„2012 dziwny to był rok…” Nie, może lepiej, „O roku ów…” To
też już było. Ale przydałoby się dopisać do bieżącego roku jakąś „wieszczą”
narrację, opisać go jakimś językiem poetycko-proroczym.
Wyobraźmy sobie oto jakiegoś Wernyhorę, który w roku 1989,
albo lepiej 1993, kiedy ostatecznie wyszły z Polski wojska sowieckie, przepowiada,
że nie minie dwadzieścia lat (albo, że dopiero co minie – w zależności od roku,
w którym umieścimy naszego Wernyhorę), a Lenin powróci na bramę Stoczni
Gdańskiej, zaś rosyjscy chłopcy i mężczyźni będą maszerować ulicami Warszawy z
sierpem i młotem oraz innymi bolszewickimi symbolami.
Z całą pewnością ktoś uznałby takiego proroka za szaleńca,
albo za oszołoma-katastrofistę. Na szczęście dla siebie samego, ktoś taki nigdy
nie zaistniał. Pomyślałem sobie, że gdybym pisał powieść o Polsce ostatniego
dwudziestolecia, a chciałbym wprowadzić jakiś element tajemniczo-ezoteryczny,
kogoś takiego bym wymyślił.
Wszystko w roku 2012 dzieje się na niby. Lenin na bramę
legendarnej stoczni wrócił najpierw na potrzeby filmu, ale ma zostać ze względu
na to, że kiedy wybuchł legendarny strajk, była to Stocznia im. Lenina, a
władze Gdańska chcą mieć taki skansen przypominający realia tamtej epoki
właśnie. Andrzej Wajda zżyma się, bo twierdzi, że ludzie, którzy przeciwko
Leninowi protestują, protestują „głupio”! No, oni tam, panocku, proste ludzie są, ale pamiętają, że Lenin był be, bo przecież o jego usunięcie swego czasu walczyli. Może oni i faktycznie głupi są, bo mądrego rozumowania pana reżysera ni w ząb pojąć nie mogą, a że jego rozumowanie mądre być musi, to oczywiste. Bo Andrzej Wajda wielkim reżyserem jest.
Generalnie nie mam nic przeciwko temu, żeby pewne rzeczy
brać w nawias, zwłaszcza artystyczno-muzealny. W końcu utrzymanie takich
potwornych miejsc na terenie Polski, jako niemieckie obozy koncentracyjne, to
nic innego, jak właśnie działalność muzealno-edukacyjna. Można powiedzieć, że
wojnę z hitlerowskimi Niemcami toczono m.in. po to, żeby takie miejsca na
zawsze zniknęły z powierzchni ziemi, ale nie zniknęły, ponieważ postanowiono je
utrzymać „ku przestrodze”. Jaką jednak przestrogą ma być znienawidzona nazwa
legendarnej stoczni? Jeżeli uznamy, że w ogromnej liczbie przypadków konfliktów
i wojen, m.in. chodzi o symbole, to przywódca bolszewickiej rewolucji
przedstawiany przez komunistyczną propagandę jako szlachetny przywódca „wykluczonych”,
jakby to powiedzieli dzisiejsi lewicowcy, był właśnie wymownym symbolem tego,
że Polska nie była krajem niepodległym, ale sowieckim protektoratem.
Jakiś czas temu próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie,
dlaczego podczas gdy niemiecki nazizm jest zgodnie przez wszystkich ludzi
dobrej woli potępiany, sowiecki komunizm wspominany jest najwyżej jako „błąd i
wypaczenie”, z których w dodatku możemy się pośmiać, albo potraktować jako
materiał artystyczny. Niemieckich swastyk tak nie traktujemy, a sierpy i młoty
i owszem.
Tymczasem rosyjscy chłopcy, zapowiedzieli, że przemaszerują
ulicami Warszawy i przypomną Polakom o wartości ich, tzn. rosyjskich chłopców, symboli – sierpa i młota
oczywiście, rozumianych przez nich jako znak wyzwolenia spod faszyzmu. W tym
wyzwolenia „niewdzięcznej” Polski. Na swój marsz mają zezwolenie władz. Gdyby
go nie dostali, z pewnością znaleźliby się tacy, którzy taki zakaz uznaliby za „polską
histerię”. Ona jest zjawiskiem realnym, ale nie każde przeciwstawienie
się działaniom wymierzonym przeciwko własnemu krajowi, czy jego symbolice, można pod nie
podciągnąć. Uprzedzając taki zarzut władze Warszawy pozwolą Rosjanom na zademonstrowanie
swojej siły i wiary w swoje (kompletnie błędne w tym wypadku) ideały.
Jeżeli zgodzimy się, że w jakimś stopniu symbole odgrywają w
naszym życiu jakąś rolę, to można się zapytać po jaką cholerę obalano Gierka,
po co były jakieś strajki czy okrągłe stoły, skoro się okazuje, że symbole, z
którymi walczono, wracają i nawet znajdują poparcie wśród elit szczycących się
działalnością antykomunistyczną za PRLu. Ja tam bym może i nie bił o to piany,
ale naprawdę nie wiem, jak te zjawiska tłumaczyć młodym ludziom. Jak
wytłumaczyć takie zjawisko jak pan Andrzej Wajda, który za komuny kręcił filmy
jakie chciał, potem zrobił filmy o ludziach z dwóch różnych surowców, które
umieściły go wśród „gniewnych” niezadowolonych z ustroju, a teraz przywraca
symbole, przeciwko którym walczył jego „idol” i bohater, Lech Wałęsa? A sam Lech Wałęsa? O co właściwie walczył?
Boję się PiSu i jego prezesa, boję się fanatyzmu religijnego
i nietolerancyjnego nacjonalizmu, ale słuchając polityków tej partii,
przynajmniej wiem, o co im chodzi. No, może to objaw słabego rozgarnięcia. Tak w końcu też może być.
W 1993 roku nie napisałbym, niczym Orwell, powieści "2012". Można byłoby się jednak teraz zabawić w stworzenie takiej historii fikcyjnego proroctwa wypowiedzianego w 1993. Nie wiadomo tylko, jak zostałaby odczytana. Tym, którzy są skłonni wpadać w narodowe histerie, posłużyłaby pewnie za materiał propagandowy. Tym, którzy z kolei prewencyjnie i histerycznie zwalczają takie histerie, zarzuciliby autorowi anachronizm, brak zrozumienia bieżącej sytuacji i oczywiście paranoję. Skoro tak, to może lepiej takiej powieści nie pisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz