Lubicie Dodę? Ja nie przepadam ani za jej twórczością, ani
tym bardziej osobowością. Sposób, w jaki się wypowiada publicznie jest
arogancki i tak prostacki, że doprawdy trudno uwierzyć w jej wysoki IQ. Jej
wypowiedź na temat autorów Biblii, jako o tych, którzy pisali jej słowa
odurzeni winem i „jakimś ziołem” są tego doskonałym przykładem,
ALE…
…nie zgadzam się z wyrokiem sądu, do którego wniesiono
przeciwko niej sprawę o obrazę uczuć religijnych. Nie uważam, żeby celowe
ranienie tych warstw innych ludzi, które są dla nich najważniejsze, było czynem
chwalebnym, ale używanie argumentu obrazy uczuć jest również niebezpiecznym
narzędziem kneblowania otwartej dyskusji światopoglądowej.
Jak napisał Ira Gershwin w libretcie do opery George’a
Gershwina Porgy and Bess, „It ain’t necessarily so, the things that you’re liable to read in the Bible, it
ain’t necessarily so”. Biblia jest z całą pewnością zbiorem książek
wartym przeczytania z szeregu względów. Jednym z nich jest choćby chęć
zrozumienia otaczającej nas symboliki oraz metafor, jakie rządzą naszym
językiem (i szeregiem innych języków używanych w Europie i Ameryce, ale również
w Afryce i Azji). Podstawowym zaś argumentem za czytaniem tych ksiąg powinna
być zasada, że żeby z czymś polemizować, należy to znać, bo w przeciwnym razie
wychodzimy na zacietrzewionych głupków.
Salman Rushdie z pewnością czytał Koran, a i pewnie i Biblię.
Kiedy jeden z jego narratorów nazywa Abrahama (Ibrahima) brzydkim słowem na „s”
robi to w kontekście opuszczenia przez niego niewolnicy Hagar na pustyni.
Przypomnijmy, że Hagar urodziła mu syna Izmaela uważanego za protoplastę
Arabów. Oczywiście jest to żydowska baśń, ale akurat Muhammad ją zaadoptował do
swoich potrzeb i dzisiaj wierzący Arabowie faktycznie uważają się za potomków Izmaela,
i oczywiście Abrahama. Żaden pobożny żyd, muzułmanin czy chrześcijanin nigdy by
Abrahama nie nazwał „s..lem”, ale ktoś niezbyt w Piśmie uczony, kto usłyszałby
tę prostą historię o porzuceniu ciężarnej kobiety na pustyni przez sprawcę
ciąży, ze spokojnym sumieniem mógłby się tak odnieść do patriarchy trzech
religii. Tymczasem m.in. z tego powodu ajatollah Chomeini wydał fatwę skazującą
Rushdiego na śmierć.
Historie biblijne to fantastyczny przykład tego, jak autorzy
związani ze zwycięskim środowiskiem kapłanów Jahwe, którym po dziesiątkach,
jeśli nie setkach lat zmagań udało się wyeliminować inne kulty uprawiane przez
starożytnych Hebrajczyków, wkładali olbrzymi wysiłek intelektualny w celu
wyjaśnienia gry namiętności seksualnych, politycznych i gospodarczych jakimś boskim
planem, który najczęściej miał na celu ukaranie Izraelitów za sprzeciwianie się
woli Pana. Oczywiście jego wolę najlepiej znali kapłani. Od czasu do czasu
jednak pojawiali się intelektualiści wspomagający kastę kapłanów (była to kasta
ograniczona do potomków Lewiego – jednego z synów Jakuba, też legendarnego
raczej niż rzeczywistego), wyróżniający się na tle nawiedzonej hołoty proroczej
(po starożytnym Izraelu chodziły całe hordy „proroków” faktycznie czymś
odurzonych, których jednak mało kto traktował poważnie), którzy tworzyli księgi
znane nam dzisiaj z wielkiej antologii zwanej Biblią.
Saul nic specjalnie złego nie zrobił, a z naszego punktu
widzenia, postąpił szlachetnie odmawiając wymordowania wszystkich jeńców
wojennych (prawo heremu), za to Dawid wykorzystując swoją pozycję posłał na
pewną śmierć Uriasza Hetytę, po to tylko, żeby móc posiąść jego żonę. Saul jest
potępiony, ale Dawid jest OK. Co prawda prorok Natan daje mu reprymendę, ale
ogólnie to Dawid jest twórcą potęgi Izraela. Dlaczego? Bo Bóg tak chciał i
koniec dyskusji. (Z tym Saulem i
Dawidem, to, jak pisałem dwa lata temu, nie do końca wiadomo jak było, bo w
końcu księgi biblijne to zbiór narracji o charakterze legendarnym).
Ewangeliści natomiast chcąc uwiarygodnić swoje opowieści o
Jezusie, co i rusz cytują Stary Testament, żeby pokazać, że tak oto „wypełniły
się słowa”. Kto jednak zada sobie trud i sprawdzi źródła, ten bez trudu
rozszyfruje, że słowa oryginału w ogóle nie odnoszą się do sytuacji opisywanych
w Ewangeliach. Np. brak połamania kości, przytaczany przy okazji opisu
połamania goleni ukrzyżowanym łotrom, przypisano słowom „kości jego połamane
nie będą” z Księgi Wyjścia, tylko że to akurat nie miało być żadne proroctwo,
tylko przepis na przygotowanie rytualnej potrawy z baranka na święto Paschy.
Biblia jest pełna pięknych opowiadań ukazujących jak na
dłoni jak Hebrajczycy z dzikich koczowników stopniowo stawali się cywilizowanym
i osiadłym ludem (np. Księga Rut), jak również krwawych a okrutnych historii
ukazujących bezwzględność tego świata (Księga Judyty). Księga Hioba jest
genialnym opisem tego, co pojedynczemu człowiekowi może się przytrafić w życiu,
ale już wyjaśnienie tych wydarzeń (podpucha ze strony Szatana, w którą Bóg
wchodzi jak małe dziecko i bezmyślnie bawi się ludzkimi istnieniami) jest nie
do przyjęcia.
To są wszystko ilustracje tego, jak ewoluowała ludzka myśl,
jak człowiek radził sobie z racjonalizacja otaczających go i bezpośrednio go
dotyczących zjawisk. W ogromnej liczbie przypadków widać bardzo wyraźnie, że
autorzy Biblii reprezentowali typowo judeocentryczny punkt widzenia, co
świadczy o ich niezbyt szerokich horyzontach. Postępem był Izajasz, który jako
jeden z pierwszych ukazuje Jahwe jako Boga nie tylko Izraela, ale
uniwersalnego, ogarniającego swą władzą całą ludzkość. Jonasz idzie nawoływać
do poprawy Niniwę, stolicę Asyrii, a nigdzie nie jest napisane, że ma się
zwracać tylko do diaspory żydowskiej. Ale obok tego uniwersalistycznego podejścia
od razu mamy bajkę o wielorybie.
Uważam, że księgi Biblii są niezwykle ciekawym materiałem
dla całego spektrum badaczy z różnych dziedzin. Jest to miejscami doskonała
proza, a czasami czysta poezja. Są też fragmenty słabsze literacko, ale nie
wierzę, że zostały napisane przez ludzi pozostających pod wpływem środków
odurzających. Niemniej, ktoś kto tak uważa, ma do tego pełne prawo.
Obraza uczuć religijnych to „specjalność” wielkich religii monoteistycznych wywodzących
się z „tej samej bajki”, czyli z mozaizmu. Pewni muzułmanie gotowi są bez
litości pozbawiać życia tych, którzy rzekomo urazili ich uczucia religijne.
Polscy katolicy upodobniają się do Amerykanów, którzy za byle co pozywają
swoich bliźnich do sądu. Z tym pozywaniem to rzecz oczywiście fajniejsza, niż
zabójstwo na tle religijnym, ponieważ w razie wygrania sprawy można zgarnąć
jakieś pieniądze od mądrali z niewyparzoną gębą.
Otwarto bowiem w Polsce furtkę dla pozywania praktycznie
wszystkich, którzy wypowiedzą się nie tak, jakby religijnie nastawiony pieniacz
sobie życzył. Co to bowiem znaczy „obraża, czy nie obraża”. Istnieją ludzie,
których obraża samo utrzymywanie się myślenia religijnego, ponieważ uważają, że
jest ono wbrew logice. Ateistę czy agnostyka można jednak bezkarnie obrażać, bo
w prawie nie przewidziano czegoś takiego jak obraza uczuć niereligijnych. Poza
tym z tym obrażaniem może być trochę tak jak z przewrażliwionymi środowiskami
żydowskimi (takim lustrzanym odbiciem polskich „rydzykowców”), które każdą
krytyczną wypowiedź na temat przedstawicieli swojego narodu mogą uznać za
antysemityzm. Precedens został stworzony. Być może fakt pojawienia się mojego
tekstu w Internecie też zostanie przez kogoś uznany za „obrazę uczuć
religijnych”.
Ludzi nie należy obrażać i tego się trzymajmy. Kto się za co
obraża to już jest kwestia bardzo delikatna i indywidualna. Czasami to, o co
mamy prawo się obrażać, a o co nie, rozstrzygnąć musi sąd. Sędziowie jednak też
nie są nieomylni, a ich decyzje w takich sprawach muszą być niejako z definicji
arbitralne.
Doda z pewnością obraziła uczucia tych, którzy słowa Pisma
traktują dosłownie co do litery i w ogóle zachowała się (jak to ma w zwyczaju
zresztą) po prostu po chamsku, ale czy nie miała prawa wypowiedzieć swojego
zdania o kimś, kto od tysięcy lat nie żyje? Jeśli powiem, że kapłani Dionizosa
byli pijaną bandą, to nikogo nie urażę, bo nikt nie już Dionizosa nie wyznaje,
ale generalnie jest to dokładnie taki sam przypadek.
Nikt nie powinien na siłę nikomu innemu narzucać własnej
wrażliwości. Autorów Biblii brzydko nie nazwę, ale jej teksty to w większości
baśnie i opowieści umoralniające, które z prawdą niewiele mają wspólnego.
Zawierają jednak kilka perełek, takich jak choćby to, że „prawda nas wyzwoli”.
W imię prawdy właśnie czasami zdarzy się kogoś obrazić, zwłaszcza kogoś, kto
jest bardzo przywiązany do świata baśni. Prawda, jeśli ją pojmować tradycyjnie, nie zależy od większości, ani od decyzji sądu. Prawdą niekoniecznie jest to, co ktoś napisał, że jest, a wielu w to uwierzyło. Tworząc niebezpieczny precedens w świeckim niezawisłym sądzie być może doprowadzono do tego, że zamiast prawdy, której będziemy się bali głośno wyrażać, będziemy musieli powtarzać gotowe slogany oparte na biblijnych baśniach. W sumie nic nowego - przerabialiśmy to już w Europie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz