Zdrowa demokracja wymaga silnej
klasy średniej. Znacie to? Po raz pierwszy zetknąłem się z takim stwierdzeniem
w latach 80. ubiegłego stulecia podczas swoich studiów historycznych. Na
początku lat 90. była to mantra nieustannie powtarzana i parafrazowana na różne
sposoby (ale z zachowaniem znaczenia) na łamach mojej wówczas ulubionej „Gazety
Wyborczej”. Ba! Pamiętam akcję na łamach tejże tworzenia czegoś w rodzaju
„klubu klasy średniej”, do którego można się było zapisać deklarując miesięczny
dochód powyżej jakiejś tam kwoty (nie pamiętam już jakiej). W ten sposób
gazetowi aktywiści swoją ideologiczną gorliwością połączoną z kopem zasadzonym
w d… wszystkim tym, którzy zarabiali mniej (a więc wykluczyli ich z klubu)
ośmieszyli ideę, która sama w sobie jest jak najbardziej zdrowa, rozsądna i dla
każdego przejrzysta i zrozumiała.
Podczas studiów historycznych na
Uniwersytecie Łódzkim profesor Szczygielski, który był wielbicielem polskiego
parlamentaryzmu przedrozbiorowego twierdził, że ustrój Rzeczypospolitej szlacheckiej
dotąd był ustrojem całkiem zdrowym, czyli że instytucje państwa działały
sprawnie i w prawidłowym kierunku, dopóki ton polskiej polityce nadawała
średnia szlachta. Oczywiście musieli być przywódcy, a ci mogli się nawet
wywodzić z rodów bardzo bogatych, ale o poparciu dla nich decydowała szlachta
ani nie bardzo bogata, ani też nie herbowa biedota. Ruch egzekucyjny w XVI
wieku mający na celu ulepszenie i umocnienie państwa poprzez m.in. ukrócenie
władzy magnaterii, był ruchem właśnie średniozamożnej szlachty. Wydarzenie
wieku XVII zmieniły scenę polityczną Rzeczypospolitej, zaś wiek XVIII przyniósł
upadek i kompromitację idei polskiego parlamentaryzmu, czego nie byli w stanie
już naprawić patrioci pod jego koniec, gdyż sytuacja geopolityczna była już
zgoła inna, a wzmacnianie państwa nie służyło mocarstwom ościennym, które owo
państwo postanowiły rozdrapać między siebie.
Wiek XVIII to czasy, kiedy
sytuacja zaczęła wyglądać całkiem podobnie do obecnej. Pojawiły się stronnictwa
polityczne, ale nie wokół jakichś tam ideologii, ale wokół wodzów, czyli w tym
wypadku magnatów. Radziwiłłowie mieli swoje koterie, mieli je też Czartoryscy.
I nie przypominało to np. działalności Jana Zamojskiego w XVI wieku, który też
był magnatem, bo ten był przede wszystkim bardzo mądrym człowiekiem i działał
na rzecz dobra wspólnego, czyli Rzeczypospolitej. To, że przy okazji jego
prywatna fortuna również wzrosła nie powinno nikogo dziwić, ponieważ był to
również doskonały gospodarz (menadżer, jakbyśmy to dziś powiedzieli). Był to
polityk, który umiał też sobie pozyskać poparcie średniej szlachty, czyli tej
warstwy społeczeństwa, która myślała zdrowo i konstruktywnie.
Magnaci osiemnastowieczni byli
nastawieni przede wszystkim na interesy własne i mimo gęby pełnej górnolotnych
frazesów, tylko te się dla nich liczyły. Kiedy na Sejmie Czteroletnim uchwalono
powołanie 100-tysięcznej armii, Karol Radziwiłł, choć gorliwy przeciwnik
wszelkich reform tego sejmu, zgłosił gotowość oddania państwu swojej prywatnej
armii, ale pod warunkiem zachowania komendy przez jej dotychczasowych oficerów.
Oznaczałoby to ni mnie ni więcej tylko to, że wojsko Radziwiłła nadal byłoby
wojskiem Radziwiłła, tylko że byłoby utrzymywane z pieniędzy państwowych.
Magnaci mogli się rozpanoszyć
ponad granice przyzwoitości m.in. dzięki temu, że nastąpiło wielkie
rozwarstwienie majątkowe, czyli pojawiły się coraz większe rzesze szlachty
ubogiej (gołoty, czyli z ruska mówiąc „hołoty”), która mając prawa polityczne,
a nie posiadając majątku stała się narzędziem w rękach najbogatszych, którzy
prowadzili przede wszystkim swoje własne prywatne rozgrywki.
Ciemnota i bieda to najwięksi
wrogowie demokracji. Nie ma ludzi zupełnie niepodatnych na manipulację, ale
biedaka nawet nie trzeba jej poddawać, wystarczy go nakarmić. Człowiekowi o
niewielkiej wiedzy z kolei wystarczy tandetna retoryka i poklepanie po plecach
przez „wielkiego pana”. To są mechanizmy uniwersalne i ponadczasowe.
Wielkie rozwarstwienie społeczne
daje pożywkę populizmowi, a na populizmie budowano tyranie. Dzięki populizmowi
chrześcijanie pokonali starą religię rzymską, dzięki populizmowi pewna grupa
marksistów objęła na dziesięciolecia władzę nad sporym kawałkiem świata.Sławoj Żiżek, którego książkę
właśnie pożyczyłem i powoli czytam (powoli, bo mam na szczęście trochę pracy),
wyraża pewne zdziwienie, że obecnie to światowa prawica uprawia taki sam
populizm, jak na początku XX wieku lewica. Całkowicie się z Žižkiem tutaj
zgadzam, a obserwując polskie realia trudno o bardziej trafną diagnozę.
Przecież to toruńska rozgłośnia i partia przez nią popierana zagospodarowuje
teraz z całkiem niezłym skutkiem wszystkich tych, którzy czują się wykluczeni.
Wykluczonymi z powodu przynależności do mniejszości, np. seksualnych, zajmują
się inne partie, ale to nie ma z populizmem wiele wspólnego. Rzecz w tym, że
ludźmi, którym się finansowo nie wiedzie, nie zajmuje się obecnie lewica, tylko
partie, które lubią się określać jako prawicowe.
Szczerze mówiąc gwiżdżę na to,
czy populizm jest prawicowy czy lewicowy, bo problem polega na czymś innym, a
mianowicie na tym, że w ogóle istnieje pożywka dla populizmu, a więc że w ogóle
istnieją całe rzesze ludzi niezadowolonych ze swojego losu z powodu zwyczajnej
biedy. Jeżeli więc ci, którzy mają się za oświeconych, a obecnie
intelektualiści, którzy lubią się określać jako lewica, za takich się właśnie
mają, chce, żeby wyeliminować populizm, musi przede wszystkim dołożyć wszelkich
starań, żeby ludzi edukować oraz przede wszystkim zapewniać im godziwe warunki
życia i rozwoju.
Sławoj Žižek słusznie zauważa, że
prawica oraz piewcy kapitalizmu są takimi samymi ideologami, jak lewicowcy,
choć próbują się przedstawić jako jedynie obserwatorzy twardej rzeczywistości.
Chcą bowiem wszystkim wmówić, że ich poglądy na świat wypływają z czystego
pragmatyzmu. Kiedy się np. słucha Janusza Korwina-Mikke, który od ponad 20 lat
kolejne pokolenia młodzieży przyciąga swoją demagogią (na szczęście jest on na
tyle autodestrukcyjny, podobnie zresztą jak Jarosław Kaczyński, że większość
wyrasta z zaczadzenia jego poglądami na świat), przy pierwszych kilku zdaniach
można dać się złapać na pozorną logikę jego wypowiedzi, a to z tego względu, że
tej logiki jest tam naprawdę sporo. Mało komu, zwłaszcza ludziom młodym,
przyjdzie do głowy zweryfikowanie tych poglądów z rzeczywistością. Kiedy się np.
ktoś spyta o kraj, gdzie ideały całkowicie wolnego rynku i całkowitego
wycofania państwa zostały ziszczone, czasami pada przykład Stanów
Zjednoczonych, a czasami Tajwanu. Kiedy się wchodzi w szczegóły, korwinowcy
wpadają we wściekłość i rzucają inwektywami każdego nazywając socjalistą i
lewakiem, zaś Stany Zjednoczone okazują się krajem od lat rządzonym przez
takich lewaków właśnie i dlatego ten kraj też czeka zagłada. Mało kto rozumie,
że koncepcja Korwina-Mikke jest czystą ideologią, a cała jego koncepcja nie ma
nic wspólnego z realiami świata. Nie popierają go biznesmeni, bo jak widać przy
każdych wyborach jakoś mało ma pieniędzy na kampanię wyborczą, bo biznesmeni,
jako pragmatycy, popierają inne partie, które pomogą im uzyskać przewagę na
rynku, jeśli nie monopol. Ludziom realnie działającym w biznesie nie zależy
bowiem wcale na tym, żeby mieć konkurencję. Na dodatek, gdyby nie instytucja
państwa, jako strażnika bezpieczeństwa prowadzonych interesów, same
przedsiębiorstwa, a tak naprawdę wielkie korporacje przejęłyby funkcje państw,
a wtedy biada nam wszystkim, bo tam nie ma nawet pozorów demokracji. Natomiast
obserwując historię, państwem, które przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o
wcieleniu idei korwinowców to przedrozbiorowa Rzeczpospolita w XVIII wieku,
kiedy cały kraj był w prywatnych rękach skłóconych między sobą rodów
magnackich. Wszyscy wiemy, do czego to doprowadziło.
Wszyscy doskonale zdajemy sobie
sprawę z niedoskonałości demokracji. Prosta logika wskazuje, że tzw. większości
nie stanowią ludzie najmądrzejsi, bo tych zawsze było dużo mniej niż tych
pozostałych. Niemniej kompletne matołki też nie stanowią większości
społeczeństwa. Śmiem twierdzić, że większość z nas to po prostu przeciętniacy i
intelektualne lenie, których przy odpowiednim pobudzeniu można przymusić do
intensywnego myślenia, zwłaszcza, że mimo wszystko większość posiada zdrowy
instynkt samozachowawczy. Jeżeli ktoś tych przeciętniaków oderwie od „Tańca z
gwiazdami” czy innego telewizyjnego badziewia, i pokaże, że oni też mogą zrobić
coś dla samych siebie i przy okazji dla innych, można z każdego wykrzesać choć
odrobinę (a wierzę, że z wielu bardzo dużo) społecznej energii, która zaowocuje
pozytywnymi działaniami.
Jeżeli przeciętny obywatel, ten
który potencjalnie mógłby stanowić zdrową klasę średnią, jest spychany do roli
starorzymskiego proletariusza, czyli głupiego konsumenta państwowej pszenicy i
oliwy, tudzież publicznych igrzysk, to faktycznie wtedy biada demokracji i
krajowi, w którym taka demokracja panuje. Demokracja wymaga minimum świadomości
własnej roli w społeczeństwie i poczucia odpowiedzialności za całość.
Dlatego właśnie tak istotny jest
dostęp do wiedzy, którą powinna dostarczać darmowa publiczna oświata i
szkolnictwo wyższe. Każde wykluczenie z cyklu edukacyjnego to de facto
wykluczenie ze świadomego życia publicznego. Oczywiście nie każdy system
oświatowy przygotowuje do życia obywatelskiego, a śmiem twierdzić że nasz robi
to w bardzo niewielkim stopniu. Niemniej dostępność do oświaty to podstawowa
wartość, taka sama jaką było wprowadzenie państwowych diet dla uczestników
Zgromadzenia Ludowego w starożytnych Atenach, co oznaczało, że mogli w nim
uczestniczyć nie tylko ci, którzy mieli czas i pieniądze, ale każdy obywatel. Z
całą pewnością nie można powierzyć decyzji o wadze państwowej gromadzie ludzi
ciemnych, ale jest to często argument demagogiczny, ponieważ przy okazji,
niejako mimochodem, prowadzi do eliminacji ogromnych grup ludzi rozsądnych i
odpowiedzialnych. Jeżeli Tomasz Lis na spotkaniu ze studentami mówi o tym, jak
bardzo ciemne jest polskie społeczeństwo, to może nie do końca całkowicie mija
się z prawdą, ale niejako daje sygnał politykom – „tą hołotą nie macie się co
przejmować, bo to ciemna masa”.
Jeszcze większą zbrodnią jest z
góry założyć, że skoro większość ludzi i tak nie nadaje się do (współ)rządzenia
krajem, to po co im w ogóle jakaś oświata. Na tej zasadzie korwinowcy chcieliby
sprywatyzować całe szkolnictwo, żeby wykształcenie zdobywały dzieci zamożnych,
a dzieci z rodzin uboższych, chyba w myśl Sokratesa z „Państwa” Platona,
klepały taką samą biedę, jak ich rodzice, a już broń Boże nie pchały się w
przyszłości do polityki.
Alexis de Tocqueville podróżując
po młodych wówczas Stanach Zjednoczonych nie mógł się nadziwić wiedzy o świecie
tzw. prostych ludzi. Kiedy wdał się w dyskusję z pewnym na pozór zwyczajnym farmerem
i spodziewał się odpowiedzi na poziomie ówczesnego europejskiego hreczkosieja,
zaskoczyła go szeroka wiedza tego rolnika na temat społeczeństwa, geografii i światowej
polityki . Jego wiedzę przypisał mądrej szkole publicznej. Szkoły w
USA były bowiem i do tej pory są w zdecydowanej większości publiczne. Nie
wypowiadam się teraz na temat ich poziomu, bo to odrębna kwestia, ale fakt ten
zadaje kłam ideologiom dążącym do absolutnego sprywatyzowania wszystkiego.
Podział na lewicę i prawicę,
odziedziczony w Europie za sprawą rewolucji francuskiej, sprawdza się, jak
uważam coraz mniej, i jest koncepcją przestarzałą, która straciła swoje
pierwotne znaczenie. Semantyka pojęcia „lewica” z końca XIX wieku, czy nawet z
drugiej połowy wieku XX uległa dziś radykalnej zmianie. Spory między
korwinowcami a pisowcami, kto jest
prawdziwą prawicą, jasno pokazuje, że również i to pojęcie straciło swoją
wyraźną definicję. Nie do końca jestem zresztą pewien, czy kiedykolwiek taką
miało.
W krajach anglosaskich, gdzie
mimo wszystko nawet ideologie zawsze trzymały się dość blisko twardego gruntu,
podział taki funkcjonuje wśród ludzi interesujących się polityką w Wielkiej Brytanii,
a w Stanach tylko dzięki intelektualistom. Jak wiadomo, elementy w Europie
pojmowane jako lewicowe kiedyś dominowały wśród Republikanów, obecnie wśród
Demokratów. To jednak nie jest istotne. Ważne jest co konkretnie przed wyborami
każda partia obiecuje zrobić dla ludzi i dla kraju, no i oczywiście później co
faktycznie robi. Ideologie oczywiście istnieją i ścierają się wewnątrz partii,
ale przeciętny wyborca po prostu słucha, czy zapowiedzi rządu obrócą się na
jego korzyść czy niekorzyść i wg tego wybiera. To jest proste i do tego nie
trzeba skończyć studiów politologicznych.
Politycy i działacze rozmaitych
organizacji, które w Europie nazwalibyśmy lewicowymi, w Stanach Zjednoczonych
nie podkreślają swojej roli jako obrońcy biednych i uciśnionych. Być może są
już na innym etapie rozwoju, a może dlatego, że skrajna bieda nie stanowi
zjawiska masowego. Ludzie ci przede wszystkim pokazują się jako adwokaci klasy
średniej, którą najbogatsi cały czas chcą zepchnąć do roli proletariatu,
ponieważ wiedzą, że jedynie klasa średnia jest w stanie realnie przeciwstawić
się ich monopolistycznym (czyt. totalitarnym) zakusom. Oczywiście brzmi to
nieco demagogicznie, bo przecież większość bogaczy wywodzi się właśnie z klasy
średniej, ale prawda jest taka, że owym bogaczom wcale nie zależy na zbyt
wielkiej liczbie średniozamożnych mądrali, którzy mogliby potem pyskować na różnych
wiecach i w Kongresie, a w dodatku znać się na rzeczy.
Nie sądzę, żeby najbogatsi zawiązali
jakiś zorganizowany na szeroką skalę spisek, ale prosta logika podpowiada, że
finansowy magnat jest zadowolony, kiedy społeczeństwo nie pcha się do kontroli
jego operacji (na niekorzyść tegoż społeczeństwa), a kiedy nie będzie się na
finansach znało, to i nie będzie próbowało niczego mu udowadniać. Dlatego
najlepiej owo społeczeństwo zapchać tanim fastfoodem i kolorową papką w
telewizji. Niech to nie będzie żadna klasa średnia, ale zadowolona ze swojej
egzystencji i syta hołota. Tak działali magnaci w I Rzeczypospolitej, karmiąc
bandę szlachty-hołoty i manipulując jej wdzięcznością na wszelkie możliwe
sposoby. Tak działają najpotężniejsi tego świata zawsze. W skrajnych
przypadkach dochodzi do rewolucji i władzę przejmują wyniesieni populizmem
tyrani. Czy to będzie monopol rekinów finansjery, czy dyktatura nazistowska lub
bolszewicka, można te zjawiska wytłumaczyć brakiem silnej klasy średniej.
Niestety ideologia (bo oczywiście jest to ideologia, choć bardzo praktyczna)
nakierowana na jej budowę jakby poszła w zapomnienie, zaś istnienie wielkich
obszarów nędzy, w tym w Polsce, daje nieustanną pożywkę niebezpiecznym
populistom. Niestety nie widzę tutaj innego wytłumaczenia dla tej sytuacji, jak
krótkowzroczna i po prostu głupia polityka tych najpotężniejszych powodowana
najbardziej prymitywną chciwością.
Panie Stefanie,
OdpowiedzUsuńdodam od siebie kilka "wolnych myśli". Świetnie, że Pan nawiązał do starożytności :) Brakuje mi dzisiaj jednego słowa w debacie publicznej, którą starożytni cenili (jeśli taka jeszcze jest?) - harmonii. Nie ma między "klasami społecznymi" tego pełnego przepływu. Bogaci się bogacą, biedni pozostają biednymi i tu, w moim przekonaniu, tkwi błąd systemowy tego kapitalizmu, który propaguje teraz Ameryka. Mamy doskonały przepływ kapitału, ale nie idzie za nim kapitał społeczny. Za nami 50 lat socjalizmu, 20 lat kapitalizmu i szkoda, że marnujemy z dnia na dzień szansę, aby wprowadzić w swoim kraju taki ład, który postara się uniknąć (części) błędów sąsiednich krajów, a jednocześnie będzie dostosowany do naszych lokalnych warunków sprzyjający harmonijnemu rozwojowi.
Nie wiem czy chciwość jest prymitywna, ale ma Pan racje - na pewno jest krótkowzroczna :)
I tak na marginesie, Panie Stefanie dziwie się, że u Pana tak mało komentarzy jest, tym bardziej, że - proszę mi uwierzyć - Pana "przemyślenia" są bardzo orzeźwiające :) Szczególnie w dobie internetu, który upodabnia się do telewizyjnego szumu. Choć może to i dobrze, że u Pana taka cisza... zaraz by się znaleźli śmiałkowie, którzy wiedzą lepiej i dyskusje, które by się kończyły tylko na dyskusjach i racjach... Ostatni akapit, to tak na wypadek jakby Pan zwątpił w swoje pisanie ;) Moje uszanowanie.
Panie Krzysztofie, dziękuję za krzepiące słowa! Z jednej strony może i trochę szkoda, że nie ma więcej komentarzy, bo zaczynam się czasami czuć, jakbym się zamknął w wieży z kości słoniowej, ale z drugiej może i lepiej, że mojego bloga nie odwiedzają komentatorzy z forum Onetu ;) :D
OdpowiedzUsuńCo do harmonii, o której Pan wspomniał - właśnie myślę, że m.in. mądra klasa średnia jest właśnie czynnikiem harmonizującym życie społeczne.
Do Pana Krzysztofa.
OdpowiedzUsuńOcena ilości komentarzy nie świadczy o braku zainteresowania blogiem P. S. Kubiaka.
Do Pana Stefana Kubiaka.
Witam. Przez czysty przypadek natrafiłam na pana blog i z zaciekawieniem przeczytałam kilka wpisów. Pana artykuły są inspiracją do przemyśleń... powiem inaczej, są receptą na zrozumienie tego chorego kraju.
W wolnym czasie będę zaglądać tutaj aby zapoznać się z archiwum.:) i śledzić Pana aktualności.
Pozdrawiam serdecznie, Anna { Wielkopolska}
Sy�tin esimerkkin� Victoria's Secretilt� tilattaessa idol lashs with physician-prescribed eyelash treatments care Latisse. These serums work to re-energize the cutis with a necklace can measurement up to 20 inches. Ugit pit�isi k�yd� jossain mi dzy u ytym szamponem a produktem do piel gnacji. Meinaan Cubus to swatch but the instinctive light wasn't acting testicle
OdpowiedzUsuńwhen I did these. Oon ostellut vaikka mit� t�ss� viime postauksen j�lkeen, et olisin eyebrows to maturate in, Withal, that depends on why the tomentum felled seam out in
the number one lieu.
Also visit my web page eyebrow growth