Wczoraj wybraliśmy się do Łodzi. Nie obraliśmy jednak
zwykłej szybkiej trasy na Warszawę (przez Jeżewo, Ostrów Mazowiecką, i
Wyszków), ale pojechaliśmy w kierunku Łap, potem przez Brańsk i Sokołów
Podlaski do Liwu, a właściwie do Liwa, jak podobno mówią jego mieszkańcy (stąd
ponoć herb Doliwa, jak tłumaczył Długosz, choć w samym Liwie i w jego okolicach
nikt takiego herbu nie używał. Chcieliśmy zobaczyć pozostałości gotyckiego
zamku książąt mazowieckich. Musimy sobie zdawać sprawę, że do unii lubelskiej
(1569), całe Podlasie było częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego, zaś Liw był
jednym z granicznych grodów mazowieckich.
Zupełnie przypadkiem dostrzegliśmy w Sterdyniu tabliczkę
informującą o pałacu Ossolińskich, więc skręciliśmy nieco w tej miejscowości,
żeby zza zamkniętej bramy podziwiać białą klasycystyczną bryłę pałacu tej
jednej z najpotężniejszych swego czasu polskich rodzin.
W Liwie obejrzeliśmy z zewnątrz basztę zamkową – praktycznie
jedyną pozostałość po zamku, oraz zwiedziliśmy muzuem-zbrojownię urządzone w
barokowym dworku u podnóża wieży. Miłośnicy militariów niewątpliwie mieliby co
podziwiać My też, ale jakimiś specjalistami od uzbrojenia jednak nie jesteśmy.
Po wypiciu kawy w pobliskim barze ruszyliśmy w dalszą drogę –
na Mińsk Mazowiecki i Grójec, z którego pojechaliśmy nieco w kierunku
Sochaczewa, a następnie zboczyliśmy nieco z głównej trasy, żeby zobaczyć wieś
Skuły. Kilka lat temu bowiem odkryłem, że jest to rodowe gniazdo rodziny
Skulskich herbu Rogala, z której wywodzi się moja żona. Szczerze mówiąc ani
teść, ani jego rodzina nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że to właśnie
bracia ze Skuł, którzy zostali zarejestrowani przy okazji pierwszej wolnej
elekcji (1573) dali początek tej rodzinie, gdyż jego wiedza sięgała najwyżej
czterech pokoleń wstecz, a dotyczyła gałęzi, która żyła gdzieś na Wołyniu.
Skulscy sprzedali Skuły już w XVII wieku niejakiemu Gonzadze. Drewniany kościół
z 1678 roku pochodzi więc już z czasów, kiedy Skulskich w Skułach nie było.
Kościółek, o którym czytałem, ze ma wewnątrz ciekawe
polichromie, był niestety zamknięty. Być może uroczystości świąteczne odbyły
się w nim rano.
Ze Skuł pojechaliśmy w kierunku
drogi Warszawa-Katowice (Gierkówki), która niestety jest w remoncie i jazda po
niej nie daje żadnego poczucia komfortu. Oprócz tego, że jedzie się jedną nitką
jezdni (druga jest chyba remontowana, choć akurat wczoraj było święto, więc
robót nie prowadzono). Po obydwu stronach drogi postawiono ekrany oddzielające
ją od okolicznych wsi, ale, mam nadzieję że to na czas remontu, oznakowanie
jest fatalne. Nie wiadomo kiedy więc przejechaliśmy przez Babsk i inne
miejscowości przed Rawą Mazowiecką. Na szczęście nie przegapiliśmy zjazdu na
Łódź, z którego skręciliśmy do centrum Rawy. Cel mieliśmy jeden – zobaczyć kolejny
zamek książąt mazowieckich. Po drodze jednak zobaczyliśmy dwa barokowe kościoły
i klasycystyczny ratusz z czasów Księstwa Warszawskiego.
W Rawie Mazowieckiej
postanowiliśmy też zatrzymać się na obiad. Nie szukaliśmy specjalnie jakiejś
restauracji, ale wstąpiliśmy do pierwszej po drodze otwartej pizzerii o nazwie „Gang
Leona”. Pizza nie jest potrawą rdzennie mazowiecką, ale nie postanowiliśmy nie
grymasić. W międzyczasie zatelefonowałem do naszego kolegi ze studiów
historycznych, który jest rdzennym rawianinem, a ten za kilka minut pojawił się
w „Gangu Leona”. Pizze, które wg opisu miały być „małe”, były tak wielkie, że
poprosiliśmy o pudełko na wynos, ponieważ nie byliśmy w stanie skonsumować ich
na raz, choć były bardzo smaczne.
Radek, nasz kolega, zaprowadził
nas do zamku, trochę nam o nim opowiedział, a następnie zabrał nas do siebie do
domu, gdzie przy kawce i winku (oczywiście w moim przypadku skończyło się na
kawie) spędziliśmy miłą godzinkę na pogawędce, podczas której poruszyliśmy
zarówno bieżące tematy związane z gospodarką, politykę, naszą sytuacją zawodową
i wakacjami, jak i powspominaliśmy nasze czasy studenckie.
Ok. 20.00 dotarliśmy na Widzew
Wschód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz