Ostatnio znowu nauczyciele znaleźli się w centrum
zainteresowania rządzących. Chodzi o to, że trzeba na kimś zaoszczędzić. Do
2015 roku nauczyciele mają nie dostawać podwyżek. Bezpośrednio mnie to nie
dotyczy, bo od szeregu lat działam jako wolny strzelec, więc ile przepracuję,
tyle zarobię, ale całe zjawisko jest o tyle ciekawe, że przy okazji wytacza się
ciężkie działa argumentów. Okazuje się, że w takich sprawach, jak to, żeby
komuś nie płacić, zawsze można liczyć na profesora Balcerowicza.
Niedawno dostałem wirtualnie „w pysk” od oszołoma, dla
którego każde słowo profesora jest wyrocznią, a chodziło o jego opinię na temat
roli związku zawodowego „Solidarność”. Ja, patrząc z boku, mam prawo
obiektywnie stwierdzić, że „Solidarność” to po prostu związkowa przybudówka
PiSu, co nie pozostawia żadnych wątpliwości (przypomnijmy sobie, że kiedyś to
partie były politycznymi przybudówkami Związku, teraz jest dokładnie
odwrotnie), ale profesorowi Balcerowiczowi tego prawa odmawiam, ponieważ jest
reprezentantem kompletnie odmiennego punktu widzenia, niż związkowcy, więc jego
krytyka nie jest żadną oceną eksperta, a po prostu połajanką ze strony politycznego
i ideologicznego wroga.
W dzisiejszej „Rzeczypospolitej” profesor Balcerowicz
wypowiedział się krytycznie o Karcie Nauczyciela, dzięki której nauczyciele
dostają co roku podwyżki, które w żaden sposób nie przekładają się na jakość
nauczania „naszych dzieci”, jak się profesor wyraził. I znowu wszystko z osobna
się zgadza, ale osoba, która te opinie wypowiada, nie jest odpowiednia.
Sytuacja w polskich szkołach nie jest dobra. Z jednej strony
z roku na rok następuje obniżanie wymagań wobec młodzieży, co o dziwo, nigdy
nie spotyka się z wdzięcznością ze strony tej ostatniej, bo ci najlepsi czują
się ogłupiani, a słabszym zawsze jest za dużo nauki, a z drugiej nauczyciele
mają w porównaniu z innymi krajami mniejsze pensum tygodniowe i dłuższe wakacje
letnie. W porównaniu z tymi krajami jednak nasi nauczyciele zarabiają mało. Nie
w porównaniu z innymi grupami zawodowymi, ale na tle Europy. Że wszyscy
zarabiają mniej? No tak i to jest m.in. problem profesora Balcerowicza i innych
polskich polityków (tzw. liberałów), którzy za główny atut polskiej gospodarki
uznali tanią siłę roboczą. Kiedy dwadzieścia lat temu słyszałem z ust
profesora, czy polityków KLD opinie, że Polska musi wzmocnić swoją gospodarkę,
a wtedy będzie można myśleć o podwyżkach płac, to święcie w to wierzyłem.
Wszystko brzmiało tak logicznie i spójnie, że trzeba było być jakimś
reprezentantem ciemnogrodu, żeby temu przeczyć. Tania siła robocza miała
przyciągnąć kapitał, ten zaś miał u nas zbudować co najmniej drugie Chiny.
Tymczasem prywatyzowano co się dało. Sama prywatyzacja to idea jak najbardziej
słuszna, ale w Polsce wiele funkcjonujących przedsiębiorstw sprzedano tanio, a
w kilku przypadkach tylko po to, żeby zostały przez nowych właścicieli
zamknięte. No cóż – wolny rynek! „Solidarnościowcy” w 1980 chcieli katolickiego
socjalizmu, a dostali znienawidzony kapitalizm. Kapitalizm do pewnego etapu
przynosi fantastyczne rezultaty. Ludzie handlujący na łóżkach i w „szczękach”
byli przykładem tego, że wolność działalności gospodarczej może wyzwolić ogromną
energię. Rok po roku kolejne biurokratyczne przepisy pokazały, że wolność rynku
jest wolnością dla największych rekinów.
Nie chcę tutaj powtarzać pisowskich mantr o uwłaszczonej
nomenklaturze, bo choć jest w tym dużo prawdy, to do tej grupy dołączyły też
inne, zupełnie nowe rekiny, które szybko się zorientowały, że najważniejsze to
dobrze żyć z władzą. Każdą. Handlowa i przemysłowa drobnica ma swoją niszę i
często stanowi zaplecze wyborcze partii nazywających się liberalnymi, ale też
potrafi oberwać od „wielkich” (przykład – usunięcie KDT w Warszawie).
Gospodarka Polski od 20 lat jakoś nie może się rozwinąć na
tyle, żeby skutki postępu zostały odczute przez wszystkich. No skądś się to
społeczne niezadowolenie bierze. Profesor Balcerowicz zresztą celowo w latach
90. ubiegłego stulecie ten rozwój hamował, stosując politykę mrożenia
gospodarki, no bo niby wiadomo, że jej przegrzanie prowadzi do krachów
giełdowych i kryzysów. Tymczasem naszym głównym atutem, po 20 latach
transformacji ustrojowej, jest tania siła robocza. Kto młody, silny i odważny
nie chce tracić najlepszych lat na życie w kraju, gdzie od 20 lat (to jest całe
pokolenie, do cholery!) mówi się ludziom, że trzeba zaciskać pasa i ciężko
pracować, a wtedy … no kto wie, kto wie? … , ten się z naszego kraju wynosi
tam, gdzie można jakoś żyć bez upokarzającego strachu o jutro.
Jeśli chodzi o pracowitość nauczycieli, to jest na nią
sposób, a mianowicie godziwa stawka za godzinę i zapewnienie odpowiedniej
liczby godzin. Jako ktoś, kto swego czasu pracował w prywatnych szkołach
językowych, doskonale wiem, że jest możliwe, żeby nauczyciel z chęcią pracował
i po 8 godzin dziennie (tutaj oczywiście dochodzi kwestia jakości pracy, więc
tych, którzy „poganiają” nauczycieli „do roboty” ostrzegam, że zmęczony
nauczyciel nie jest dobrym nauczycielem), gdyby konkretnie czuł, jakie korzyści
uzyska za każdą dodatkową godzinę. Zapewniam, że to działa niezawodnie!
Co do jakości procesu dydaktycznego, to zaczyna się poważny
problem, ponieważ te wszystkie kretyńskie testy, które nie tak dawno moi
znajomi i nieznajomi tak ostro skrytykowali, to miała być właśnie ta metoda na
zmierzenie efektywności pracy nauczyciela. Konia z rzędem temu, kto opracuje skuteczną
metodę oceny pracy nauczyciela. Jak dotąd polityka stawiająca sobie ten
szczytny cel dała wszechwładzę dyrektorom i wysokie dodatki motywacyjne
nauczycielom im się podlizującym. Prawica chciała z kolei oddać władzę nad
szkołą rodzicom, co również jest pomysłem poronionym, ponieważ rodzice, wcale
niekoniecznie patologiczni, bo tacy to prawdziwa plaga, nie mają większego
pojęcia o dydaktyce. Należałoby więc wypracować jakiś kompromis, ale kto miałby
to zrobić? Profesor Balcerowicz pohukujący na kolejną grupę z wyżyn swojej
wieży z kości słoniowej?
Jeżeli od 20 lat podstawą polityki państwa jest rozrost
biurokracji, brak pracy nad efektywnością pracy, a przy tym zaciskanie pasa i
stawianie na taniość siły roboczej, to nie można się dziwić, że nawet człowiek,
którego niezaprzeczalną zasługą jest powstrzymanie hiperinflacji i wprowadzenie
wymienialnej złotówki, nie cieszy się powszechnym autorytetem. Wielu ludzi
profesora Balcerowicza bezpośrednio wini za swoją biedę i emigrację swoich
dzieci. Ja jestem oczywiście ekonomicznym ignorantem, ale nie umiem z zaufaniem
słuchać kogoś, kto od ponad 20 lat jedyną metodę, jaką zna na polepszenie
kondycji naszej gospodarki jest oszczędzanie. Może za mało się interesowałem,
ale nigdy nie słyszałem profesora Balcerowicza przedstawiającego jakiś plan
prorozwojowy, czy inwestycyjny. On od 20 lat każe zaciskać pasa. Tym razem
nauczycielom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz