Politycy chyba nigdzie na świecie nie maja dobrej prasy. Pod
każdą szerokością geograficzną ludzie na nich narzekają i wzdychają z
bezsilności. To jest chyba norma i trzeba się z tym pogodzić. Historia, jeśli
nas czegoś uczy, to przede wszystkim tego, że stanu idealnego w polityce czy
gospodarce nie było nigdy, bo nawet jeśli się pojawiły jego pozory, zaraz coś
się zepsuło. Brutalna walka o władzę, zakulisowe machlojki i akty brutalnej
przemocy towarzyszą ludzkości od jej zarania i właściwie powinniśmy się do tego
stanu rzeczy przyzwyczaić, ale jakoś od tych kilku tysiącleci nie możemy. Cały
czas mamy w głowie jakieś ideały, do których najchętniej byśmy dopasowali cały
świat, a one zamiast się przybliżać, w najlepszym razie pozostają na swoich
odległych pozycjach.
W Stanach ludzie narzekają na polityków. Nie do końca może
wiedzą o co im samym chodzi z tym narzekaniem, ale suchej nitki na nich nie
zostawiają. W Anglii wcale nie jest lepiej. Jeśli uda się temat skierować na
politykę, co nie jest wcale takie łatwe, przede wszystkim usłyszy się krytykę
klasy rządzącej. Chyba jednak w żadnym cywilizowanym kraju rozwiniętej Europy
nie mamy aż tak dyszących ku sobie wzajemną nienawiścią „narodów”. Tak to chyba
trzeba w końcu nazwać, ponieważ sposoby myślenia zwolenników partii rządzącej i
głównej partii opozycyjnej są tak odmienne, że doprawdy trudno wykryć, że to
przedstawiciele tej samej populacji znad Wisły.
Po Internecie krąży ostatnio tekst, w którym przyrównuje się
warunki życia w Polsce i w krajach rozwiniętej Europy zachodniej, w który mówi
się, że gdyby nasi zachodni przyjaciele zarabiali średnio tyle co my i mieli do
czynienia z naszymi cenami, kraje te pogrążyłyby się w permanentnej wojnie
domowej. Oczywiście trudno to zweryfikować, bo na Zachodzie nie było profesora
Balcerowicza, który by wszystkim pozaciskał pasy i kazał pracować a nie
pyskować. Cały tekst wieńczy apel do Polaków, żeby się obudzili.
I do tej pory było wszystko pięknie, trudno się było nie
zgodzić z treścią tego krótkiego tekstu, ale teraz właśnie… Budzimy się i co? Nasuwa
się odpowiedź: głosujmy na partię patriotów i mocarstwowców, którzy z Polski
uczynią kraj miodem i mlekiem płynącym, a z Polaków bogaczy i gospodarzy na
swoim. Niestety nie mam krzty zaufania do PiS i prezesa Kaczyńskiego. Przede
wszystkim dlatego, że jest to grupa ludzi tkwiąca mentalnie w całkowicie
odmiennej epoce, i nie mam tu wcale na myśli tego, że oni głoszą patriotyzm i
katolicyzm, tylko że głoszenie sloganów wydaje się im zastępować namacalne
działania. Wczoraj np. mogliśmy się przekonać, czym chce nas w najbliższym
czasie uraczyć PiS – najważniejsza sprawa do przecież delegalizacja metody in
vitro, no bo przecież tyle płodów się marnuje, żeby mogło powstać jedno lub dwa
życia. Nie chce mi się tutaj rozwodzić nad myśleniem, dla którego jedynym
uzasadnieniem jest wiara w Boga, w którego inni wcale nie wierzą, więc dlaczego
mieliby się podporządkować woli tych, którzy wierzą. Pomińmy to. W skrócie
powiem tylko tyle, że dla PiS najważniejsze będą właśnie kwestie budowy
kościołów, polowanie na układ (może i słuszne, ale jakże mało skuteczne),
homilie na temat moralności w ustach polityków, być może już „tygodnice”
katastrofy smoleńskiej, krzyże i wszystko to, co dla zmiany ekonomicznej
sytuacji przeciętnego obywatela nie ma żadnego znaczenia.
Dwadzieścia lat w gospodarce to niemało. Właśnie w takim
przeciągu czasu Hiszpania wydostała się z frankistowskiego ekonomicznego marazmu,
a był to kraj o poziomie życia porównywalnym z gierkowską Polską. Wkrótce się
rozwinął, a dzięki pieniądzom unijnym szereg zapyziałych prowincji zaczęło
kwitnąć. Obecny kryzys to już inny temat. Nasz poziom życia od początku lat 90.
się nie poprawił, poza pewną grupą, która się czasami wymądrza w Internecie.
Władza w rękach PO, dla których profesor Balcerowicz, ekonomista o mentalności
księgowego, jest nadal autorytetem nie wróży nam nic dobrego. Politycy PO są na najlepszej
drodze do zburzenia ostatnich instytucji publicznych, które dawały obywatelowi złudzenie
wspólnoty – służbę zdrowia i oświatę. Oszczędzać i ciąć to jedyna znana metoda,
a równocześnie obserwujemy rozrost struktur biurokratycznych i wywalania
publicznych pieniędzy w błoto. (Gdyby ktoś się naprawdę uważnie przyjrzał
projektom unijnym, wiedziałby o czym mówię).
Nie obudzimy się i nie zaprotestujemy. Jeden raz się udało z
ACTA, ale też wcale nie wiadomo na jak długo. Związki zawodowe są
anachroniczne, a „Solidarność” to po prostu przedłużenie PiSu. Kiedy się przyjrzymy
poszczególnym konkretnym ludziom na różnych szczeblach władz rozmaitych partii,
może nam się zjeżyć włos na głowie, bo ma się wrażenie, jakby się słuchało
ludzi niedorozwiniętych, albo takich, którzy nas mają za niedorozwiniętych.
Czasami oba zjawiska występują równocześnie.
„Kogo wybieracie?”- pytają złośliwi. Tych, którzy się
wystawiają. Polityka wymaga nieustannej postawy zaczepno-obronnej, więc nie
jest to miejsce dla spokojnych obserwatorów rzeczywistości. Ponieważ, żeby w
polityce przetrwać trzeba być największym twardzielem, niczym „ojciec chrzestny”,
nie ma się co dziwić, że na czołowe pozycje wybijają się ludzie średnio
inteligentni i oczytani, ale za to cwani i cyniczni.
Tragedia naszego kraju polega na tym, że takie zjawisko występuje
nie tylko w świecie wielkiej polityki, ale dosłownie na każdym szczeblu
organizacyjnym. Czy to z tej, czy z innej strony rządzi u nas „kierownik Grad”,
którego postać pozwolę sobie przypomnieć (filmik ten zamieściłem dwa lata temu,
a przecież obraz powstał w latach 70. ubiegłego stulecia i nic nie stracił na aktualności).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz