Przeszedłszy na drugą stronę Sprawy weszliśmy do portyku
berlińskiej katedry (Berliner Dom), która jest budowlą naprawdę imponującą.
Znowu, jak na protestancki dom modlitwy, charakteryzuje się iście bizantyjskim
przepychem. Nie poświęciliśmy jej jednak zbyt wiele czasu, ponieważ godziny
były już późno-popołudniowe, a w naszym planie była jeszcze Museuminsel (Wyspa
Muzeów) i jeszcze dwa inne punkty na mapie Berlina.
Na Wyspie Muzeów znajduje się pięć monumentalnych gmachów
mieszczących w sobie Altes Museum, Neues Museum, Alte Nationalgalerie,
Pergamonmuseum i Bodemuseum.
Pięć muzeów jednego dnia, to jest dawka niestrawna nawet dla
wielkiego miłośnika zabytkowych artefaktów, a na dodatek mieliśmy tylko dwie
godziny do zamknięcia wszystkich muzeów, ponieważ pół godziny zajęło nam stanie
w kolejce po bilety. Nie ma możliwości zakupu biletów do samego Muzeum
Pergamońskiego, które mnie najbardziej interesowało, natomiast system jest
taki, że trzeba kupić bilet na 4 muzea z pięciu, bo do Neues Museum należy
wykupić bilet osobny. Wejście do czterech muzeów kosztuje osobę dorosłą 19
euro. Jeżeli ktoś uważa, że narzekam na drogie bilety wstępu w Berlinie, powinien
był usłyszeć włoską rodzinę (może kilka lat młodsza ode mnie para z dwoma
nastoletnimi córkami)!
Muzeum Pergamońskie to po prostu marzenie każdego miłośnika
historii. Wielki ołtarz Zeusa robi niesamowite wrażenie. Oto budowla znana ze
zdjęć w praktycznie wszystkich podręcznikach do historii starożytnej stała
przed nami w całym swoim majestacie i wielkości. I to nie żadna rekonstrukcja,
ale ta sama monumentalna i „lekka” zarazem budowla wzniesiona w latach 180-160
p.n.e. przez Eumenesa II jako dowód wdzięczności za pokonanie Galatów. To z
rzeźb i płaskorzeźb dookoła niej uczyliśmy się greckiego mitu o walce bogów z
gigantami. W dodatku po schodach zabytku można chodzić. Wolno też robić
zdjęcia.
Chętnie spędziłbym tam cały dzień, ale czekały przecież inne
sale. Od Ołtarza z Pergamonu przechodzi się do sali z pozostałościami
architektury i rzeźbami z okresu hegemonii Rzymu, by zaraz potem przenieść się
o tysiąclecie wstecz, a mianowicie do zachowanego fragmentu bramy Isztar z
Babilonu (czasy Nabuchodonozora II). Ogromna budowla z niebiesko glazurowanej
cegły ze złocistymi lwami po prostu powala na kolana.
Dalej natykamy się na ogromny posąg Gilgamesza, legendarnego
(bo bohatera epickiego mitu) ale historycznego zarazem króla Uruk, co oznacza,
że przenieśliśmy się o kolejne dwa tysiące lat wstecz! Kolejne sale olśniewały
starożytnymi rzeźbami i płaskorzeźbami ze starożytnej Syrii, Asyrii i Babilonu.
Kiedy przeszliśmy do sal, w których wyeksponowano wczesnomuzułmańskie mihraby,
a nawet misternie rzeźbione mury miasta z okresu Umajjadów, pomimo ich piękna
miałem wrażenie, że z fascynującej wyprawy w głąb dziejów wróciłem do czasów
niemal współczesnych, bo odległych od naszych „jedynie” o 1500 lat.
Z pewną paniką skonstatowaliśmy, że za kilka minut nie
wpuszczą nas już do żadnego muzeum, ponieważ ostatni goście są wpuszczani
najpóźniej na godzinę przed zamknięciem.
Wyboru dokonałem zresztą już wcześniej – galeria sztuki i
Stare Muzeum (z m.in. starożytnościami egipskimi, których trochę poznaliśmy
swego czasu w British Museum i w Luwrze) przegrały z Bodemuseum. Przewodnik
obiecywał ciekawy zbiór zabytków bizantyjskich, których byłem bardzo ciekawy,
ponieważ wcześniej z artefaktami z cesarstwa wschodniorzymskiego się nie
zetknąłem. Przemierzywszy jednak istny labirynt sal i salek z obrazami i
meblami mniej znanych mistrzów włoskiego renesansu, z północno- i południowoniemieckim
gotykiem (po muzeach i kościołach Gdańska czy Torunia, mam przesyt niemieckich
drewnianych tryptyków, krucyfiksów i rzeźb świętych, choć gdybym się na nie
nastawił, z całą pewnością było je za co podziwiać) w końcu zdecydowałem się
spytać pracownika muzeum, gdzie mogę znaleźć eksponaty bizantyjskie. Rzeźby i
mozaiki z Egiptu pod panowaniem Konstantynopola, tudzież z innych miejsc
Bliskiego Wschodu epoki bizantyjskiej zajmowały dwie sale. Nieco rozczarowany,
choć znowu nie aż tak bardzo, opuściłem Bodemuseum. Przeszliśmy na wschodni
brzeg Sprewy, gdzie od ulicznego sprzedawcy precli kupiliśmy dwie „pizze” na
cieście preclowym.
Posuwając się Monbijoustraße doszliśmy do Oranienstraße, w
którą skręciliśmy w kierunku północno-zachodnim, żeby zobaczyć ogromną synagogę
ze lśniącą kopułą, widoczną z daleka, która mieści berlińskie Centrum Judaizmu.
Podobnie jak synagogi rzymskiej, berlińską strzegła grupa policjantów.
Obok imponującego budynku starej poczty wsiedliśmy do
tramwaju, żeby pojechać w kierunku Dorotheenstadt
Friedhof, czyli cmentarza, na którym spoczywają słynni Niemcy. Nie wiedziałem,
czy tramwaj skręci w Friedrichstraße w lewo, czy też w pożądane prawo,
więc zaryzykowaliśmy podróż „o jeden przystanek za daleko”, który sprawił, że przejażdżka
tramwajem stała się po prostu przejażdżką tramwajem, zaś do cmentarza i tak musieliśmy
taką samą odległość pokonać piechotą. Nie żałuję, bo per pedes można więcej
zobaczyć.
Friedrichstraße
przeszła w Chaussestraße („ulica
szosowa” brzmi trochę jak masło maślane, ale co ja tam będę Niemców poprawiał).
Spodziewaliśmy się cmentarza gdzieś na końcu ulicy, ale okazało się, że
znajdował się za niepozornym murem między kamienicami.
Brama, która znajdowała się pośrodku prowadziła jednak wcale
nie na Dorotheenstadt Friedhof, ale na cmentarz francuskich protestantów.
Zdezorientowany, wyszedłem na ulicę i ruszyłem dalej wzdłuż cmentarnego muru,
by dojść do zupełnie niepozornego wejścia przy samym jego końcu. Należało
pokonać jakieś 40 metrów
alejki wzdłuż bocznego muru cmentarza „francuskiego” (jak się okazało, na jego
końcu była otwarta furtka), żeby stanąć naprzeciwko posągu Marcina Lutra i
szeregu nagrobków, które wydały mi się niezwykle skromne, zaś sam cmentarz
zadziwiająco mały. W porównaniu z polskim przepychem sepulkralnym, był to
niepozorny parczek.
Co jednak od razu uderzało w oczy, to różnica między dużymi
grobowcami ludzi, o których praktycznie nikt dzisiaj nie pamięta (jakiś pruski
minister, czy kupiec), a minimalnej wielkości nagrobkami pisarzy i filozofów. Bertold
Brecht i jego żona, Helena Weigel-Brecht, leżą pod ziemią pokrytą bluszczem,
zaś o samym tym fakcie informują dwa proste kamienie z nazwiskami zmarłych (bez
dat, ani żadnych dodatkowych informacji). Skromne też wydają się pomniki
filozofów: Georga Wilhelma Friedricha Hegla, czy Johanna Gottlieba Fichtego.
Po całodziennej wędrówce wsiedliśmy do tramwaju, a następnie
do RE1 w kierunku Erkner.
Berliner Dom (katedra berlińska)
Altes Museum
Alte Kunstgallerie
Neues Museum
Po lewo Neues Museum, w głębi Pergamonmuseum, po prawo kolejka po bilety wstępu
Ołtarz Zeusa i Ateny z Pergamonu
"Gigantomachia", czyli wojna bogów olimpijskich z gigantami
Brama Isztar
Gilgamesz z Uruk
Rekonstrukcja wnętrza pałacowego z asyryjskiej Niniwy
Motyw "dobrego pasterza" na długo przed epoką hellenistyczną i chrześcijaństwem (?)
Syryjski bóg burzy, rolnictwa i urodzaju Hadad, popularnie zwany Baalem (panem), posągi tego typu Stary Testament określa jako baale, stawiane przez Kananejczyków
To już średniowiecze - muzułmańskie mihraby, czyli nisze w meczetach wskazujących kierunek na Mekkę, czyli kierunek modlitwy
Fragment murów miejskich z epoki Umajjadów
Bodemuseum
Bodemuseum - hall wejściowy
Bodemuseum - późnośredniowieczna sztuka włoska zapowiadająca renesans
Niemiecka sztuka gotycka
Ten człowiek to Daniel Chodowiecki, jeden z pierwszych Polaków, którzy zrobili karierę "na Zachodzie" - wysłany na naukę kupiectwa, został dyrektorem Pruskiej Akademii Sztuki
Wreszcie sztuka bizantyjska...
Berlińska Wielka Synagoga: Centrum Judaizmu
Budynek starej poczty przy Oranienstraße
Nagrobek Heinricha Manna, nieco mniej znanego brata Thomasa Manna, również pisarza
Grób małżeństwa Brechtów
Skromny nagrobek Hegla
Również niezbyt imponujący obelisk na grobie Fichtego
Drogi Czytelniku,
jeżeli męczą Cię długie teksty, jeżeli kierujesz się myśleniem raczej
politechnicznym, lub nie trawisz "lania wody", możesz sobie poniższy fragment spokojnie darować ;)
O muzeach
(taka sobie myśl)
Idea muzeum jako miejsca, gdzie można zobaczyć ciekawe
eksponaty z przeszłości, jest piękna. Ilekroć idę jednak do któregoś, mam
nieodparte wrażenie, że z muzeami to jest trochę tak, jakby ktoś nas zaprosił
do zwiedzenia ogromnej biblioteki i oczekiwał, że prześlizgując się wzrokiem po
okładkach wyniesiemy z niej jakąś wiedzę. Każdy eksponat muzealny można
porównać do tekstu, każdy coś mówi i to na dodatek często nieznanym nam języku.
Odczytanie choćby części tego, co się da odczytać ze starobabilońskiej
statuetki wymagałaby od nas solidnych studiów nad rejonem i jego dziejami (i
nie mówię tu o inskrypcji w piśmie klinowym, bo ta wymagałaby lat poznawania
pisma i języka). Nagle jednak znajdujemy się w sali, gdzie wystawione artefakty
pochodzą z innej epoki i innego kręgu kulturowego, poznanie którego wymagałoby
dodatkowych lat studiów. Pomijając już aspekt wiedzy i umiejętności odczytania
informacji, jaki dany obiekt ze sobą niesie, często się zdarza, że przy pewnym
artefakcie chcielibyśmy zatrzymać się na dłużej i go, jeśli nawet nie zbadać,
to po prostu kontemplować. Tymczasem czas nas goni, bo muzeum ma bowiem takich
artefaktów setki. Oczywiście pewne eksponaty możemy sobie potem obejrzeć w
książkach, albumach lub w internecie, ale przecież nie będzie to to samo. Idea
muzeum nosi więc w sobie jakąś wewnętrzną sprzeczność, bo zakłada, że muzeum
nas czegoś nauczy, a równocześnie przytłacza ogromem materiału, którego nie da
się ogarnąć pamięcią. Praktycznie w każdym muzeum można by spędzić kilka lat
badając artefakt po artefakcie, ale przecież nikt tego nie robi. Po każdej
wizycie w muzeum mam nie tylko poczucie niedosytu, ale wręcz wyrzuty sumienia,
że tyle rzeczy przeoczyłem, że tyle z nich potraktowałem lekceważąco, czy to ze
znudzenia czy po prostu ze zmęczenia. A przecież każdy obiekt to wytwór pracy
ludzkich rąk i twórczego umysłu. Nie pochyliwszy się nad danym dziełem i nie
poświęciwszy mu odpowiedniej ilości czasu, nigdy nie okażemy należytego
szacunku istocie ludzkiej, która żyła przed wiekami, a której życie mogło być
niezwykle ciekawe. Zostaje nam tylko dziarski marsz wśród cudów przeszłości i
co najwyżej jakiś wyraz powierzchownego zachwytu, który musi natychmiast
ustąpić następnemu obiektowi do podziwiania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz