Przeczytałem
z samego rana artykuł na temat m i n i s
t r y Muchy w Newsweeku. Oczywiście po
powodzi na Narodowym i kompromitacji organizatorów meczu spadły gromy ze strony
opozycji przede wszystkim na nieszczęsną
m i n i s t r ę. Jej konkretna wina w zaistniałym przypadku jest w
rzeczywistości symboliczna, a cała nagonka to pośrednie kąsanie Donalda Tuska.
Rzecz w tym, że Donald Tusk to twardy zawodnik i na kąsanie opozycji
uodporniony, a m i n i s t r a Mucha
paląc takie ilości papierosów może się wykończyć. Dlaczego tak reaguje? Bo jest
z pewnością osobą wrażliwą, która chciała na tym swoim stanowisku dobrze
wypaść. Problem w tym, że ani osobowościowo, ani fachowo nie do końca jest do
takiej roli przygotowana.
Stanowiska
kierownicze wymagają osobowości silnych. Tacy starzy twardziele, mało wrażliwi,
bo przez lata wspólnego spożywania alkoholu wrażliwość na cokolwiek tępieje,
siedzą na rozmaitych stanowiskach w rozmaitych instytucjach i organizacjach,
gdzie podejmuje się prawdziwe decyzje. Stając wobec takich ludzi, człowiek nowy
i słaby nie bardzo wie, jak sobie radzić.
Polityka
to brutalna gra i jak to się mówi „dla dużych chłopców”, a choć to
męsko-szowinistyczna metafora, to ja bym ją rozszerzył również na kobiety, bo
wśród nich nie brakuje twardych zawodniczek.
Nie
stadion, ani nie domniemana wina m i n i
s t r y Muchy w całym tym artykule mnie
bulwersuje, ale sposób, jak tę biedną kobietę wpakowano na taką minę. Jak się
okazuje, nie miała wcale mocnej pozycji w PO, ale boss chciał pokazać jakim
jest ludzkim panem i jak dba o pozycję kobiet w swoim gabinecie i w końcu
znalazł dla niej jakieś stanowisko. Stało się to tylko i wyłącznie na mocy
decyzji Donalda Tuska.
Tymczasem,
„–
U siebie w Lublinie też nie ma mocnej pozycji – opowiada jeden z
posłów. – Rok temu lokalni działacze chcieli ją umieścić dopiero na czwartym
miejscu. Ale walczył o nią Schetyna i przesunięto ją na dwójkę. Weszła do
Sejmu.
Tusk przymierzał ją do różnych rządowych funkcji. Rzecznika rządu, minister
środowiska, nawet skarbu. To ostatnie ponoć szybko odpadło z uwagi na
życiowego partnera Muchy, głównego ekonomistę Polskiej Rady Biznesu Janusza
Jankowiaka. „Nie będzie mi Jankowiak ustawiał ludzi w spółkach skarbu
państwa” – miał się żachnąć premier.”
http://polska.newsweek.pl/polowanie-na-muche,97408,2,1.html
Od razu uderzają trzy sprawy. Pierwsza to powołanie na stanowisko
ministerialne osoby, która nie jest naturalnym przywódcą, ponieważ nie cieszy
się praktycznie żadnym poparciem, nie ma zaplecza, a więc żadnej pozycji
politycznej. Druga to sposób dostawania się do Sejmu, czyli miejsce na liście
partyjnej, dzięki której ktoś o minimalnym poparciu społecznym i tak wchodzi do
parlamentu. A trzecia to sposób traktowania spółek skarbu państwa jako
prywatnych folwarków działaczy zwycięskich partii.
To, że wszyscy się na taki system godzimy, a żaden pokazujący się w
telewizji politolog go nie krytykuje, świadczy o tym, jak bardzo daliśmy się
otumanić szybko przewijającym się informacjom w mediach. Daliśmy się tak
zagadać, tak bardzo rozproszyliśmy naszą uwagę bieżącymi problemami, że
kompletnie zapomnieliśmy, że ustrój, który u nas panuje, nie ma nic wspólnego z
demokracją. Casus m i n i s t r y Muchy to klasyczny przykład kariery osoby
miernej ale wiernej, która wszystko zawdzięcza szefowi i tylko dzięki temu
szefowi istnieje w polityce. Czy o to chodziło w roku 1989? No pewnie niektórym
właśnie tak. Boss jednego gangu chce wyeliminować bossa innego gangu, więc
zatrudnia wiernych i posłusznych żołnierzy, bo przecież silna osobowość we
własnym gangu to wewnętrzne zagrożenie, a tak się nie da rządzić. Nie ma
Olechowskiego, marszałek Płażyński, zanim zginął też już dawno znajdował się
poza Platformą, nie ma Jana Marii Rokity, a Grzegorz Schetyna dostał nauczkę i
z drugiej osoby w partii stał się jednym z podoficerów. Niemniej z na tyle
silną pozycją w Lublinie, że mógł wpłynąć na umieszczenie na liście pani Muchy
na miejscu biorącym.
Człowiek bez poparcia społecznego, a nawet bez zaplecza politycznego we
własnej partii może zostać mianowany na stanowisko ministerialne! Tak to u nas
działa, czyli dokładnie tak, jak za komuny.
„Premier się żachnął” i nie dał pani Joannie Musze ministerstwa o większej
wadze, ponieważ obawiał się, że jej mąż będzie obsadzał stanowiska w spółkach
skarbu państwa. Jak się w ogóle czyta o czymś takim, można się nie tylko
żachnąć, ale wręcz udusić z bezsilnej wściekłości. To, że ktoś stanowiska w
takich spółkach obsadza to normalne. To, że pewne przedsiębiorstwa nie powinny
być jednak prywatyzowane, to ja rozumiem. Natomiast to, że o obsadzeniu stanowiska
w firmie, gdzie przede wszystkim powinna się liczyć fachowość (jak w każdej
firmie zresztą) i działanie na rzecz dobra tej firmy, decyduje ktoś, kogo być
może przypadkiem boss partyjny mianował na stanowisko odpowiedzialnego za takie
spółki ministra, albo po prostu małżonek takiego ministra, jeszcze wyraźniej
pokazuje, jak chory jest ten system.
Jeżeli Polska ma być krajem rządzonym przez ludzi odpowiedzialnych przed
nami, sprawmy, żebyśmy mieli realny wpływ na wybór konkretnych osób. Niech
ministrami nie zostają ludzie słabi i wcześniej nikomu nieznani. Niech spółki
skarbu państwa generują zyski dla tegoż państwa pod kierownictwem fachowców, a
nie miernot wynagradzanych za wierność partyjną. O taką Polskę należy walczyć.
Dlatego właśnie popieram ideę Jednomandatowych Okręgów Wyborczych!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz