Inne części Poczdamu poznaliśmy częściowo z okien samochodu.
Tak było m.in. z rosyjską osadą drewnianych domów, zwaną Alexandrowką, gdzie w
latach 1826/27 król pruski Fryderyk Wilhelm III osiedlił 12 rosyjskich
chórzystów wojskowych. Następnie udaliśmy się w kierunku centrum, gdzie również
mieliśmy okazję zobaczyć mnóstwo ciekawych budynków, ale o których nie posiadam
żadnej wiedzy. Zaparkowaliśmy przy jednej z wąskich i cichych uliczek, żeby
zaraz się znaleźć na ruchliwym deptaku, jakim jest Brandenburgerstraße. W
Poczdamie odnalazłem wreszcie to, co uwielbiam w starych miastach, które
odwiedzam podczas wakacji, a czego trudno uświadczyć w Berlinie – przytulną
atmosferę wąskich ulic i stosunkowo niskiej zabytkowej zabudowy (maksimum 2
piętra). O ile w Berlinie najwęższe ulice przypominały łódzką Piotrkowską, to w
okolicach Brandenburgerstraße odnalazłem wakacyjną atmosferę Zamościa lub
Sandomierza.
Brandenburgerstraße jest pełna restauracji oferujących
rozmaite kuchnie świata, ale ja chciałem wreszcie spróbować czegoś typowo
niemieckiego. Przed jednym z lokali dostrzegłem na czarnej tablicy wypisane
kredą Currywurst i Kartoffelsalat, w związku z czym zaproponowałem, żebyśmy się
tam zatrzymali. Przy stoliku od ulicy powiedziano nam jednak, że od frontu to oni
serwują włoskie pizze i makarony (sama nazwa lokalu na to wskazywała - "Noodles" - angielska nazwa niemieckiej restauracji specjalizującej się we kuchni włoskiej), natomiast jeżeli chcemy zjeść kiełbasę z
sałatką ziemniaczaną, musimy się udać w podwórko. Wystrój części podwórkowej
nie był już tak zachęcający, ponieważ składał się z kilku prostych stolików
oraz stanowiska barmanki przewracającej kiełbaski na grillu. Co dziwne, Jola i
Ronnie, którzy jednak woleli coś włoskiego, musieli nieco poczekać na swoje
zamówienie, ponieważ trzeba je było złożyć we frontowej części restauracji.
Currywurst to stosunkowo niedawny „wynalazek” berlińskiej
sztuki kucharskiej, choć zdążył się już stać kulinarną wizytówką stolicy
Berlina. Nie jest to niestety danie zbyt imponujące, ponieważ składa się z
upieczonej kiełbasy polanej keczupem z dużą ilością przyprawy curry – to cały
sekret tego berlińskiego „specjału”. Osobiście wolę Bratwurst z musztardą.
Sałatka ziemniaczana natomiast była bardzo smaczna, choć to
oczywiście również żadne skomplikowane danie. Każdy generalnie może je bez
trudu przygotować sobie w domu. Sekret smaku tkwi w dobrych ogórkach i
majonezowym dressingu przesiąkniętych dobrym octem.
Pani, która pełniła rolę zarówno kucharki (piekła kiełbaski
na grillu), barmanki (nalewała piwo) i kelnerki (podawała do stołu), sprawiła,
że tym bardziej nie żałowałem zajęcia miejsca na niezbyt ciekawym, choć na
szczęście jasnym, bo nie wielkomiejskim, podwórku na zapleczu poczdamskiej
kamienicy. Była to typowa „dziewczyna z sąsiedztwa”, „psiapsiółka”, z którą
sąsiadki lubią wypić kawę i poplotkować (akurat odwiedziły ją w pracy dwie
koleżanki, więc mogliśmy zaobserwować ten typ swojskiej babskiej serdeczności
doskonale znany chyba pod każdą szerokością geograficzną). Na dodatek
charakteryzowała się niezwykle żywą i ekspresyjną mimiką. Wyraziła pewne
zdziwienie, że wolimy siedzieć na podwórku, zamiast w ogródku przy ulicy, ale
Ronnie wytłumaczył jej, że ma gości z Polski, którzy chcą spróbować czegoś
niemieckiego. Rozmawiając z naszym przyjacielem pochyliła się nieco, co robiło
wrażenie chęci osiągnięcia pewnego stopnia przyjacielskiej konfidencjalności, zaś przy wyjaśnieniach
Ronniego bardzo wymownie spoglądała na nas i robiła minę wskazującą na głębokie
zrozumienie. Do tego, jak się potem dowiedzieliśmy (moja znikoma znajomość niemieckiego
nie była w stanie tego wychwycić), mówiła z bardzo silnym berlińskim akcentem. Wreszcie
poczułem coś, co lubimy nazywać „klimatem miejsca”.
Przemierzywszy deptak w kierunku kościoła św. św. Piotra i
Pawła, skręciliśmy przed nim w lewo we Friedrich-Ebert-Straße, gdzie po prawej
stronie można podziwiać zupełnie inną architekturę, a mianowicie ceglane domy
osadników holenderskich, zaś na wprost Nauener Tor, czyli jedną z okazałych
bram wjazdowych dawnego Poczdamu. Wróciwszy na Brandenburgstraße udaliśmy się
tym razem w kierunku przeciwnym, a mianowicie do poczdamskiej Bramy
Brandenburskiej, wzorowanej na rzymskim łuku triumfalnym.
Po drodze mijaliśmy kolejne restauracje, bary i cukiernie,
tudzież sklepy z pamiątkami i księgarnie. Co jakiś czas spotykaliśmy też
ulicznych artystów pokazujących rozmaite sztuczki.
Brandenburgerstraße, Poczdam, perspektywa w kierunku kościoła świętych Piotra i Pawła
"Klimatyczna" barmanka
Berliner Currywurst i Kartoffelsalat
Nauener Tor i holenderskie domy
Brandenburgerstraße, perspektywa w kierunku Brandenburger Tor
Fryca (Fryderyka II Wielkiego) możemy spotkać prawie w każdym muzeum i w każdej księgarni
Poczdamska Brandenburger Tor
Po spacerze wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę
Berlina. Po drodze znowu dostrzegłem szereg ciekawych budynków, których
przeznaczenie i historia są mi nieznane. W granicach Berlina natomiast Ronnie
zrobił nam przejażdżkę po miejscach, do których zorganizowane wycieczki raczej
nie docierają. Jako nastolatek nasz niemiecki przyjaciel zjeździł cały Berlin
Zachodni na motocyklu, więc zna niemal wszystkie jego zakątki.
„Wiesz, my mieszkaliśmy tutaj jak na wyspie, dlatego
zwiedziłem ją dokładnie”, wytłumaczył mi swoją znajomość topografii miasta.
Dojechaliśmy więc np. do miejsca, gdzie kiedyś była stara autostrada, a teraz
jest to tylko fragment lasu, ponieważ autostrady przestano używać (co za
marnotrawstwo!). Przewiózł nas drogą do „enklawy enklawy”, czyli części Berlina
Zachodniego, którą z jego resztą łączyła tylko ta droga przebiegająca na
terenie NRD.. Wielu z nas słyszało zapewne o blokadzie Berlina z końca lat 40.
XX wieku, kiedy to zachodni alianci dostarczali drogą powietrzną całe
zaopatrzenie, łącznie z węglem, co po 11 miesiącach doprowadziło do zdjęcia
blokady przez Sowietów, jako bezcelowej. Podręczniki historii milczą natomiast
o mniejszych akcjach „nękających” zachodnich berlińczyków przez ich
komunistycznych rodaków, takich jak np. blokada takiej „zachodniej” wysepki pod
pozorem remontu drogi. Podczas takiej właśnie nieoficjalnej blokady
zaopatrzenie do takiej enklawy dostarczali helikopterami amerykańscy piloci. Na
pamiątkę tych wydarzeń postawiono pomnik w postaci dwóch piór śmigła od
helikoptera. Jest on niezwykle trudny do znalezienia, ponieważ stoi w na małym,
ocienionym wysokimi drzewami placu zabaw z piaskownicą i drabinkami dla dzieci
na osiedlu otoczonych zielenią ogrodów domków jednorodzinnych.
Przejechaliśmy również koło swego rodzaju skansenu, a
mianowicie muzeum, w którym przez siatkę (było już zamknięte) można było
dostrzec stare amerykańskie sprzęty wojskowe, m.in. samolot, oraz ten prawdziwy
Checkpoint Charlie, czyli budkę na słynnym przejściu granicznym między dwoma
Berlinami w czasach zimnej wojny, gdzie dzisiaj stoi jego replika.
Na koniec podjechaliśmy pod rzeźbę Wolfa Vorstella postawioną na trawniku
pośrodku ruchliwego placu Rathenau, do skonstruowania
której wykorzystano, jak zapewniał Ronnie, dwa zupełnie nowe samochody (cadillaki!).
Syci wrażeń, wróciliśmy do Gosen od strony południowej, mijając
po drodze zielone krajobrazy lasów i jezior.
Poczdam z okien jadącego samochodu. Jak widać, z trudem udało mi się "złapać" kopułę kościoła św. Mikołaja
Pomnik upamiętniający lotników amerykańskich dostarczających helikopterami zaopatrzenie do jednej z enklaw Berlina Zachodniego
Oryginalny Checkpoint Charlie
Amerykański samolot z okresu zimnej wojny
Zwei Betoncadillacs in Form der nackten Maja autorstwa Wolfa Vostella z 1987 r., Rathenauplatz, Berlin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz