We czwartek, 11 sierpnia, zgodnie z planem wyruszyliśmy do
dzielnicy Kreuzberg, znanej ze specyficznej atmosfery, ponieważ zamieszkują ją
m.in. przedstawiciele subkultur (chciałoby się napisać „młodzieżowych”, ale
kreuzberdzkie punki to byli ludzie mniej więcej w moim wieku, a nawet starsi)
oraz mniejszości etnicznych, w tym najliczniej reprezentowanej mniejszości
tureckiej.
Kierując się wskazówkami map Google wysiedliśmy o jeden
przystanek S-bahnu za daleko, co przy lekkiej dezorientacji w którą stronę się
kierować po wyjściu ze stacji (chmury zasłaniające niebo utrudniały określenie
stron świata), sprawiło, że musieliśmy się spytać o drogę w stronę
Viktoriapark.
Zaczepiona dwudziestokilkuletnia dziewczyna na zagadnięcie
po angielsku odpowiedziała z szerokim uśmiechem i dość płynnie: „I speak no
English and no German! No, no, no!” Dwóch młodych mężczyzn, którzy zrozumieli
pytanie po angielsku, odpowiedziało, że nie mają pojęcia, gdzie taki park może
się znajdować. Dopiero mężczyzna, który też po angielsku wcale nie mówił,
okazał się pomocny. Bez okularów z trudem odczytał plan miasta, który mu
podsunęliśmy, ale określił nasze położenie i wytłumaczył, jak dojść do
Viktoriapark. Jak się okazało, gdybyśmy wysiedli jeden przystanek wcześniej,
mielibyśmy do niego o wiele bliżej. Wtedy jednak nie natknęlibyśmy się pewnie
na „rodaków”. Użyłem cudzysłowu, ponieważ był to ten typ Polaków, których
chciałoby się uniknąć zarówno w obcym kraju, jak i w samej Polsce.
Grupa około pięciu młodych mężczyzn i jedna dziewczyna,
wszyscy w czarnych skórzanych kurtkach, co mogłoby wskazywać na przynależność
do gangu motocyklowego, okazała się być ponuro skacowana. Szli w milczeniu, ale
zaraz dogonił ich blondyn ubrany zupełnie przeciętnie i najpierw zapytał, czy
pamiętają tych Polaków, z którymi się spotkali dnia poprzedniego, a następnie
zaczął krzyczeć używając dosadnych słów, że zostawili po sobie straszny
bałagan, natomiast do jednego z mężczyzn skierował zarzut zgubienia klucza,
który kosztował 45 euro. „No to ja już nie mam prawa raz się opić?” – na wpół
usprawiedliwiająco a na wpół agresywnie odpowiedział zachrypniętym głosem
oskarżony o zgubę cennego klucza. Prawdopodobnie z powodu kaca nie miał siły na
bardziej energiczny odpór. Tymczasem inny uczestnik grupy przystanął i z tępym
wyrazem twarzy zaczął się na nas gapić. Zastanawiając się, nie bez niepokoju,
co mu przyjdzie do głowy, minęliśmy jednak grupę „rodaków” i przeszedłszy
jakieś 1,5-2 km,
dotarliśmy do pierwszego punktu naszej wycieczki.
Viktoriapark, założony w 1894 r., leży na wzgórzu morenowym,
które jest najwyższym wzniesieniem Berlina (66 m), na którego szczycie
stoi wysoki pomnik (zwany w przewodnikach „krzyżem”, ale niewielki krzyż zdobi
tylko jego szczyt), upamiętniający zwycięstwa w wojnach przeciwko Napoleonowi
Bonaparte. Wchodząc pod górę parkowymi alejkami możemy podziwiać system
malowniczych mini-wodospadów, z których woda kończy swój bieg w dużym stawie ozdobionym
rzeźbą Ernsta Hertera Der seltene Fang (Rzadki połów), przedstawiający rybaka, któremu udało się złapać syrenę
i który próbuje ją utrzymać. Nie wiem, czy taki był zamysł artysty, ale
wyrzeźbiona scena wyraźnie kojarzy się z erotycznym zespoleniem rybaka z
syreną. Wzgórze stanowi jeden z punktów widokowych, z których podziwiać można
panoramę Berlina.
Po zejściu na poziom ulicy Kreuzbergstraße, ruszyliśmy w
kierunku Yorckstraße, żeby zobaczyć Riehmers Hofgarten, czyli hotel i zespół
kamienic z ostatniego dwudziestolecia XIX wieku. Po drodze minęliśmy jedyny
kościół katolicki, na jaki natknęliśmy się w Berlinie, pod wezwaniem św.
Bonifacego (St. Bonifatius-Pfarrei, czyli „fara” – kościół parafialny) z
pierwszej dekady XX wieku.
Z Yorckstraße udaliśmy się w kierunku Jüdisches Museum przy
berlińskiej „ulicy Lipowej” (Lindenstraße), gdzie spędziliśmy ok. godziny. Aby
wejść do muzeum, musieliśmy przejść przez bramki wykrywające metal, jak na
lotnisku. Berlińskie Muzeum Judaizmu to multimedialna prezentacja całej
historii Żydów, od czasów biblijnych po dzieje najnowsze. Namalowane na
podłodze stopy wskazują kierunek zwiedzania, więc nie sposób się zgubić. Gdyby
się chciało skorzystać ze wszystkich elektronicznych pomocy lub wysłuchać
wszystkich opowieści, jakie włączają się po podniesieniu odpowiednio umieszczonych
słuchawek, prawdopodobnie w muzeum trzeba byłoby spędzić cały dzień. Jak już
wspominałem w poprzednim wpisie, trudno docenić każdy eksponat, tudzież trud
organizatorów ekspozycji, jeżeli nie można się zatrzymać przy każdym eksponacie
na dłużej. Niemniej nawet z krótkiej wizyty w tym muzeum można wynieść pewną
ogólną wiedzę na temat historii narodu żydowskiego. Wejście do muzeum znajduje
się w uroczym barokowym budynku dawnego Sądu Najwyższego, z którego przechodzi
się korytarzem do nowoczesnego budynku zaprojektowanego przez Daniela
Libeskinda, amerykańskiego architekta urodzonego w Łodzi.
Po wyjściu z muzeum spotkaliśmy naszego niemieckiego
przyjaciela, który po skończonej pracy postanowił do nas dołączyć. Dzięki jego
znajomości połączeń S-bahnu zaoszczędziliśmy sobie solidnego spaceru na
Ohlauerstraße 10, gdzie znajduje się zarekomendowany nam przez znajomego
libański bar o nazwie Nachtigall Imbiss, gdzie za niewielkie pieniądze (5-7
euro za porcję) dostaliśmy ogromne zestawy shoarmy (Schawarma wg niemieckiej
pisowni) i falafeli z rozmaitymi dodatkami (humus, zestawy warzyw) i po
szklance słodkiej czarnej herbaty gratis. Po tak obfitym posiłku dobrze nam
zrobił długi spacer, jaki zaaplikował nam Ronnie.
Wg planu mieliśmy skończyć naszą wycieczkę na Oberbaumbrücke,
malowniczym moście na Sprewie. Po jego przejściu nie udaliśmy się jednak od
razu na stację kolejki, ale przemierzyliśmy jeszcze spory odcinek wzdłuż „pozostałości”
muru berlińskiego. Cudzysłowu używam dlatego, że w rzeczywistości jest to
właściwie długi płot ustawiony specjalnie dla artystów-grafficiarzy, którzy co
jakiś czas malują nowe dzieła na miejscu starych. Podziwiając twórczość
plastyczną na „murze berlińskim” usłyszeliśmy dźwięki muzyki. Przy ścieżce
położonej między „murem” a rzeką grupa muzyków jazzowych dawała regularny
koncert. Nie mogłem się oprzeć spędzeniu tam kilkunastu minut. Następnie
przeszliśmy jeszcze spory kawałek, aż doszliśmy do stacji S-bahnu, który
dowiózł nas na stację Alexanderplatz, skąd RE1 zabrał nas do Erkner.
W drodze do Viktoriapark
Viktoriapark - najwyższe naturalne wzniesienie Berlina
Viktoriapark - pomnik upamiętniający wojny przeciwko Napoleonowi
"Rzadki połów", czyli rybak i syrena
Malownicze miniwodospady w Viktoriapark
Riehmers Hofgarten
Ewangelicki kościół Heilig Kreuz Passion
Budynek Muzeum Żydowskiego projektu łodzianina Daniela Libeskinda
Barokowy budynek Muzeum Żydowskiego
Wejście do początku wystawy historii Żydów
"Drzewo życia"
Ogromna główka czosnku. Po odchyleniu jego ćwiartek, można znaleźć informacje na temat historii narodu żydowskiego
Historyczne tablice z nazwami ulic świadczące o obecności społeczności żydowskiej w dziejach Niemiec
Zabawnie zdobione jarmułki
Zastawa do uczty sederowej
Choinka obwieszona żydowskimi ozdobami
To nie jest strój ewangelickiego pastora, ale reformowanego rabina
Klasa szkolna z podręcznikami do nauki alfabetu hebrajskiego
Libański "Nachtigall Imbiss"(Ohlauerstraße 10)
Przerobiony znak drogowy na Ohlauerstraße
Graffiti na ulicach Kreuzbergu
Oberbaumbrücke
Widok na Sprewę z Oberbaumbrücke
Graffiti na "murze berlińskim"
Ogromna główka czosnku. Po odchyleniu jego ćwiartek, można znaleźć informacje na temat historii narodu żydowskiego
Historyczne tablice z nazwami ulic świadczące o obecności społeczności żydowskiej w dziejach Niemiec
Zabawnie zdobione jarmułki
Zastawa do uczty sederowej
Choinka obwieszona żydowskimi ozdobami
To nie jest strój ewangelickiego pastora, ale reformowanego rabina
Klasa szkolna z podręcznikami do nauki alfabetu hebrajskiego
Libański "Nachtigall Imbiss"(Ohlauerstraße 10)
Przerobiony znak drogowy na Ohlauerstraße
Graffiti na ulicach Kreuzbergu
Oberbaumbrücke
Widok na Sprewę z Oberbaumbrücke
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz