Zobaczyłem dziś na półce w gabinecie, który dzielę z trzema
kolegami, książkę Sławoja Žižka Od
tragedii do farsy. Przeczytałem wstęp, ponieważ tyle zdążyłem, gdyż
nadeszła pora zajęć, które prowadziłem i obiecałem sobie, że ją przeczytam w
całości. Žižek, jak na czołowego intelektualistę współczesnej doby przystało,
trochę się bawi materią słowną i postanawia napisać rozprawę o współczesnym
świecie z komunistycznego punktu widzenia. Wychodzi bowiem z założenia, że żeby
być obiektywnym, trzeba przyjąć jakiś punkt widzenia, gdyż stawianie siebie w
roli bezstronnego sędziego nie ma sensu. Można by z tym polemizować, ale sam
nie wierzę w jakiś obiektywizm konkretnych jednostek ludzkich.
Ciekawym założeniem jest również i to, że Žižek odwraca
proces intelektualny, jaki nakazywałaby logika większości badaczy i myślicieli.
Nie chce bowiem sądzić komunizmu z punktu widzenia współczesnego „obiektywnego”
obserwatora, ale patrzeć na współczesność okiem dawnego komunisty. W jakimś
stopniu ośmiesza Fukuyamę i jego wiarę w „koniec historii”, czyli w pogrążenie
się świata w permanentnej liberalnej demokracji i gospodarce wolnorynkowej,
ponieważ wartości te zostały podważone raz przez 11 września 2011, a dwa przez kryzys
gospodarczy rozpoczęty w 2008.
Styl wstępu jest tak lekki, że aż zachęca do przeczytania
całości i myślę, że książkę przeczytam, ale też tylko w charakterze czystej
rozrywki. Žižek, z tego co wiem od tych, którzy go czytali (ja czytałem tylko
kilka wywiadów i krótkich artykułów w czasopismach popularnych), potrafi
zaproponować bardzo ciekawe pomysły, ale nie uwierzę, póki sam nie przeczytam.
Skądinąd wiem bowiem, że na intelektualistów przychodzą mody i odchodzą. Stefan
Żeromski i jego koledzy gimnazjalni zaczytywali się w Johnie Stuarcie Millu
(obecni gimnazjaliści i licealiści zaczytują się w… ?), swego rodzaju guru
młodych mądrali był swego czasu Bertrand Russell, dla wielu był nim Karol
Marks. To na niego powołuje się Žižek, uzasadniając tytuł swojej książki,
wywodząc go nie tylko z 18 brummaire’a
Ludwika Napoleona (czytałem w liceum), ale z wcześniejszego tekstu Marksa,
w którym polemizował z tezą Hegla, że historia powtarza się dwukrotnie i
formułując własną tezę, że owszem, powtarza się, ale już jako farsa. Žižek
zresztą bardzo przystępnie tłumaczy to zjawisko, jako oswojenie ludzkości z
tragedią, której po raz drugi by nie zniosła. Podoba mi się ta koncepcja,
ponieważ również uważam, zwłaszcza obserwując współczesnych polityków, którzy
próbują zagrać tragedią antyczną, bo to kiedyś tak działało, a wychodzi im
tylko nędzna parodia, z czego skwapliwie korzystają ich polityczni przeciwnicy
i wszelkiego rodzaju prześmiewcy.
Przyszła mi jednak do głowy myśl taka oto, że Karol Marks
był bodaj ostatnim filozofem w historii rozważań nad światem, który odegrał rolę
nieporównywalnie większą od Johna Stuarta Milla, Bertranda Russella czy, śmiem
twierdzić, Sławoja Žižka. Nie stało się przez to, że przewyższał np. Hegla czy
Schopenhauera intelektualnie, ani przez to, że miał wyższe IQ od Bertranda
Russella. Żadne takie. Karol Marks stworzył koncepcję nie tylko opisującą
rzeczywistość, ale z owego opisu wyciągnął receptę postępowania na przyszłość.
Czynność czysto intelektualną przekuł w całkiem praktyczną propozycję.
Osobiście uważam, że niestety błędną, a wręcz tragiczną w skutkach, ale na
razie to zostawmy. Karol Marks bowiem stanął w jednym szeregu z tymi
myślicielami, którzy nie ograniczyli się do sobie podobnych jajogłowych, bo
wtedy jego nauki utonęłyby po prostu w antologiach dla studentów filozofii i
nigdy by się poza ten papierowy świat nie wydostały, ale którzy cali byli
nastawieni na zmianę świata i człowieka. Stanął obok patriarchów i proroków,
ponieważ stworzył ideologię, której moc oddziaływania daje się porównać jedynie
z religią.
Zaryzykowałbym nawet tezę, że Marks był jedynym filozofem,
który odegrał rolę charyzmatycznego przywódcy, de facto żadnym przywódcą nie
będąc. Owszem, Sokrates wpłynął na całą filozofię, w tym na stoików, którzy na
długie lata zdawali się zapanować nad umysłami co światlejszych Greków i
Rzymian, John Lock niewątpliwie wpłynął na myślenie polityczne narodów
anglosaskich, ale i tak zasięg ich oddziaływania był ograniczony do innych
intelektualistów. Po Marksie z kolei pojawił się Adolf Hitler, który porwał za
sobą tłumy, ale ten zrobił to nie tyle dzięki potędze swojej myśli, ale raczej
demonicznej hipnozie jakiej poddał masy sfrustrowanych Niemców.
Tak naprawdę Marks był jedynym klepiącym biedę
intelektualistą, nie będącym przy tym ani religijnym guru, ani przywódcą
politycznym, który zdobył tak ogromny wpływ na świat w ogóle, a nie tylko na
grupę sobie podobnych.
Rozprawa Sławoja Žižka z pozycji marksistowskiej może być w
dzisiejszych czasach jedynie zabawą intelektualną, ponieważ taki tekst jest
adresowany albo do podobnych Žižkowi intelektualistów, albo do tych którzy się
na takich snobują. Ludzie ci nie są w ogóle w stanie zmienić na świecie
czegokolwiek, ponieważ brakuje im determinacji. Człowiek syty i cieszący się
względnym poczuciem bezpieczeństwa nie daje się porwać jakimś ideologiom. Tylko
głęboka wiara w to, że coś należy zmienić i że zmiana ta jest w naszym zasięgu,
powoduje działania, które wpływają na kształt rzeczywistości.
Były czasy, kiedy marksiści gotowi byli oddać życie za swoją
ideologię. Oczywiście jak wszyscy niebezpieczni fanatycy, byli również gotowi
pozbawiać życia innych w imię krzewienia swojej ideologii. Obserwując ewolucję
komunizmu (realnego socjalizmu) łatwo zauważyć, że stopniowo coraz mniej byli
gotowi ginąć, choć jeszcze długo chętnie zabijali innych. W końcu wzięli
wszystko w nawias i radośnie oddali się kapitalistycznej konsumpcji, waląc przy
okazji głupa i udając, że to tak właśnie miało być.
Jak dotąd to pewne grupy muzułmanów są gotowe zabijać, ale
również oddawać własne życie za swoją wiarę. Wiem, że to zabrzmi cynicznie, ale
to obecnie jedyni obrońcy jakiejś idei, którzy mają jaja. Marksizm jako
ideologia rozpalająca irracjonalne emocje dawno już wytracił swoją energię.
Obecnie nikt chyba nie jest w stanie oddać życia za Karola Marksa. Tym bardziej
za Noama Chomsky’ego czy Sławoja Žižka.
Ja sobie cenię te mniej politycznie zaangażowane (wydawałoby się przynajmniej)rzeczy Žižka. Fantastyczne są jego rozmyślania nad kinem różnej maści, często w lacanowskim duchu, ale również z bardzo uniwersalnych perspektyw. Genialne odczytania znajdziesz w "Lacrimae Rerum" i filmie "A Pervert's Guide to Cinema" (służę tym ostatnim, gdybyś miał ochotę :)
OdpowiedzUsuńDlatego będę chciał sobie go trochę poczytać, choć nie wiem ile wytrzymam (bo modni filozofowie szybko mi się nudzą), ale tak jak napisałem - w ramach intelektualnej rozrywki. O kinie z przyjemnością poczytam i chętnie "przewodnik zboka" ;) chętnie od Ciebie pożyczę.
OdpowiedzUsuńOtóż wydaje mi się - z pozycji ignoranta - że Żiżek jest dość miałkim filozofem sam z siebie, natomiast jest wybitnym interpretatorem właśnie Marksa i te interpretacje sobie cenię. Wiem, że Tomek by mnie za to potępił, i potępi, ale tak właśnie myślę. Zgadzam się, że nie warto oddawać życia za jakąkolwiek ideologię, ale zestawienie skrajności muzułmanów (czy jakichkolwiek religijnych ekstremistów) z Żiżkiem to już karkołomny wyczyn. On pisze i myśli z pozycji ateistycznych, chyba że przyjmiemy komunizm za jakąś bliżej nieokreślona religię. Co do stylu żiżkowego to zgadzam się - jest lotny i czyta się to świetnie, ale tak, jak sam piszesz jest to "czysta rozrywka". Mnie np. rozerwało totalnie :)
OdpowiedzUsuńAndrzej, ja nie zestawiam muzułamanów z Żiżkiem, tylko rzucam ich jako przykład ostatnich ludzi zdeterminowanych do granic szaleństwa. Dziewiętnastowieczni marksiści też tacy byli, mimo że, tak jak Żiżek, byli ateistami. Pierwotny marksizm pierwszych jego wyznawców pokazuje właśnie, że do emocji typu religijnego niekoniecznie potrzebna jest sama religia. Natomiast chodzi o to, że na świecie dzieją się złe rzeczy, wszyscy je widzą i nikt nie ma determinacji, żeby coś z nimi robić. Kiedyś o pewnym typie wymądrzających się na tematy polityczne i społeczne mówiło się "kawiarniani politycy". Teraz nawet w kawiarni nikomu nie chce się politykować. Najwyżej poczytamy Żiżka i powymądrzamy się w internecie. Fundamentaliści muzułmańscy przez swoją determinację stanowią realne zagrożenie. Nie ma obecnie żadnej innej siły, która mogłaby się nią porównać.
OdpowiedzUsuńNie do końca zgodziłbym się z tezą, że Żiżek jedynie snobuje się na intelektualistę, a nie idą za tym żadne czyny (jeśli dobrze rozumiem Twój punkt widzenia, Stefanie). Można się oczywiście zgadzać, bądź nie z jego poglądami, ale nie można odmówić mu tego, że pozostaje jedynie w sferze słów. Swego czasu kandydował na prezydenta Słowenii; pojawia się również tam, gdzie, że tak to ujmę, Marks wychodzi na wierzch, czyli np. przy ludziach okupujących Wall Street, by wesprzeć jakąś przemową. Jak sam zauważa (chociaż chyba bardziej za Pascalem jeśli mnie pamięć nie myli) w którejś z książek, miarą prawdziwej jakiejkolwiek wiary jest czyn.
OdpowiedzUsuńŻiżek może nie tyle "snobuje się na intelektualistę", ile jest klasycznym intelektualistą (cokolwiek byśmy nie mówili o jakości jego wniosków). Ludzie okupujący Wall Street to m.in. jeden z najbardziej jawnych dla mnie przykładów pary idącej w gwizdek i jałowości współczesnych protestów. Gdyby ci ludzie, a Żiżek razem z nimi, mieli determinację, żeby coś zrobić, nie staliby na ulicy, tylko wdarliby się do budynków i wyciągnęli stamtąd winnych zaistniałej sytuacji. W tej książce, którą właśnie pożyczyłem i mam zamiar przeczytać (nie czytam jeszcze, bo akurat mam pilną robotę do skończenia), Żiżek nawołuje (skądinąd całkiem słusznie), że nawoływanie do czynu tam, gdzie jednak warto obmyślić najpierw jakiś plan, jest bez sensu. Zgadzam się z tym, ale problem polega na tym, że intelektualiści mogą obmyślać strategie w nieskończoność i samo to obmyślanie może wypełnić im całe życie, podczas gdy życie innych ludzi upływa. I jeszcze raz podkreślam - wygrywają ludzie zdeterminowani. Wczoraj obejrzałem sobie film o Hemingwayu (Hemingway i Gellhorn), który świetnie pokazywał determinację ludzi porwanych ideą. Z pewnością nie jestem zwolennikiem gen. Franco, ale poczytawszy trochę o wojnie domowej w Hiszpanii trudno mi też pozytywnie ocenić działania lewicowych ugrupowań broniących republiki, ale to inny problem. Chodzi o to, że w tamtych czasach ludzie z całego świata, m.in. z USA, jechali walczyć i nawet ginąć w obronie tego, w co wierzyli - nie mając w tym nawet bezpośredniego interesu. Obecnie gromada wrzaskunów na Wall Street razem ze Sławojem Żiżkiem może wzbudzać wśród bankierów, którzy wywołali obecny kryzys, a którzy teraz tylko przypatrują się demonstrantom z okien swoich biur, jedynie uśmiech politowania.
Usuń