Człowiek to zwierzę stadne, więc kiedy jest w grupie odczuwa
swoisty rodzaj szczęścia, jakie daje poczucie zbiorowej siły. W tłumie
człowiekowi się wydaje, że nic nie jest w stanie mu przeszkodzić w osiągnięciu
celu. Chyba, że inna grupa, która okaże się potężniejsza. Jeżeli więc coś nam
nie wychodzi mamy na swoje usprawiedliwienie grupy wraże, które zawiązały się
na naszą zgubę. Ale to tak bez związku ;)
Można mi różne rzeczy zarzucić, ale nie to, że chętnie
ulegam instynktom stadnym. Nie powiem, żebym był jakimś odludkiem, ale do
tłumów mnie nie ciągnie. Do piłki nożnej też zresztą nigdy nie pałałem jakąś
miłością. Generalnie, gdyby ludzie nagle z nie wiadomo jakiego powodu przestali
w nią grać, pewnie bym tego nawet nie zauważył. Jednakże w tym całym swoim
nastawieniu nie jestem konsekwentny i właściwie nigdy nie byłem. Ponieważ czas
mojego dzieciństwa przypadł na lata 70. ubiegłego stulecia, nie mogłem nie być
wystawiony na informacje o drużynie Kazimierza Górskiego. Mój tata oglądał
mecze w telewizji, ale mnie patrzenie na 22 facetów biegających za jedną piłką
nie wydawało się zbyt ekscytujące. Niemniej pamiętam doskonale, że przez pewien
czas najlepszą drużyną w Polsce był Górnik Zabrze, a najlepszym zawodnikiem
Włodzimierz Lubański. Potem przyszedł czas na Widzew Łódź i zawodników tego
klubu, najpierw Zbigniewa Bońka, a potem Włodzimierza Smolarka. Jan Tomaszewski
był z ŁKSu, a więc również z klubu łódzkiego.
Kilka tygodni temu napisałem o swoim jedynym doświadczeniu z
meczu na żywo. Już wtedy kibice pewnych klubów się nie cierpieli i chętnie do
bójki ze sobą przystępowali. Powszechnie znienawidzona była Legia Warszawa. O
ile jednak w latach 70. w Łodzi byli ludzie, którzy po prostu kibicowali
drużynom łódzkim, a więc zarówno ŁKSowi, jak i Widzewowi, to już w latach 80.,
kiedy na szerszą skalę rozpowszechniło się kibolstwo, łódzkie osiedla wyraźnie
się podzieliły na zwolenników jednej lub drugiej drużyny. Bardzo szybko ruch
ten stał się swoistą subkulturą, do której piłka nożna była jedynie dodatkiem. Obie
grupy kibolskie wyzywają się od „żydów”, ponieważ obie przedstawiają się, jako
„polskie”. Derby Łodzi stały się niebezpiecznym dniem dla miasta, bo biada tym,
którzy wtedy podróżują środkami komunikacji miejskiej, lub znaleźli się na
trasie przemarszu bojowo nastawionych młodych mężczyzn.
Przykład Starucha, czy też innych przywódców kiboli
pokazuje, że wśród nich znajdują się ludzie na tyle inteligentni, że zyskują
kontrolę nad rzeszami. Przeciętny kibol jednak przeważnie nie jest żadnym
partnerem do dyskusji ze względu na bardzo ograniczoną zdolność sądzenia. Np.
kibol ŁKSu na pytanie „dlaczego nie lubisz kibiców Widzewa?” odpowie „bo to
żydy” i sprawa załatwiona. „Dlaczego nie lubicie Legii?” – „Bo to k….” i już.
Jakieś tam analizy czy głębsze refleksje są dla ciot. Prawdziwy facet ma
określonego wroga i go zwalcza. I to wszystko na ten temat.
Z kibolami jest trochę jak z Kozakami zaporoskimi. Ktoś
inteligentny z większą odwagą, kiedy już nad tym ochlosem zapanował, mógł z nim
dokonywać odważnych acz kompletnie nieodpowiedzialnych akcji, typu najazdy na
osmańską Turcję, albo buntów przeciwko Rzeczypospolitej. Bezrefleksyjna
młodzież, oprócz nieustannego sprawdzania się i pokazywania swojej przewagi nad
sobie podobnymi, lubi od czasu do czasu usłyszeć, że to, co robi ma sens.
Jeżeli więc wydaje nam się, że w Polsce patriotyzm zanika, to kibole pokazują,
że nie, bo ich przywódcy im mówią, że są jedynymi prawdziwymi obrońcami
ojczyzny. Niedawna fascynacja „Gazety Polskiej” i środowisk PiSowskich
kibolami, m.in. dawała tym ostatnim taką legitymację do występowania w tej
roli. „Tusk ty matole, twój rząd obalą kibole”, grozili.
Tymczasem to samo zjawisko występuje również w innych
krajach. Wielka Brytania przechwala się, że najgorsze ma już za sobą, bo szczyt
agresywnych działań grup kibolskich przypadł w tym kraju na lata 80. ubiegłego
stulecia. Nie ryzykowałbym jednak stwierdzenia, że w Anglii czy Szkocji nie
można oberwać od kiboli tego czy innego klubu. Choć z pewnością angielskie
kibolstwo miało powiązania z partiami nacjonalistycznymi, żadna z tych
liczących się (konserwatyści czy laburzyści) nigdy nie dawała im swojego
namaszczenia. W naszej części Europy
kibolstwo ma się dobrze i znajduje drogi dojścia do liczących się polityków. To
jest bardzo niebezpieczne. Swego czasu pisałem o bizantyjskim powstaniu „Nika”,
które było właśnie wielką ruchawką olbrzymich grup kibiców wyścigów rydwanów.
Wielkie grupy agresywnego ochlosu może być wstępem do rewolty, rewolucji, wojny
domowej, albo totalitaryzmu.
Rosyjscy kibole są oczywiście tak samo niebezpieczni jak
nasi, a podejrzewam, że mają bezpośrednie kanały porozumienia z obecnym obozem
rządzącym Rosją. Marsz ulicami Warszawy i celebrowanie rosyjskiego święta
państwowego od początku mi się nie podobał. Była to jakby z definicji wielka
prowokacja. Z drugiej strony trzeba sobie wyobrazić sytuację, w której grupki
Rosjan samodzielnie przedostają się na stadion. Wtedy grupy naszych kiboli z całą
pewnością miałyby więcej okazji do konfrontacji. A tak była policja i
przynajmniej nie dopuściła do eskalacji „wojny polsko-ruskiej”. Nie było tutaj
dobrego rozwiązania.
Policja, odpukać, jak na razie zachowuje się bardzo
profesjonalnie. Nie tylko zresztą polska. Po zadymie jaką ewidentnie urządzili
Rosjanie we Wrocławiu, współpraca policji polskiej i rosyjskiej zaowocowała
przekazaniem informacji o tożsamości agresywnych rosyjskich kiboli.
Przemarsz Rosjan przez Warszawę okazał się też zupełnie
czymś innym, niż się spodziewano. Zdecydowana większość Rosjan nosiła na
koszulkach dwugłowego orła, a symbole sowieckie były sporadyczne, co chyba ze
smutkiem skonstatował Janusz Korwin-Mikke, który szykował się na nawracanie
Rosjan na antybolszewizm. http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Kibic-ostro-do-Korwin-Mikkego-co-pan-pier,wid,14570525,wiadomosc.html?ticaid=1e9fa
. Generalnie wydaje się, że politycy czy dziennikarze przypominający o
rosyjskich krzywdach nam Polakom wyrządzonych nie trafiają na podatny grunt. I
bardzo dobrze. Jeżeli czytam na jakimś forum, czy słyszę jakiegoś młodego
człowieka (niestety starych też nie brakuje) wymądrzającego się na tematy
historyczne przy okazji meczu piłkarskiego, to nie wiem, czy się śmiać czy
płakać. Gramy w piłkę i lepszy zwyciężą, a każdy przecież chce żeby wygrała
jego drużyna. To akurat jest pozytywne i bardzo patriotyczne, w dodatku buduje
poczucie wspólnoty, na której brak tak ostatnio narzekał Rafał Ziemkiewicz.
Choć do tłumu niechętnie się przyłączam, to poczucie
wspólnoty z Polakami mam dość silne, więc tak jak do tej pory zawsze na
Mistrzostwa Świata, tak teraz w związku z obecnymi Mistrzostwami Europy, mecze
oglądam, potrafię je skomentować (bo wiem na czym polega „spalony” ;) ) i
kibicuję Polsce. Kiedy to szaleństwo się skończy, prawdopodobnie sport zwany
piłką nożną przestanie mnie w ogóle zajmować. Na razie mamy chwile, kiedy
ogarnęła nas kolejna patriotyczna „histeria”. Doskonale rozumiem tych, którzy
oficjalnie deklarują desinteressement wobec Euro 2012. Rozumiem też pewną grupę
intelektualistów z wiecznie skrzywionym uśmieszkiem politowania wobec wszelkich
„histerii” narodowych. Ja uważam, że od czasu do czasu poczucie bycia razem
dobrze nam robi. Tym razem na całe szczęście jest to okazja, która nie jest
narodową tragedią. Wcale nie musimy tego wzmacniać brutalnymi atakami i
chamstwem. Możemy się wznieść ponad takie zachowania i pokazać wyższość
cywilizacyjną. Co do kiboli trzeba zachować zimną krew i trzeźwy osąd. Mamy
profesjonalnie przeszkoloną policję, która nieźle daje sobie radę, ale przede
wszystkim zdecydowana większość kibiców reprezentacji Polski z kibolstwem nie
ma nic wspólnego. Niech tylko politycy i dziennikarze nie narzucają swojego
dyskursu i będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz