niedziela, 3 czerwca 2012

Gdybym w 1993 r. napisał powieść pt. "2012"


„2012 dziwny to był rok…” Nie, może lepiej, „O roku ów…” To też już było. Ale przydałoby się dopisać do bieżącego roku jakąś „wieszczą” narrację, opisać go jakimś językiem poetycko-proroczym.

Wyobraźmy sobie oto jakiegoś Wernyhorę, który w roku 1989, albo lepiej 1993, kiedy ostatecznie wyszły z Polski wojska sowieckie, przepowiada, że nie minie dwadzieścia lat (albo, że dopiero co minie – w zależności od roku, w którym umieścimy naszego Wernyhorę), a Lenin powróci na bramę Stoczni Gdańskiej, zaś rosyjscy chłopcy i mężczyźni będą maszerować ulicami Warszawy z sierpem i młotem oraz innymi bolszewickimi symbolami.

Z całą pewnością ktoś uznałby takiego proroka za szaleńca, albo za oszołoma-katastrofistę. Na szczęście dla siebie samego, ktoś taki nigdy nie zaistniał. Pomyślałem sobie, że gdybym pisał powieść o Polsce ostatniego dwudziestolecia, a chciałbym wprowadzić jakiś element tajemniczo-ezoteryczny, kogoś takiego bym wymyślił.

Wszystko w roku 2012 dzieje się na niby. Lenin na bramę legendarnej stoczni wrócił najpierw na potrzeby filmu, ale ma zostać ze względu na to, że kiedy wybuchł legendarny strajk, była to Stocznia im. Lenina, a władze Gdańska chcą mieć taki skansen przypominający realia tamtej epoki właśnie. Andrzej Wajda zżyma się, bo twierdzi, że ludzie, którzy przeciwko Leninowi protestują, protestują „głupio”! No, oni tam, panocku, proste ludzie są, ale pamiętają, że Lenin był be, bo przecież o jego usunięcie swego czasu walczyli. Może oni i faktycznie głupi są, bo mądrego rozumowania pana reżysera ni w ząb pojąć nie mogą, a że jego rozumowanie mądre być musi, to oczywiste. Bo Andrzej Wajda wielkim reżyserem jest.

Generalnie nie mam nic przeciwko temu, żeby pewne rzeczy brać w nawias, zwłaszcza artystyczno-muzealny. W końcu utrzymanie takich potwornych miejsc na terenie Polski, jako niemieckie obozy koncentracyjne, to nic innego, jak właśnie działalność muzealno-edukacyjna. Można powiedzieć, że wojnę z hitlerowskimi Niemcami toczono m.in. po to, żeby takie miejsca na zawsze zniknęły z powierzchni ziemi, ale nie zniknęły, ponieważ postanowiono je utrzymać „ku przestrodze”. Jaką jednak przestrogą ma być znienawidzona nazwa legendarnej stoczni? Jeżeli uznamy, że w ogromnej liczbie przypadków konfliktów i wojen, m.in. chodzi o symbole, to przywódca bolszewickiej rewolucji przedstawiany przez komunistyczną propagandę jako szlachetny przywódca „wykluczonych”, jakby to powiedzieli dzisiejsi lewicowcy, był właśnie wymownym symbolem tego, że Polska nie była krajem niepodległym, ale sowieckim protektoratem.

Jakiś czas temu próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego podczas gdy niemiecki nazizm jest zgodnie przez wszystkich ludzi dobrej woli potępiany, sowiecki komunizm wspominany jest najwyżej jako „błąd i wypaczenie”, z których w dodatku możemy się pośmiać, albo potraktować jako materiał artystyczny. Niemieckich swastyk tak nie traktujemy, a sierpy i młoty i owszem.

Tymczasem rosyjscy chłopcy, zapowiedzieli, że przemaszerują ulicami Warszawy i przypomną Polakom o wartości ich, tzn. rosyjskich chłopców, symboli – sierpa i młota oczywiście, rozumianych przez nich jako znak wyzwolenia spod faszyzmu. W tym wyzwolenia „niewdzięcznej” Polski. Na swój marsz mają zezwolenie władz. Gdyby go nie dostali, z pewnością znaleźliby się tacy, którzy taki zakaz uznaliby za „polską histerię”. Ona jest zjawiskiem realnym, ale nie każde przeciwstawienie się działaniom wymierzonym przeciwko własnemu krajowi, czy jego symbolice, można pod nie podciągnąć. Uprzedzając taki zarzut władze Warszawy pozwolą Rosjanom na zademonstrowanie swojej siły i wiary w swoje (kompletnie błędne w tym wypadku) ideały.

Jeżeli zgodzimy się, że w jakimś stopniu symbole odgrywają w naszym życiu jakąś rolę, to można się zapytać po jaką cholerę obalano Gierka, po co były jakieś strajki czy okrągłe stoły, skoro się okazuje, że symbole, z którymi walczono, wracają i nawet znajdują poparcie wśród elit szczycących się działalnością antykomunistyczną za PRLu. Ja tam bym może i nie bił o to piany, ale naprawdę nie wiem, jak te zjawiska tłumaczyć młodym ludziom. Jak wytłumaczyć takie zjawisko jak pan Andrzej Wajda, który za komuny kręcił filmy jakie chciał, potem zrobił filmy o ludziach z dwóch różnych surowców, które umieściły go wśród „gniewnych” niezadowolonych z ustroju, a teraz przywraca symbole, przeciwko którym walczył jego „idol” i bohater, Lech Wałęsa? A sam Lech Wałęsa? O co właściwie walczył?

Boję się PiSu i jego prezesa, boję się fanatyzmu religijnego i nietolerancyjnego nacjonalizmu, ale słuchając polityków tej partii, przynajmniej wiem, o co im chodzi. No, może to objaw słabego rozgarnięcia. Tak w końcu też może być.

W 1993 roku nie napisałbym, niczym Orwell, powieści "2012". Można byłoby się jednak teraz zabawić w stworzenie takiej historii fikcyjnego proroctwa wypowiedzianego w 1993. Nie wiadomo tylko, jak zostałaby odczytana. Tym, którzy są skłonni wpadać w narodowe histerie, posłużyłaby pewnie za materiał propagandowy.  Tym, którzy z kolei prewencyjnie i histerycznie zwalczają takie histerie, zarzuciliby autorowi anachronizm, brak zrozumienia bieżącej sytuacji i oczywiście paranoję. Skoro tak, to może lepiej takiej powieści nie pisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz