opanować szereg, nieraz
skomplikowanych, umiejętności technicznych, i artysta, który z tymi
umiejętnościami robi coś, co w jego zamyśle jest oryginalne. Napisanie pracy
magisterskiej zarówno w opanowaniu owych umiejętności, jak i w twórczym ich
wykorzystaniu w ogóle nie pomaga, ponieważ nijak się na nie nie przekłada.
Wystarczy poczytać biografie czołowych aktorów amerykańskich czy brytyjskich i
to nie tylko tych, co jedynie „gwiazdorzą”, ale tych, których cały świat
podziwia za wspaniałe umiejętności warsztatowe, żeby się przekonać, że owszem,
często ludzie ci uczęszczali na kursy aktorskie, ale nikt nigdy nie wymagał od
nich napisania pracy badawczej, żeby im przyznać prawo do wykonywania zawodu.
Liczy się praca nad sobą i jej efekty. Tylko i wyłącznie.
Uniwersytety brytyjskie i amerykańskie często zapewniają
świetne zaplecze dla rozwijania umiejętności teatralnych. Ze studenta
specjalizującego się w zupełnie innej dziedzinie, który udzielał się z pasją w uniwersyteckich
„kółkach teatralnych” może wyrosnąć doskonały profesjonalny aktor.
Wróćmy jednak do kształcenia umiejętności pisania. Absolwent
jakiegokolwiek kierunku uniwersytetu anglosaskiego (no, oczywiście takiego
lepszego) praktycznie może automatycznie zostać dziennikarzem prasowym, bo się
kształcił w pisaniu. Owszem, musi przejść pewną praktykę w doborze wiadomości,
w docieraniu do czytelnika itd. itp., ale umie pisać, więc reszty, jeżeli
będzie chciał, się nauczy. Podobnie zresztą, jak z teatrem, na uczelniach
działają studenckie czasopisma, w których młody człowiek ma okazję się
sprawdzić, a przede wszystkim nabyć konkretne umiejętności warsztatowe.
W tym momencie zastrzegam, że nie wypowiadam się na temat
przedmiotów technicznych czy medycznych, bo są to rzemiosła wymagające
wysokiego poziomu konkretnych umiejętności i szybkiego dostępu do wiedzy
(zwłaszcza w przypadku medycyny). Jeżeli jednak mówimy o przedmiotach takich
jak historia, pedagogika, socjologia, psychologia, ekonomia, politologia,
filozofia, czy nauka o literaturze, to wszystkie one polegają najpierw na
solidnym „naczytaniu”, w przypadku niektórych z nich na badaniach empirycznych
i na stworzeniu tekstu, który w głównej mierze ma charakter narracyjny.
Umiejętność pozostaje tak naprawdę ta sama, tylko treści są
inne. To dlatego możemy o kimś przeczytać, że w Cambridge „czytał” (co w języku
angielskim jest w tym wypadku synonimem słowa „studiował”) historię, ekonomię i
literaturę skandynawską – wszystko w trzy lata. Może się jednak okazać, że
obecnie pracuje w sektorze pozornie nie mającym nic wspólnego z tymi
przedmiotami. Ktoś, kto wie do czego wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności
oczywiście skupia się na jednym przedmiocie, ale może być też i tak, że ktoś
całkiem świadomie „czyta” przedmioty pozornie od siebie odległe.
Jednym z potencjalnych zadań na egzaminie pisemnym CPE jest
napisanie raportu lub propozycji. Gdyby polscy studenci byli uczeni pisać tego
typu teksty na studiach, posiedliby cenną umiejętność przydatną na wielu
kierowniczych stanowiskach – czy to w prywatnych firmach, czy w instytucjach
państwowych. Pretekstów do napisania takich tekstów można by znaleźć w czasie
studiów mnóstwo. Student powinien być na przykład nakłaniany do napisania
propozycji badania ankietowego z podaniem celu, założeń i spodziewanych
wyników. Po takim badaniu powinien sporządzić prawidłowy raport, a potem
artykuł. To są konkretne umiejętności do wykorzystania w każdej pracy na tzw.
stanowisku umysłowym (wiem, że to terminologia z czasów komuny, ale używam jej
na razie z braku lepszej).
Ponieważ od czasu do czasu tłumaczę teksty z różnych
dziedzin – od innowacyjnych projektów pieców hutniczych, przez teksty
pedagogiczne, historyczne, socjologiczne po prawnicze (nie zabieram się do
medycznych czy biologicznych), wiem, że te, które nie są tekstami typowo
technicznymi (jak ten o piecach hutniczych) są tworzone wg podobnej narracji,
którą, jako historyk z pierwszego wykształcenia, rozpoznaję bez trudu.
Większość tekstów z ekonomii, z jakimi miałem do czynienia, były tak naprawdę
tekstami, które już dzisiaj można zakwalifikować do historii gospodarki. Kiedy były
pisane, mówiły o bieżącej sytuacji gospodarczej danego rejonu świata, ale
dzisiaj mają już wartość częściowo historyczną (co oczywiście nie znaczy, że
gorszą!). Gdybym miał czas i ochotę poczytania o tych problemach, myślę, że sam
mógłbym tworzyć takie teksty. Z pewnych względów wolę jednak pozostać „ekonomicznym
ignorantem” i z takiej pozycji pisać swoje wpisy na blogu. Adama Smitha czyta się np. bez trudu, ponieważ jest to zwyczajna
ogólnohumanistyczna narracja na tematy gospodarcze. Dla mnie osobiście „schody”
zaczynają się przy Davidzie Ricardo, u którego pojawiają się już suche a ścisłe
opisy okraszone wzorami matematycznymi.
W Polsce panuje typowo cechowy kult własnej dziedziny, który
niestety przyczynia się do tego, że te same zjawiska mogą być opisane zupełnie
innym językiem, zaś profesor pedagogiki oburzy się śmiertelnie, jeśli profesor
socjologii użyje na opisanie jakiegoś zjawiska w grupie młodzieży
innego słownictwa. Słownictwo bowiem to w wielu przypadkach jedyny, oprócz
oczywiście zakresu zainteresowań, wyznacznik odrębności jednej dziedziny wiedzy
od drugiej (celowo nie używam słowa „nauka”).
To dlatego np. Noam Chomsky, który zasłynął przede wszystkim
jako twórca teorii gramatyki generatywnej, bez problemu wypowiada się na tematy
polityczne powołując się na niezliczone przykłady – a więc posiada ogromną
wiedzę politologiczną, socjologiczną i historyczną, a u Sławoja Żiżka trudno
znaleźć temat, na który by się nie wypowiadał, polskiego odpowiednika intelektualistów tej klasy nie mamy. Czołowi intelektualiści zachodni
wcale bowiem nie ugrzęźli w „wąskiej specjalizacji”, jak to im się często
zarzuca. Mogą się tak naprawdę zajmować czym chcą, a że większość zajmuje się
faktycznie jakąś wąską dziedziną, to już inny problem. To polski system
akademicki z góry szufladkuje młodego uczonego przypisując go do jednej ściśle
ograniczonej dziedziny. Owszem niektórzy znajomi historycy są dziś określani
jako politolodzy, ale wiem skądinąd, że profesorowie, którzy od początku
zaczynali jako politolodzy strasznie się na ten fakt zżymają. W ten sposób
wszyscy trzymają się wzajemnie za gardło. W tym kontekście, kolejny raport
jakiejś rządowej, czy uczelnianej komisji na temat „konieczności prowadzenia
badań interdyscyplinarnych” znowu brzmi jak apel komunistycznego sekretarza,
który nawołuje do powołania komisji do zbadania problemu braku sznurka do
snopowiązałek. Tu nie trzeba żadnych apeli, raportów ani komisji. Tu trzeba
ludziom pozwolić robić, to co każdy normalny żądny wiedzy człowiek by robił –
uczył się zewsząd wszystkiego, co go interesuje. Do tego trzeba by jednak
przeorać cały feudalny, a w rzeczywistości małorolny, system, w którym każdy,
kto już się dorobił swojego ubogiego bo ubogiego, ale własnego poletka, strzeże
go niczym źrenicy w oku i nie dostrzega, że owo poletko jest częścią większego
ekosystemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz