Berlin to miasto, o którym prawie nic nie wiem. To
znaczy już trochę wiem, ponieważ
ostatnio czytam przewodniki i oglądam zdjęcia w internecie. Niemniej nie mam
wobec tego miasta żadnego podejścia emocjonalnego. Oczywiście jako Polakowi
wychowanemu na „Czterech pancernych i psie”, miasto to będzie się zawsze
kojarzyć z III Rzeszą i Jankiem Kosem wspinającym się na Bramę Brandenburską.
Wcześniej Berlin był stolicą Królestwa Prus, a jeszcze wcześniej Marchii
Brandenburskiej, a więc znowu politycznych organizmów, które nie słynęły z
przyjaźni wobec Polski. Oczywiście wiemy również, że wcześniej mieszkały tam
plemiona słowiańskie, w tym tajemniczy książę Jaksa z Kopanicy (dzisiejsza
dzielnica Köpnick). Wszystko pięknie, ale jakaś tam szczątkowa wiedza na temat
zarysu historii miasta ma się nijak do jego „poczucia”. Gdybym w tym tygodniu
nie studiował planu Berlina, nie miałbym zielonego pojęcia o topografii tego
miasta, ani nawet o najważniejszych obiektach wartych zwiedzenia.
Zanim pojechałem do Paryża, miasto to już funkcjonowało w mojej
wyobraźni. Oczywiście przede wszystkim ze względu na swoją rolę, jaką odegrało
w długiej historii, ale również dzięki licznym filmom, których akcja rozgrywała
się w Paryżu. Symbole, a zarazem najważniejsze punkty w topografii Paryża,
takie jak Luwr, katedra Notce Dame, Łuk Triumfalny czy wieża Eiffla, były
integralną częścią mojej świadomości na długo zanim zobaczyłem je na własne
oczy.
To samo było z Londynem. Przecież to miasto również przez
wieki stanowiło „pępek świata” ze względu na rolę Anglii w historii świata. Londyn
poznawaliśmy również na lekcjach języka angielskiego. Kto zaś czytał i oglądał
ekranizacje powieści Dickensa, nie mógł przecież odbierać Londynu jako miasta
obcego. I znowu gmach Parlamentu z wieżą z Big Benem, Trafalgar Square z
kolumną Nelsona, czy Tower of London, tudzież mosty nad Tamizą, Piccadilly Circus i szereg innych miejsc i obiektów, to
część świadomości każdego, kto choć trochę interesował się słowem pisanym,
kinem i telewizją.
Dla kogoś, kto od dziecka interesował się historią, Rzym
jest miejscem, w którym powinien czuć się jak w domu. Od czasów starożytnych,
poprzez średniowiecze, aż po dziś, „wieczne miasto” zajmuje niezwykle ważne
miejsce w świadomości. Dla katolików bazylika św. Piotra w Watykanie to centrum
wszechświata (choć powinna być bazylika św. Jana na Lateranie), dla miłośników
starożytności to Forum Romanum, Palatyn czy Koloseum. Romańskie, renesansowe i
barokowe kościoły i pałace znane są z rozmaitych ilustracji i również filmów
niemal każdemu.
Wizyty w tych miastach za każdym razem przyprawiały mnie o
dreszczyk emocji, bo oto jechałem dotknąć czegoś, co „od zawsze” tkwiło w mojej
głowie i było częścią mojego wewnętrznego świata. Oczywiście realny pobyt w
danym miejscu jest czymś, czego nie da się zastąpić najlepszym opisem.
Niektórzy bywają rozczarowani. Ja ani razu rozczarowania nie czułem. Wręcz
przeciwnie. Miałem wrażenie, że dostąpiłem „rozszerzenia percepcji”, bo oto do
informacji historyczno-kulturowych doszła konkretna przestrzeń, zapach, dotyk,
dźwięk tudzież doznania wzrokowe niemożliwe do oddania przez najlepsze
fotografie. Doszły do tego skojarzenia typowo osobiste, subiektywne, prawdopodobnie
związane z odbiorem rzeczywistości ukształtowanym w długim procesie wychowania
i nabierania doświadczenia życiowego. W Paryżu czułem się dokładnie tak, jak
myślałem, że się poczuję – jak w eleganckim wielkim mieście o długiej i bogatej
przeszłości. W Londynie trochę też, ale być może dlatego, że mam tam znajomych
oraz ze względu na możliwość swobodnego porozumiewania się (kwestia języka),
poczułem się po prostu swojsko, jakbym tam mieszkał od lat. Rzym z kolei po
kilku dniach pobytu zaczął mi się kojarzyć z wielką wsią, ale w bardzo
pozytywnym znaczeniu tego słowa. Może ze względu na brak „drapaczy chmur” i „szklanych
domów” w centrum? Może ze względu na „swojską” atmosferę w osteriach, gdzie
jadaliśmy, może ze względu na liczbę kościołów? Nie wiem. Jeszcze raz
podkreślam, że to tylko moje subiektywne wrażenie.
O Berlinie nie wiem praktycznie nic. Oprócz Bramy
Brandenburskiej nie kojarzy mi się (jeszze) z żadnym innym obiektem. No tak,
przecież jest mur berliński, ale przyznam się otwarcie, że osobiście nie mam z
nim żadnych skojarzeń emocjonalnych. Być może to się zmieni w przyszłym
tygodniu. Opracowałem na razie szczegółowy plan zwiedzania na pierwsze trzy
dni, zaś na resztę pobytu plan ogólny.
Pewnie każdy z nas zna to uczucie przed doświadczeniem
czegoś nowego. Mam nadzieję, że będzie to również coś bardzo pozytywnego.
Raz, czasami jeśli mi się udaje finansowo odwiedzam jedną ze stolic europy, miałam bardzo podobne odczucia będąc w Rzymie, brak wieżowców, biurowców itd postawionych w centrum sprawia, że miasto faktycznie nadal jest wieczne. Za miesiąc jadę do Paryża, zobaczymy co on przyniesie :)
OdpowiedzUsuń