Jako ekonomiczny ignorant jestem nieustannie spragniony
wiedzy na tematy, które jakoś mi się w mojej ciasnej głowie nie mieszczą.
Jednym z takich tematów jest wpływ giełdy papierów wartościowych na gospodarki.
Ustalmy może na początek, co o funkcjonowaniu giełdy wiem,
bo być może wiem tak niewiele, albo moja wiedza jest tak zasadniczo błędna, że
nie ma się co dziwić, że potem nie rozumiem mechanizmu kryzysów wywoływanych
sytuacją na światowych giełdach.
Ekonomii kapitalizmu uczyłem się swego czasu z książki
profesora Sadzikowskiego, który w czasach komuny próbował wytłumaczyć
studentom, jak to na tym Zachodzie działa. Pisał więc Sadzikowski, że jeżeli
akcje jakiegoś przedsiębiorstwa dają roczną dywidendę znacznie przekraczającą
procent, jaki można uzyskać z lokaty lub obligacji państwowej, to i ceny takiej
akcji rosną. Dzisiaj na takie słowa można się tylko uśmiechnąć, ponieważ doskonale
wiemy, że to wcale tak nie działa. A może gdzieś działa, tylko ja o tym nie
wiem?
Sama giełda i obroty na niej mają niewiele wspólnego z
faktyczną kondycją spółki, której akcjami się na tejże giełdzie obraca.
Pieniądze, które krążą na giełdzie również w żaden sposób nie wspierają
finansowo owych spółek, poza pierwszym zakupem, czyli tuż po wypuszczeniu akcji
na rynek pierwotny. Główna zabawa odbywa się na rynku wtórnym, czyli gracze,
podobni do pokerzystów i fanów rozmaitych totalizatorów, tudzież pospolitych
zakładów o coś tam, kupują i sprzedają papiery. Pieniądze za te papiery z całą
pewnością nie idą na konto kupowanych firm, ale poprzednich właścicieli
papieru, którym akurat spodobało się je sprzedać.
Mechanizm kupna i sprzedaży niby powinien mieć coś wspólnego
z wynikami finansowymi spółki, no bo przecież nikt nie zechce kupić spółki
upadającej, a wręcz przeciwnie, będzie się wyzbywał jej akcji, ale w mechanizmie
gry giełdowej nie to okazuje się najważniejsze. Liczy się właściwie jedynie
prawo popytu i podaży.
Na przełomie stuleci pokolenie obecnych dwudziestolatków
pasjonowało się kolekcjonowaniem tzw. tazosów, czyli wymyślonych w Japonii krążków
z obrazkami załączanymi do paczek chipsów. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Tazo )W
szkołach podstawowych kwitł handel wymienny, przy czym w zależności od liczby
dostępnych tazosów na „rynku”, ich cena rosła lub malała. To jest akurat
mechanizm znany od stuleci i całkiem zrozumiały. Chodzi tylko o to, ze owe
kolorowe krążki stanowiły atrakcję samą w sobie i nie kryły za sobą żadnej
wartości umownej.
Mechanizm kupowania i sprzedawania akcji na giełdzie
pokazuje, że w większości przypadków wzajemna wymiana akcji odbywa się na
podobnej zasadzie, zaś giełdowi spekulanci po prostu bawią się papierami (dziś
nawet nie są to papiery, tylko same nazwy firm na monitorze komputera). Wiele
zależy od zasobności portfela graczy. Może się np. zdarzyć, że w celu zakupu
atrakcyjnych akcji na rynku pierwotnym, ale akcji na rynku wtórnym, których
trend obiecuje duży zysk, gracz giełdowy w celu pozyskania gotówki na tenże
zakup, wyprzedaje akcje innej firmy, która akurat pod względem fundamentalnym
ma się bardzo dobrze, wypracowuje zyski i nawet wypłaca niezłą dywidendę.
Gracza nic to nie obchodzi, bo on potrzebuje szybkiej gotówki na szybki zakup
innych papierów.
Oczywiście wiem, że na giełdzie są też poważni kontrahenci,
którzy np. chcą być udziałowcami w dobrze prosperujących spółkach, a jak
pokazują amerykańskie (i nie tylko) filmy, niekiedy rekiny finansjery skupują
akcje jakiejś spółki żeby dokonać tzw. wrogiego przejęcia. Niemniej fakt, że
większość transakcji giełdowych dokonywanych codziennie na całym świecie
niewiele ma wspólnego z produkcją dóbr materialnych i usług oraz ich sprzedażą,
nasuwa mi właśnie tę wątpliwość co do giełd wywołujących kryzysy.
Dlaczego tak nas podniecają wieści z giełdy, spadki indeksów
itd.? Przecież jako postronni widzowie nie przeżywamy tak mocno rozgrywek
pokera w Las Vegas. Co nas właściwie obchodzi to, że kilkoro ludzi bawi się
kolorowymi obrazkami i dzięki temu jeden wygrywa, a drugi przegrywa? W końcu to
nie nasze pieniądze (o ile sami w pokera nie gramy) i czy ktoś tam wygrywa czy
przegrywa, my na tym ani nie zyskamy ani nie stracimy?
Firmy nadal utrzymują się z produkcji i sprzedaży produktów.
My, jako konsumenci, kupujemy te produkty, bo są nam potrzebne, a pieniądze
bierzemy z pracy w innych firmach, które też coś produkują i sprzedają. Co nas
obchodzi, że ktoś się bawi papierami z nazwami tych firm?
Obawiam się, że gdzieś popełniam jakiś zasadniczy błąd w
rozumowaniu, no bo jednak te giełdy faktycznie wywołują krachy finansowe, a w
rezultacie kryzysy gospodarcze na całym świecie. Nieśmiało podejrzewam, że ma
to coś wspólnego z podażą pieniądza i jego ilością na rynku, ale jako ignorant,
nie mam o tych sprawach zbyt wielkiego pojęcia. To, co obecnie robią z naszymi
oszczędnościami banki, to jest w dużej mierze czarna magia. Jeżeli decydujemy
się na powierzenie naszych pieniędzy funduszom powierniczym, czy firmom brokerskim
obracającymi nimi na giełdach papierów wartościowych, powinniśmy sobie chyba
jednak zdawać sprawę z tego, że wcale nie wspieramy niczyjej gospodarki, a
tylko uczestniczymy w grze tylko tym różniącej się od totolotka, że rządzą nią
pewne mechanizmy psychologiczne ludzi, którzy pewnego dnia decydują się jakiś
papier kupić, a inni sprzedać.
Człowiek posiadający władzę sądzenia nie planuje swojego
budżetu na podstawie wiary w wygraną w lotto. Giełda, powiedzmy, stwarza
większe prawdopodobieństwo wygranej niż lotto, bo przewidywania pewnych
zachowań graczy można się w jakiś sposób nauczyć, tak samo jak gry w pokera,
ale nie zapominajmy, że jest to nadal gra hazardowa o wyniku zero-jedynkowym.
Oczywiście upraszczam, ale chodzi o to, że w tym mechanizmie ktoś musi
przegrać, żeby ktoś mógł wygrać.
Może zamiast podniecać się giełdą i sugerować się jej
wynikami, lepiej studiować faktyczną kondycję poszczególnych firm, tudzież
zasobność portfeli szarych konsumentów i stąd wyciągać jakieś wnioski na temat
gospodarki w ogóle? Tak sobie głośno myślę, a jeżeli głupio, to będę wdzięczny
za każdy merytoryczny komentarz ze strony kogoś, kto się w tej materii lepiej
rozeznaje.
Wykształcenia ekonomicznego nie mam, ale że w życiu jedną książkę przeczytałem, to dwie uwagi "na szybko":
OdpowiedzUsuń1) Akcje to udziały w firmie. Reprezentują realną wartość danej firmy - stąd "papiery wartościowe". Ta wartość jest znacznie bardziej realna niż wartość walizki dolarów, a pod pewnymi względami bardziej realna niż wartość sztabek złota. Można powiedzieć, że kto ma akcje ten kontroluje "środki produkcji". Taki ktoś na pewno głodny chodzić nie będzie.
2) Nie przesadzałbym z wiarą w spekulantów jako siłę sprawczą. Oni są głośni i widoczni, ale trochę na zasadzie sensacji z tabloidu. Gdy w grę wchodzą większe pieniądze (np. fundusze emerytalne) to decyzji o wejściu/wyjściu z danej firmy/rynku nie podejmuje się po 5 minutach patrzenia na wykres. Spekulanci starają się przede wszystkim zarobić na wyprzedzeniu decyzji dużych graczy.
No dobrze, ale co do punktu pierwszego. Co to znaczy "realna wartość"? Firma posiada jakieś środki trwałe i aktywa. Coś produkuje i sprzedaje. Wyniki ma dobre, a mimo to jej akcje spadają. Takie sytuacje można zaobserwować - przynajmniej na polskiej giełdzie. Dlaczego np. ważną podawaną informacją jest, że jakiś członek zarządu kupił lub sprzedał dużą część akcji - oczywiście tutaj chodziłoby o takiego właśnie dużego gracza, ale nigdy nie mamy pewności, czy nie jest to ruch obliczony właśnie na sztuczne obniżenie lub podwyższenie wartości akcji (obniżenie, żeby w tym czasie jego koledzy mogli ich kupić dużo więcej, niż on sprzedał, a w dodatku po niższej cenie; a podwyższyć, żeby pokazać wszystkim, że firma jest w świetnej kondycji). Myślę, że obecne kryzysy, które się biorą z "baniek" finansowych biorą się jednak z czystych spekulacji, ponieważ okazują się "bańkami" właśnie.
OdpowiedzUsuńTo jednak nadal nie wyjaśnia zasadniczego problemu - bo przecież przy ostatnim kryzysie nie była zagrożona wartość konkretnych firm produkcyjnych czy usługowych. Nikt nie mówił, że mają problemy z płynnością finansową, lub że nie mogą znaleźć zbytu. Kryzys ma charakter wybitnie finansowy.
OdpowiedzUsuńFaktycznie nie odniosłem się zbytnio do zasadniczego problemu. To może tak:
OdpowiedzUsuń3) Kurs akcji odzwierciedla nie tylko aktualną kondycję spółki, ale przede wszystkim prognozę jej przyszłej wartości, z uwzględnieniem ryzyka. Kto kontroluje środki produkcji ten głodny chodzić nie będzie - zapomniałem dodać, że to prawda tak długo jak długo jego firma jest "nad kreską" czyli "produkuje" coś co ludzie chcą kupować po cenie powyżej kosztów. A to co ludzie chcą kupować może zmienić się bardzo szybko (patrz historia Google i Apple vs historia Nokii). Pozornie bezsensowne ruchy cen na giełdzie biorą się z prognozowanych zmian wartości spółek. Prognozowanie jest oczywiście ryzykowne i stąd krążące historie giełdowych fortun i bankructw. Natomiast statystycznie rzecz biorąc inwestorzy prognozują przeciętnie i wychodzą na tym średnio ;)
Skoro cena akcji to nie tylko odzwierciedlenie aktualnej kondycji spółki, ale i prognoza przyszłej, to informacja o kupnie/sprzedaży akcji przez członka zarządu jest ważna, bo członek zarządu jest teoretycznie najlepiej poinformowany o tym co się w spółce dzieje i jakie są jej perspektywy.
Co do aktualnego kryzysu to ja go rozumiem jako kryzys zadłużenia. Czyli ludzie pożyczyli za dużo licząc na pewny zysk (np. ze wzrostu ceny domów), ten zysk nie nastąpił i teraz muszą spłacać długi, więc mniej kupują. Podobnie rządy pożyczyły za dużo przeszacowując wzrost gospodarczy (napędzany przez ludzi kupujących domy), teraz muszą spłacać długi, więc mniej wydają.
Ale aktualny kryzys to największy problem dla osób które wzięły kredyt i państw które się zadłużały, ewentualnie akcjonariuszy firm które zainwestowały w bańkę (głośne sprawy upadłości banków inwestycyjnych). Zwróciłbym uwagę, że bieżący kryzys nie przełożył się aż tak bardzo na długoterminowe ceny akcji na światowych giełdach. W 2009 roku - w szczycie kryzysu - WIG spadł z rekordowego poziomu roku 2007 do poziomu z roku 2003. Aktualnie jest na poziomie z roku 2006 (http://stooq.pl/q/?s=wig&c=10y&t=c&a=ln&b=0). Amerykański Nasdaq jest obecnie wyżej niż przed kryzysem (http://stooq.pl/q/?s=^ndq). Globalnie patrząc firmy produkcyjne i usługowe mają się nie najgorzej.
Dzięki za ciekawe uwagi.
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawego bloga. Aż się przelogowałem żeby już więcej nie dręczyć anonimowymi wpisami :)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń