Wszyscy wiemy, że zmianie ulegają języki i pewnie dzisiaj z
trudem byśmy się porozumiewali z naszymi przodkami z czasów Kazimierza
Wielkiego, a z tymi z czasów Mieszka I byłoby pewnie jeszcze trudniej. Zmiany w
języku można zaobserwować dosłownie w przeciągu jednego życia ludzkiego.
Wszyscy obserwujemy zmianę słownictwa, jakim się posługują dziennikarze, a
zaraz po nich również my, choćby profesorowie Bralczyk i Miodek wyrywali sobie
włosy z głów. To, że technika stała się technologią nie przynosi większej
szkody społecznej (w czasach mojej młodości „technologia” była pojęciem węższym
i dotyczyła jedynie procesu z jednej dziedziny produkcji). Użycie słowa „spolegliwy”
w znaczeniu „uległy, potulny” drażni mnie jak diabli, ale przeżyję (prawdziwe
znaczenie tego słowa to „ten, na którym można polegać”).
Czasami nadużywanie pewnych słów przez grupy mało akceptowane
przez większość społeczeństwa może prowadzić do „zbezczeszczenia” słowa i odebrania mu jego pierwotnego zupełnie
neutralnego znaczenia. M.in. tak się stało ze słowem „rubber” (guma/gumka) w
amerykańskim angielskim, który tak silnie zaczął się kojarzyć z prezerwatywą,
że przestano go używać w znaczeniu „gumka do ścierania”, bo pruderyjnym
Amerykanom zaczęło się to jednoznacznie kojarzyć.
Pewne słowa są zawłaszczane przez pewne grupy do tego
stopnia, że roszczą sobie one monopol na używanie tych słów. Teraz rzecz w tym,
czy o te słowa należy walczyć i nie pozwolić ich sobie odebrać, czy też
odpuścić, i wręcz zacząć się z nich wyśmiewać. Wyobraźmy sobie oto, że np.
stalker (chyba jeszcze nie wymyślono polskiego słowa na tę przypadłość), czyli
człowiek wystający dniami i nocami przed domem osoby, którą rzekomo kocha, nęka
ją w ten sposób i prześladuje, bo nie umie nawiązać normalnego kontaktu,
twierdziłby, że to, co on czuje to jest prawdziwa miłość. Wszyscy widzimy, że
zachowanie stalkera jest chore, ale zamiast starać mu się wytłumaczyć, że to co
on robi to nie jest żadna miłość, bo akurat my definicję miłości pojmujemy
lepiej, nagle zaczynamy utożsamiać słowo miłość ze stalkingiem. Po pewnym
czasie zaczynamy wyśmiewać się już nie ze stalkingu, ale z miłości, a jak
chcemy komuś dokuczyć, mówimy, że na pewno jest zakochany (a na myśli mamy
nieszczęsnego zboczeńca prześladującego kobiety). Czy jesteśmy sobie w stanie
wyobrazić taką sytuację? Może z trudem, ale ona jest całkiem możliwa.
Dokładnie to samo dzieje się obecnie ze słowem patriotyzm. Niedawno
pisałem o tym, że ja patriotyzm w obecnych czasach pojmuję jako najlepiej
pojętą obywatelskość. Chodzi mi o obywatelskość polską czyli lojalność i
gotowość pracy na rzecz wspólnego dobra innych obywateli Polski. Nie jestem
żadnym ksenofobem, inne nacje szanuję, a nawet bardzo lubię, ale wiem, że mój
interes związany jest z tą a nie inną wspólnotą i dlatego włączam się do
działań na rzecz tejże wspólnoty. Oczywiście wiąże się to z przywiązaniem do
języka i kultury, ale nie jest agresywne ani wykluczające. Oczywiście nie
jestem wolny od obaw wobec polityki innych państw, które mogą mieć akurat
zupełnie inny interes od naszego, ale nie karmię się na co dzień jakimś
chorobliwym strachem czy nienawiścią wobec innych. Tak pojmuję patriotyzm i tak
bym chciał, żeby to pojęcie rozumieli inni. To, że są i tacy, którzy nie
potrafią inaczej, jak tylko doszukiwać się na siłę wrogów, a więc potrzebują
czynnika negatywnego, żeby na jego tle błyszczeć własnym patriotyzmem, nie
powinno odzierać słowa patriotyzm ze znaczenia, które to my mu nadaliśmy.
Tymczasem „dziarscy chłopcy” z „Szewców” Witkacego, którzy z
pewnością patriotyzm pojmują jako metodę do podniesienia samooceny, a także
wywyższania się kosztem innych, widząc i słysząc słowo „patriotyzm/patriota”
pisane czy wypowiadane jedynie w znaczeniu ironicznym (jako satyrę na siebie
właśnie), wcale nie odbiorą ich jako satyry na siebie, ale jako akt wrogi wobec
samego patriotyzmu. No dobrze, ktoś może powiedzieć, pal licho „dziarskich chłopców”,
w końcu trudno jest dotrzeć do wnętrza ich umysłu i przekonać ich, jak bardzo
się mylą. Problem w całej masie ludzi zdezorientowanych, którzy obserwując
faszyzujących „patriotów” (celowo użyłem cudzysłowu, a niestety satyrycy o tym
zapominają) z jednej strony, a z drugiej prześmiewców, czy choćby takich,
którzy uważają udowadnianie komuś, że są patriotami, za poniżej swojej
godności, więc wolą milczeć, mając w pamięci lekcje literatury polskiej i
polskiej historii, mogą zacząć myśleć, że tu naprawdę chodzi o walkę
patriotyzmu z nihilizmem. Jeżeli na dodatek patriota, który chce się odżegnać
od „patriotów” faktycznie przestaje z nihilistami jawnie okazującymi pogardę
dla wszelkich norm społecznych, wtedy faktycznie klaruje się czarno-biały
obraz, który niczemu dobremu nie służy, a już najmniej patriotyzmowi.
Bezmyślne wyśmiewając się z samej idei patriotyzmu przy
okazji krytyki agresywnych nacjonalistów wylewamy dziecko z kąpielą i tracimy
bezpowrotnie szansę na zbudowanie wspólnoty na pozytywnych wartościach. W ten
sposób np. rząd, który jest kompletnie nieudolny, może się utrzymać przez długi
czas u władzy, ponieważ patrioci, choć widzą, że coś jest nie tak, nigdy w
życiu nie pójdą ramię w ramię z „patriotami”, zaś „patrioci” nie chcą mieć nic
wspólnego z „lewakami”. Jesteśmy do tego stopnia ogłupieni grą słów, że na
planie rzeczywistym każdy cwaniak może z nami zrobić co chce, bo i tak wie, że
kłócić się będziemy najwyżej o nazwy.
Istnieją rzeczy, które należy załatwiać po kolei i łączyć
się w sojusze w celu ich załatwienia niezależnie od poglądów w sprawach innych.
Przy dążeniu do kolejnych celów możemy się znaleźć w zupełnie innych
konfiguracjach. Natomiast to, że faktyczni faszyści czy osoby faszyzujące
(tutaj kryterium oceny może być bardzo różne) zawłaszczają słowo patriotyzm,
nie powinno powodować, że przestajemy wierzyć w sens działania na rzecz
własnego kraju i zamieszkujących go ludzi. W ten sposób faktycznie oddalibyśmy
pojęcie patriotyzmu walkowerem, a agresywni frustraci cieszyliby się podwójnie
z uzyskanego monopolu na to słowo.
Nic dodać, nic ująć. Bardzo celnie wszystko podsumowujesz.
OdpowiedzUsuń