W sobotę, 13 lipca, moja żona i ja wybraliśmy się na
wycieczkę rowerową do Köpenick. Może to się wydać dziwne, ale moje marzenie
odwiedzenia tej wschodniej dzielnicy Berlina sięga moich wczesnych lat
–nastych, kiedy to zaczytywałem się w serii o Panu Samochodziku autorstwa
Zbigniewa Nienackiego. Niestety nie pamiętam już, w którym tomie znajduje się
wzmianka o księciu Jaksie z Kopanicy, lub Kopaniku, który to władca
słowiańskich Stodoran/Hawelan utrzymywał bliskie stosunki z ówczesnym polskim
princepsem, Bolesławem Wstydliwym, z czego pan Nienacki wysnuł wniosek, że był
mu wręcz podporządkowany. Będąc młodym chłopakiem byłem, jak zresztą wszyscy
moi rówieśnicy, których znałem, wielkim polskim szowinistą i mocarstwowcem,
dlatego wieść o polskim panowaniu na terenie dzisiejszego Berlina mocno
działała na moją wyobraźnię. Sam Jaksa jest postacią dość mało znaną, zaś
źródła nie potwierdzają jakichś poddańczych stosunków Stodoran wobec Polski,
ale sentyment z dzieciństwa pozostał.
Köpenick budzi również skojarzenia ze słynną historią z
początku ubiegłego stulecia, kiedy to szewc, Wilhelm Voigt, kupiwszy w
poczdamskim sklepie ze starymi ubraniami mundur kapitana, przywdział go,
zatrzymał napotkany oddział wojska, przejął nad nim dowództwo, a następnie
wszedł do ratusza samodzielnego wówczas jeszcze miasteczka i „zarekwirował za
pokwitowaniem” jego fundusze. Zaaresztował przy tym burmistrza i „swoim”
żołnierzom, którym na koniec postawił piwo i kiełbaski, kazał zaprowadzić na
berliński odwach. Po wyjaśnieniu sprawy i ujęciu samozwańczego „oficera”, Voigt
dostał dość łagodny wyrok czterech lat więzienia, w którym spędził tylko 2,
podobno z powodu sympatii, jaką do niego poczuł sam cesarz Wilhelm II, którego
cała historia setnie ubawiła, a równocześnie wprawiła w dumę i zadowolenie z
powodu szacunku żołnierzy wobec oficerskiego munduru. Tę historię również
pamiętałem z dzieciństwa, a mianowicie z powtórki (premiera miała miejsce w
roku mojego urodzenia) spektaklu polskiego Teatru Telewizji. Główną rolę Kapitana z Köpenick w sztuce Carla
Zuckermayera z 1931 r. zagrał Jacek Woszczerowicz.
Jak widać, ta część Berlina miała wobec mnie moc
przyciągania od wielu lat i wreszcie to marzenie miało się spełnić. Pożyczyliśmy
od Ronniego dwa rowery i ruszyliśmy ścieżką rowerową z Gosen w kierunku
Berlina. Po drodze przejechaliśmy przez miasteczko/wieś (? obecnie i tak w
obrębie Berlina) Müggelheim. Cały czas jechaliśmy lasem. Kilka kilometrów
przed Köpenick skręciliśmy w lewo, w kierunku Teufelsee (Jeziora Diabelskiego),
aby dostać się do wieży widokowej, zbudowanej w 1961 r. przez władze NRD.
Rowery zostawiliśmy u podnóża schodów, które zawiodły nas do dość obskurnego
punktu gastronomicznego, gdzie od barmana kupiliśmy bilety wstępu na wieżę.
Opłaty się pobiera, ale żeby zadbać o jej stan nie wystarcza albo funduszy,
albo woli. Ściany są odrapane, zaś część szyb powybijana. Najbliższy widok
przedstawia się jeszcze bardziej przygnębiająco, bo oto widzimy budynek, który
chyba kiedyś był luksusową komunistyczną restauracją (ech te nieustanne
skojarzenia z Edwardem Gierkiem), a teraz jest po prostu ruiną. O ile jednak
ruiny średniowiecznych zamków same w sobie mają w sobie jakiś urok, walające
się resztki stolików i krzesełek w pozbawionym wielkich okien (bo nie tylko
szyb) ogromnego klocka przywodzą na myśl jedynie myśl o upadku czegoś, o co
ktoś przestał po prostu dbać.
Trzeba jednak przyznać, że panorama, jaka rozciąga się z
wieży faktycznie rekompensuje pierwsze, niezbyt estetyczne, wrażenie. Widok
Berlina na tle niekończących się lasów, pośród których błyszczą tafle jezior,
zapiera dech w piersi. To tam właśnie poczułem się tak, jakby ktoś wielkie
miasto przeniósł w głąb Suwalszczyzny (ze względu na dominujące tam lasy
iglaste).
Ścieżka w kierunku Teufelsee i wieży widokowiej Müggelturm
Na wieży widokowej, za mną widok na jezioro Müggelsee
Zejście ze wzgórza, na którym znajduje się wieża widokowa
Po powrocie na ścieżkę rowerową wzdłuż szosy niebawem
skręciliśmy w prawo, ponieważ chcieliśmy przejść przez tunel biegnący pod
wodami Müggelspree (trudno mi określić, czy jest to rzeka, czy też szeroki
kanał łączący jezioro Müggelsee ze Sprewą) . Wjechawszy na leśne ścieżki w
pewnym momencie zatrzymaliśmy się, żeby zerknąć na mapę i zorientować się,
gdzie jesteśmy. Zatrzymał się przy nas młody niemiecki rowerzysta, który ni w
ząb nie mówił po angielsku (może nie chciał mówić, nie wiem), za to bardzo
chciał być pomocny. Zdziwiło mnie nieco, kiedy zadałem mu raczej proste pytanie
po niemiecku „Wo sind wir?” i wymownym gestem podsunąłem mu mapę pod nos, że
zignorował zarówno moje pytanie, jak i mapę. Na tej podstawie wyrobiłem sobie niezbyt
pochlebne zdanie o postępach szkolnych młodego Niemca, ale równocześnie byłem
pod wrażeniem jego chęci bycia pomocnym. Udało mi się wytłumaczyć, ze chcemy
dojechać do tunelu pod wodą, w związku z tym kazał jechać za sobą i faktycznie
nas tam przywiódł. Następnie spytał, jaki jest główny cel naszej wycieczki.
Kiedy się dowiedział, że Köpenick, zaczął się strasznie martwić, że obraliśmy
zupełnie błędny kierunek i że będziemy musieli zawrócić. Oczywiście zdawaliśmy
sobie z tego sprawę, więc go uspokoiliśmy i równocześnie podziękowali za pomoc.
Na piaszczystym cypelku znajduje się punkt gastronomiczny,
gdzie grillowanie kiełbaski w bułce sprzedawał przesympatyczny młody Niemiec,
który… nie mówił po angielsku. Dogadałem się z nim jednak i po kilku minutach
siedzieliśmy przy stoliku posilając się miejscowymi „specjałami”, tzn. moja
żona jakimś serkiem (żaden ze znanych mi – nie był to ani żaden ser pleśniowy,
ani żółty) zapieczonym w folii, a ja rzeczoną kiełbasą. Odpocząwszy nieco,
ruszyliśmy w drogę powrotną przez tunel i dalej międzynarodową ścieżką rowerową
przez las (w odróżnieniu od „krajowej” biegnącej wzdłuż głównej szosy)
dotarliśmy do naszego głównego celu.
Po drugiej stronie Müggelspree
Znowu po pierwotnej stronie Müggelspree, widok na browar Berliner Bürgerbräu
Köpenick to urocze miejsce, w którym Müggelspree łączy się ze Spree, czyli Sprewą,
dlatego często podczas spaceru natkniemy się na przystanie. Dziewiętnastowieczne
kamienice i barokowy pałac, stosunkowo wąskie ulice i kawiarenki przy nich wraz
z cicho sunącymi statkami wycieczkowymi po Sprewie tworzą klimat, który jest
równocześnie wielkomiejski (po Köpenick jeżdżą tramwaje) i sielankowy.
Przymocowawszy nasze rowery w cieniu drzewa trójkątnego Schüßlerplatz
ruszyliśmy ulicą Rosenstraße w kierunku ratusza. Nie omieszkałem przywitać się
z „Hauptmannem (kapitanem) z Köpenick”, którego posąg stoi przy wejściu do
ratusza. Było słonecznie i ciepło, ale równocześnie wiał dość silny wiatr, co
sprawiało, że mężczyzna, który zamiatał kolorowe papierki ze schodów ratusza,
prawdopodobnie pozostałości po ślubie, przeklinał pod nosem, gdyż te uporczywie
wracały na swoje uprzednie miejsce na schodach.
Przeszedłszy na drugą stronę ulicy Alt-Köpenick,
dostrzegliśmy makietę tej dzielnicy, której szczegóły studiował z
zainteresowaniem mały chłopczyk, zaś dziadek udzielał mu odpowiedzi na pytania.
Niewielkim pasażem dotarliśmy nad Dahle, czyli kolejny dopływ Sprewy. Doszedłszy
do mostu weszliśmy po schodach na poziom ulicy Müggelheimer Damm, zaś
przeszedłszy na drugą stronę weszliśmy na teren Schloss Köpenick, po którego
dziedzińcu i niewielkim parku nad Dahle zrobiliśmy sobie krótki spacer. Po
drodze przed restauracją natknęliśmy się na niewielki tłum weselników
zgromadzonych wokół państwa młodych – niewykluczone, że tych samych, którzy
zostawili stertę kolorowych papierków przed ratuszem.
Perspektywy ulic z placu, przy którym "zaparkowaliśmy" rowery
Ratusz w Köpenick, a przed nim obowiązkowo należało oddać szacunek panu Wilhelmowi Voigtowi
Makieta Köpenick
Sprewa
Zapragnąłem wtopić się w krajobraz; w tle: ratusz
Plac Zamkowy (Schlossplatz)
Brama wiodąca na teren pałacu
Pałacowy kościół
Pałac w Köpenick
Dahme
Pałac od strony rzeki Dahme
Osobiliwa rzeźba w pałacowym parku, mężczyzna obserwuje koguta wychodzącego z... (?)
Makieta Köpenick
Sprewa
Zapragnąłem wtopić się w krajobraz; w tle: ratusz
Plac Zamkowy (Schlossplatz)
Brama wiodąca na teren pałacu
Pałacowy kościół
Pałac w Köpenick
Dahme
Pałac od strony rzeki Dahme
Osobiliwa rzeźba w pałacowym parku, mężczyzna obserwuje koguta wychodzącego z... (?)
Opuściwszy teren pałacu udaliśmy się na poszukiwania
miejsca, w którym moglibyśmy coś zjeść. Okrążywszy starą część Köpenick,
przechodząc obok secesyjnych, ale również i nowszych, kamienic, dotarliśmy do
bramy przy ulicy Freiheit pod numerem 15, za którą znajdowało się obszerne
podwórko dochodzące do rzeki. Tam znajdowały się stoliki pod parasolami oraz
trzy „budy” – jedna, z napisem Brinki’s Brutzelbude oferowała jedzenie, druga
piwo, a trzecia wino. Zamówiliśmy wieprzowe steki. Ja chciałem spróbować
ichniej sałatki ziemniaczanej, dlatego też sobie ją zamówiłem i faktycznie była
nieco inna w smaku, choć trudno mi określić, na czym dokładnie ta różnica
polegała.
Po posiłku przeszliśmy się jeszcze brzegiem Müggelsee do
mostu, po czym wróciliśmy do naszych rowerów i udaliśmy się w drogę powrotną,
tym razem już ścieżką rowerową równoległą do Müggelheimer Damm, która następnie
zmienia nazwę na Gosener Landstraße i wiedzie prosto do Gosen.
Wspanialy opis. Mimo ze juz od 20-tu lat mieszkam w Berlinie, nie bylam w tej czesci miasta, az do wczoraj. Szukalismy jakichs sensownych lasow. Grzybkow niestety nie znalezlismy. Ale za to nad sprewa zjedlismy swieza pyszna rybke. :)
OdpowiedzUsuń