Do Berlina pojechaliśmy (moja żona i ja) Polskim Busem.
Wyruszyliśmy z Łodzi Kaliskiej, a zatrzymywaliśmy się jedynie w Poznaniu i na
naszym przystanku docelowym, czyli przy lotnisku Schönefeld w Berlinie. Autobus
klimatyzowany i wygodny. Obiecane połączenie z Internetem przez wi-fi niestety
działało tylko podczas postoju (co natychmiast sprawdziłem), ale później zasięg
zanikł. Nie był to jednak dla mnie jakiś wielki problem. Dla zabicia czasu
podczas dość monotonnej jazdy po płatnej i dość nudnej autostradzie (na pewno
minęliśmy dwie bramki) obejrzałem sobie film i poczytałem książkę.
Mniej więcej wiem, gdzie się przekracza polsko-niemiecką
granicę, bo przecież budynki przejścia granicznego nadal tam stoją, ale w
pewnym momencie miałem poważne wątpliwości, czy faktycznie ją przekroczyliśmy.
Dlaczego bowiem po drugiej stronie stały dwa polskie radiowozy? Dopiero
przyjrzawszy się dokładnie napisom dostrzegłem, że to nie POLICJA, tylko
POLIZEI. Niemniej przez cały pobyt w Niemczech, kiedy tylko widziałem wóz
policyjny, miałem nieodparte wrażenie, że to policja polska, ponieważ kolory i
ich układ, łącznie z paskiem z napisem, są takie same.
Na Schönefeld dostaliśmy się z ponadgodzinnym opóźnieniem,
ponieważ zaraz za granicą droga została zablokowana z powodu wypadku, jak się
później dowiedziałem z rozmowy kierowców. Zamiast więc jechać prosto autostradą
na Berlin, skręciliśmy do Frankfurtu nad Odrą i przemieszczaliśmy się jego
przedmieściami.
Na lotnisku odebrali nas Ronnie i Jola. Kilkanaście minut
później dojechaliśmy do wsi Gosen pod Berlinem, gdzie Ronnie wynajmuje połowę
bliźniaka. Tego dnia nie planowaliśmy żadnego zwiedzania, więc udaliśmy się
tylko na spacer po Gosen, które jest położone wśród lasów nad pięknym jeziorem.
Generalnie Berlin leży wśród lasów i jezior. Miałem wrażenie, że jest tak,
jakby ktoś stolicę kraju umieścił gdzieś na Suwalszczyźnie lub na Mazurach.
Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła w Gosen podczas całego
naszego pobytu w Niemczech, był fakt, że pozdrawiali nas nie tylko najbliżsi
sąsiedzi Ronniego, którzy go znali, ale czasami również przypadkowo mijane
osoby, choć oczywiście nie wszystkie.
Oczywiście moja pełna kompleksów polska natura od razu
wychwyciła takie rzeczy, jak psie kupy na chodnikach, których widocznie nikt
nie sprząta, oraz wydeptane ścieżki na trawnikach, dokładnie takie, jak u nas,
czyli „ścinające” rogi. Oprócz Joli i nas, nie było w Gosen Polaków.
Poczuwszy się więc dość swojsko, raźno ruszyliśmy na spacer
nad jezioro. Bardzo zazdroszczę Ronniemu tej lokalizacji. Co prawda do pracy
wstaje bardzo wcześnie, dojeżdża samochodem do pobliskiego Erkner, gdzie go
parkuje, a stamtąd Regionalnym Ekspresem (RE1) dojeżdża do pracy w centrum
Berlina, ale za to po powrocie z pracy, cieszy się sielankową i wakacyjną
atmosferą podmiejskiej miejscowości położonej nad jeziorem.
Myślałem, że powtórzymy pewien schemat sprzed dwóch lat,
kiedy to po wycieczkach do Rzymu wieczorem jeszcze mieliśmy czas na kąpiel w
morzu, ale tym razem z jeziora nie skorzystaliśmy ani razu, ponieważ z Berlina
wracaliśmy albo zbyt późno, albo byliśmy zbyt zmęczeni, albo z kolei pogoda nie
sprzyjała kąpielom na świeżym powietrzu. Mimo wszystko Gosen dla turysty, który
przez cały dzień zwiedza Berlin, stanowiło wielkie wytchnienie.
Gosen, Eichwalderstrasse, ulica przechodząca w drogę do Neu Zittau
Kościół w Gosen - od czasu do czasu odbywają się w nim tylko koncerty, brak jakichkolwiek ogłoszeń o nabożeństwach
Remiza strażacka w Gosen
Zachodzące słońce nad Seddinsee koło Gosen
C.D.N...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz