piątek, 20 kwietnia 2012

Szwedzki totalitaryzm a Konwencja


No i masz babo placek!
Rozpoczynam tym kolokwialnym powiedzonkiem, ponieważ po przeczytaniu artykułu na temat „walki ze stereotypizacją płci” w Szwecji, opadła mi szczęka i ogarnęło lekkie przerażenie.

Zacznę może od tego, że moja wyrażana kiedyś na tym blogu wątpliwość co do wspólnoty celów feministek z germańskiego kręgu językowego i feministek słowiańskich, nabrała w świetle artykułu z „Wysokich Obcasów” ( http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,11575426,Ani_on_ani_ona__Wyzwolenie_od_plci_paradoksalnie_ogranicza.html?startsz=x%3Futm_source%3Dfacebook.com&utm_campaign=FB_Wysokie_Obcasy&utm_medium=SM&as=1 ) głębszego wymiaru. Nie jest to, jak sugerowała moja koleżanka Sylwia, wcale kwestia językowa (że niby w j. angielskim praktycznie rzeczowniki nie mają formy wskazującej na płeć), podczas, gdy języki słowiańskie bardzo dobrze sobie radzą z rozróżnianiem rodzaju męskiego i żeńskiego, a przy tym są na tyle „produktywne”, tzn. mają takie możliwości dodawania rozmaitych sufiksów, że bez problemu możemy używać takich słów jak biolożka, psycholożka, profesorka, ministra itd. Trzeba tu jednak powiedzieć wprost: tutaj chodzi o podkreślenie kobiecości, wyeksponowanie odrębności płci. Tymczasem tendencja zachodnia jest zupełnie odmienna – tam chodzi o stworzenie społeczeństwa uniseksów.

Różnice płci to biologiczny fakt i jest to konsekwencja mechanizmu powielania się genów, czy to nam się podoba czy nie. W komentarzu do swojego poprzedniego wpisu napisałem, w kontekście homoseksualistów, że społeczeństwo nie powinno ich zmuszać do odgrywania ról, których oni odgrywać nie chcą. Chodzi tutaj o podstawowe prawo człowieka do wolności.
To, co się dzieje w Szwecji z wolnością nie ma nic wspólnego, ponieważ tam przeprowadza się eksperyment, niczym z horroru, transformacji ludzi w jakieś nijakie istoty rzekomo w imię powszechnego szczęścia, ale podobnie jak wtłaczanie geja w rolę męża i ojca przyczynia się do jego pogłębiającej się frustracji, tak samo pozbawianie heteroseksualnego mężczyzny, czy heteroseksualnej kobiety prawa do wyrażania swojej seksualności w imię budowania jakiegoś społeczeństwa zglajszachtowanych antropomorficznych, ale równocześnie płciowo amorficznych istot, to eksperyment godny jakiegoś makabrycznego „szalonego naukowca” ze starych filmów sf.

Gen chce się powielać. Jedyną znaną naturalną metodą jest stosunek płciowy między kobietą a mężczyzną. Różne role przyjęte przez przedstawicieli różnych płci to są elementy „tańca godowego” znanego z rytuałów seksualnych niektórych ptaków. Natury nie da się oszukać żadnym urzędniczym dekretem, ani żadną polityką. Niemożność realizacji swoich naturalnych potrzeb prowadzi do stresów, frustracji i nerwic. Przez wieki religie tłamsiły pewne zachowania seksualne, przyczyniając się do ludzkich nieszczęść. Skandynawskie eksperymenty to nic innego, jak taki sam totalitaryzm à rebours.

Ludzi, jako ludzi należy traktować tak samo! Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. W imię tej wartości jednak trzeba szanować ich odmienność. Wartością jest bowiem tolerancja dla odmienności, a nie brutalna niwelacja tychże. To co robią Szwedzi opisywanym dzieciom, to zbrodnia gorsza od bolszewickich urawniłowek. Natomiast autorka myli się pisząc, że „Może na drodze do prawdziwie równego, nie wykluczającego nikogo ze względu na inność społeczeństwa, trzeba popełnić kilka błędów, może czasem przesadzić?” W tak delikatnych sprawach ani trochę nie wolno przesadzić i nie wolno popełnić żadnego błędu. Takie bowiem kretyńskie błędy prowadzą do, jak się w świetle tego szwedzkiego eksperymentu wydaje, uzasadnionych obaw, że Konwencja chroniąca kobiety przed przemocą, a zwłaszcza jej punkt 12., może faktycznie otwierać drogę do urzędniczo-politycznych eksperymentów wprowadzających totalitarny gwałt na naturze ludzkiej. Nie warto „czasami przesadzić”, bo przez taką przesadę ludzie boją się zaakceptować słuszną ideę zawartą w Konwencji Rady Europy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz