Reklama z Markiem Kondratem dotycząca pewnej lokaty w pewnym banku. Żeby było z góry jasne - uwielbiam faceta za kilka ról w polskich filmach, a zwłaszcza za "Zaklęte rewiry" i "Dzień świra", ale ostatnia reklama z jego udziałem wzbudza we mnie odruchy wymiotne. Czy chodzi o treść reklamy? Niekoniecznie. Przypominam sobie pewien tekst wypowiedziany przez śp. panią Danutę Rinn - chyba też w reklamie. Nic do kobiety nie miałem, ale też mnie w reklamie denerwowała. Są w języku polskim przesłania, które niezależnie od swojej treści, wzbudzają wściekłość "w narodzie". Kiedyś wydawało mi się, że to być może kwestia nowomowy warszawskiej z lat 90 ubiegłego stulecia, ale to nie tylko to. Ten akcent przebija się przez rozmaite teksty z lat 70., 80. i 90. ubiegłego stulecia i przetrwał niestety do dziś. Ludzie z wrażliwym uchem wiedzą, o co chodzi. Chodzi po prostu o prostackie nowobogackie chamstwo rodem z PRLu, które jakimś cudem przetrwało te prawie dwadzieścia trzy lata, a które działa na mnie jak płachta na byka. Kiedy pan Marek Kondrat w roli prowadzącego wymyślony teleturniej mówi ludziom, że się mylą, robi to w taki sposób, że z góry mnie zniechęca od skorzystania z usług banku, który reklamuje - samym swoim akcentem, sposobem wypowiadania słów krytyki wobec błędnej odpowiedzi (która jest z punktu widzenia potrzeb reklamy niby zrozumiała). Nie lubię i tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz