Dzisiaj skierowaliśmy się od razu na południe od naszej kwatery w Woli Uhruskiej i zatrzymaliśmy się w Uhańce tuż przed Dubienką. Otóż rzeczywiste miejsce bitwy między regularnymi oddziałami polskimi a armią rosyjską z 18 lipca 1792 roku to była właśnie Uhańka, choć bitwę znamy jako bitwę pod Dubienką. Tadeusz Kościuszko, dysponując 5 tys. żołnierzy, stracił ich 900, podczas gdy siły rosyjskie liczące 25 tys. stracili ich 4 tysiące. Przewaga liczebna Rosjan była zdecydowana, ale Polacy zadali im większe straty i wycofali się w zwartym szyku, przez co obie strony przypisały sobie zwycięstwo w tej bitwie. Obecnie w Uhańce znajduje się kopiec upamiętniający miejsce bitwy.
W samej Dubience zatrzymaliśmy samochód przed kościołem pw. Św. Trójcy - neobarokowy z połowy XIX wieku. Moment później zatrzymał się za nami sympatyczny proboszcz, który wpuścił nas do środka i pokazał cenne obrazy. Zwrócił też naszą uwagę na uszkodzenia posadzki spowodowane ostrzałem w czasie II wojny światowej. Nie wolno ich jednak usunąć, gdyż trzeba by na to uzyskać zgodę konserwatora zabytków, a ten udzielić jej nie chce, bo jest to ślad historii.
Podczas krótkiego spaceru po Dubience zobaczyliśmy radziecki czołg na postumencie stojący w pobliżu tabliczki informującej, że znajdujemy się w centrum miejscowości. Nieco dalej znajduje się ceglana nieczynna cerkiew (również pod wezwaniem Św. Trójcy).
Z Dubienki odbiliśmy nieco na zachód, żeby w Uchaniu odkryć przepiękny późnorenesansowy - owszem odnawiany, ale nieprzebudowany - kościół fundacji rodziny Uchańskich. Niestety był zamknięty, ale przez szklane szyby w drzwiach mogliśmy podziwiać rzeźbione nagrobki fundatorów, których nie powstydziłyby się nawet rzymskie kościoły. Muszę przyznać, że kościół w Uchaniu zrobił na mnie największe wrażenie.
W Wojsławicach również z zewnątrz podziwialiśmy barokowy kościół pw. Michała Archanioła (tej budowli naprawdę przydałby się solidny remont). Nieopodal znajduje się postument, na którym w 1905 roku stanął car
Aleksander II, ale po odzyskaniu niepodległości przez Polskę zastąpił go
Tadeusz Kościuszko. Następnie obejrzeliśmy nieczynną i niezbyt imponującą cerkiew z 1771 roku (czyli pierwotnie unicką, później prawosławną) pw. św. Eliasza (Ilji). Przed tą ostatnią stała ceglana wieża z cebulastą kopułą, ale doprawdy trudno orzec, czy była to dawna cerkiewna dzwonnica, czy coś zupełnie innego - nie trafiłem na opis tego obiektu. Następnie, idąc wzdłuż pierzei kwadratowego rynku minęliśmy charakterystyczne parterowe domy z podcieniami. W ten sposób dotarliśmy do synagogi z 1903 roku, gdzie obecnie znajduje się urząd gminy, biblioteka publiczna i inne urzędy.
Z Wojsławic pojechaliśmy malowniczą szosą (uroku pagórkowatemu terenowi pokrytemu polami po żniwach dodawała gra światła - efekt kombinacji deszczowych chmur i czystego słonecznego nieba - prosto do Horodła, a więc miejsca pamiętnej unii polsko-litewskiej z 1413 roku. Kierując się wskazówkami na białych tabliczkach najpierw wyjechaliśmy ok. 2 km za samą miejscowość na miejsce zgromadzenia polskich patriotów ze wszystkich części Pierwszej Rzeczypospolitej w 1861 roku (pisałem o tym kilka tygodni temu), które upamiętnia kopiec z krzyżem. W samym Horodle spotkać się nie mogli, gdyż dostępu do miejscowości broniły siły regularnej carskiej armii.
Wróciwszy do centrum współczesnego Horodła zjedliśmy pyszny obiad w restauracji, a raczej domu weselnym "Sława" (żona chwaliła rewelacyjne placki ziemniaczane - ze świeżo startych ziemniaków i ze świeżutką śmietaną). Następnie zrobiliśmy spacer po rynku, który komunistyczną modą został pewnie przerobiony na "parczek", wewnątrz którego stoją dwa kamienne lwy pochodzące z dworu w Wieniawce, ale które prawdopodobnie wcześniej ozdabiały horodelski zamek. Nieopodal znajduje się zespół podominikański z imponującym późnobarokowym kościołem pw. św. Jacka, zaś po drugiej stronie ulicy Jurydyka stoi drewniana cerkiew św. Mikołaja, która obecnie używana jest przez katolików. Niemniej wewnątrz nadal można podziwiać prawosławny ikonostas (my zrobiliśmy to znowu tylko przez szybkę w zamkniętych drzwiach - tak samo jak z barokowym wnętrzem kościoła).
Udaliśmy się również kilkaset metrów ulicą o nazwie Wały Jagiellońskie. Tak bowiem nazywają się pagórki nad Bugiem, będące pozostałością wałów obronnych, zaś skarpa, skąd pięknie widać płynący w dole Bug (choć przez gałęzie drzew) to miejsce, gdzie niegdyś stał zamek.
Jadąc w jedną i drugą stronę minęliśmy w Horodle również kościół polskokatolicki z lat 30. ubiegłego stulecia, ale nie zatrzymywaliśmy się przy nim.
Horodło robi sympatyczne wrażenie, ale stanowi również pewne memento ukazujące zmienność losów i nietrwałość czegokolwiek, co nam się wydaje, że będzie trwało. Jedno z potężnych miast państwa polsko-litewskiego to dziś jedynie wieś borykająca się z kłopotami wspólnymi dla wszystkich polskich wsi.
W Dubience spytałem sympatycznego księdza o wyznawców prawosławia. Odpowiedział, że ich tam nie ma, natomiast oprócz katolików są jeszcze zielonoświątkowcy i świadkowie Jehowy. Brak prawosławnych i unitów na tych terenach można wytłumaczyć dość prosto. Kiedyś wydawało mi się, że akcja "Wisła" obejmowała jedynie ludność ukraińskojęzyczną Bieszczad i Beskidu Niskiego. W rzeczywistości przesiedlenia objęły prawie całą ścianę wschodnią. Na swoim miejscu pozostali mieszkańcy białostocczyzny posługujący się dialektami ukraińskimi, ponieważ ich nauczono, że są Białorusinami.
Muszę przyznać, że jeszcze w liceum, kiedy uczyłem się na lekcjach historii, takie miejscowości jak Dubienka czy Horodlo umieszczałem sobie w ignorancji swojej gdzieś głęboko na terenach, które odpadły od Polski. One jednak pozostają we współczesnych granicach naszego kraju. Tym bardziej zachęcam do ich odwiedzania i przyczyniania się do turystycznego ożywienia tej części Polski. Naprawdę warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz