Tydzień temu Teatr Telewizji przypomniał Opis obyczajów, czyli jak zwyczajnie
wszędzie się mięsza złe do dobrego, spektakl w reżyserii Mikołaja
Grabowskiego z 1990 r. Reżyser uczynił z tekstu osiemnastowiecznego księdza,
Jędrzeja Kitowicza, spektakl, który porwał ówczesną publiczność, a mnie po raz
kolejny rozbawił.
Z Kitowiczem zetknąłem się po raz pierwszy podczas serii
wykładów monograficznych, jakie w drugiej połowie lat 80. ubiegłego stulecia
wygłaszał w Instytucie Historii Uniwersytetu Łódzkiego nieodżałowanej pamięci
profesor Zbigniew Kuchowicz. Jego wykłady dotyczyły obyczajowości
staropolskiej, stylu życia szlachty w czasach baroku, strojów i odżywiania się
rozmaitych warstw społecznych Polski od XVI do XVIII wieku, tudzież poszukiwań
wpływu stanu zdrowia (będącego m.in. efektem takiej a nie innej diety) na
sposób myślenia polityków i ich decyzje. Od człowieka, którego ciągle bolała
wątroba, na przykład, trudno wymagać, żeby był np. miłym dyplomatą, a będąc
pijanym, trudno dowodzić wojskiem i wygrywać bitwy. Myślę, że do wrócę jeszcze
do książek profesora Kuchowicza, bo studiowanie sposobów życia naszych przodków
to zajęcie bardzo pasjonujące.
Na szczęście dla tej dziedziny historii, źródeł mamy całkiem
sporo, ponieważ zachowało się szereg pamiętników. Nie wszystkie oczywiście
osiągnęły jakieś literackie wyżyny, jak np. Pamiątki
Soplicy Rzewuskiego, które co prawda nie są autentycznym pamiętnikiem, ale
źródłem do obyczajowości przedrozbiorowej za to są świetnym.
Ksiądz Jędrzej Kitowicz przekazał nam z kolei doskonały i
wręcz szczegółowy opis życia i obyczajów Polski epoki saskiej i stanisławowskiej – arcykatolickiej,
kiedy to dawna słynna polska tolerancja należała już do historii, gdzie publiczne
życie miejskie organizowane było głównie przez kler zakonny i diecezjalny.
W tym kontekście może do jakiegoś stopnia dziwić fragment
dotyczący obyczajów magnackich. Otóż z opisu Jędrzeja Kitowicza wynika, że
wielcy panowie niezbyt chętnie się poddawali wpływom kleru. Oddajmy jednak głos
samemu kronikarzowi czasów saskich:
Na koniec e w a n g e l i e wspierały ubogich studentów. Był zwyczaj po
miastach, iż dyrektorowie szkółek parochialnych wysyłali na swój zysk chłopaków
po domach w dni niedzielne, aby tym, którzy nic byli na kazaniu, czytali
Ewangelią. Jeden, starszy, kropił święconą wodą swoich słuchaczów, mówiąc te
słowa: „Aqua benedicta deleantur nostra delicta” , a po tej aspersji Ewangelią
czytał, a drugi, młodszy, za nim wodę święconą z kropidłem i dzbankiem nosił.
Za co słuchacze ordynaryjnie czytającemu dawali po groszu, a noszącemu wodę
wrzucali w dzbanek po szelągu. Dwie części takiej kolekty ewangelicznej
należały do dyrektora, trzecia zaś szła na ewangelistę. Co zaś wrzucano w
dzbanek, całkowicie należało do noszącego wodę, a że ci ewangelistowie często
oszukiwali dyrektorów szkoły, swoich jurisdatorów, więc ci woleli ten awantaż
arendować z umówionej kwoty na kwartety i najwięcej dyrektorom z szkół
publicznych jako pewniejszym kontrahentom, z których w przypadku
nierzetelności, bądź przez zaaresztowanie płacy od kondycji, bądź przez
uskarżenie się przed prefektem szkól, prędszą mogli mieć satysfakcją niż z
innych, których nie było na czym patrzeć.
Te ewangelie były niezłym zyskiem dla ubogich
studentów: albowiem natenczas wszyscy, nawet panowie wielcy, mieli sobie za
uczynek pobożny przyjmować do domów i pałaców swoich słowo Boże i nie groszami,
ale szóstakami i tynfami odbywali ewangelistę. Na końcu jednak panowania
Augusta III ten zwyczaj wyszedł z mody u panów i majętniejszych mieszczan i nie
miał przystępu jak tylko do ludu pospolitego, tak jak i kolęda, która jeszcze
prędzej od Ewangelii wypchnięta została z pańskich domów.
Pierwszy książę Michał Czartoryski, na ten
czas podkanclerzy wielki litewski, nie kazał puszczać do siebie z kolędą, a gdy
ksiądz zdjąwszy z siebie komżą udał, iż ma inny do książęcia interes, i tym
sposobem wpuszczony do pokoju zaczął obrządek kolędy, książę natychmiast kazał
go wypchnąć i wyrzuciwszy mu za drzwi czerwony złoty napomniał, aby się odtąd
nigdy z takimi benedykcjami nie zawołany do niego nie ważył wchodzić. Za
przykładem książęcia Czartoryskiego inni panowie poczęli przed księżmi z kolędą
chodzącymi drzwi zamykać, a natrętnie wdzierających się łajać. I tak duchowni,
od panów wzgardzeni, nie noszą więcej do nich tego niegdyś od dawnych
chrześcijan szacownego błogosławieństwa, według słów Chrystusowych u Mateusza
św. w rozdziale 10, wierszu 13: Et si
quidem fuerit domus illa digna, veniet pax vestra super eam. Si autem non
fuerit digna, pax vestra revertetur ad vos!
Kolęda jest to obrządek kościelny
pewny, który się zaczyna od Nowego Roku i trwa do wielkiego postu. Księża
plebani lub ich wikariuszowie w te czasy jeżdżą po dworach i wsiach albo po
miastach chodzą po domach, ogłaszają w krótkiej przemowie przyńście na świat
Słowa Wcielonego, życzą błogosławieństw wszelkich niebieskich i ziemskich i po
skończonej perorze egzaminują czeladź domową i służących z katechizmu.
Asystujący księdzu do tej kolędy organista z bakałarzem, gdzie jest, i kilku
chłopców śpiewają na wchodzeniu i wychodzeniu jaką pieśń o Bożym Narodzeniu. Po
wyjściu księdza dziewki ubiegają się do stołka, na którym ksiądz siedział;
która pierwsza usiędzie, ma sobie za wróżkę, że tego roku za mąż pójdzie. Po
wsiach chłopi w Wielkiej i Małej Polszcze dają księdzu kawałki słoniny, serki,
grzyby suche, orzechy i owoce kokosze, a oprócz tego po kilka groszy. Po
miastach zaś tylko same pieniądze, na jakie kogo stać; toż samo i po dworach
szlacheckich, w których pospolicie po odbytej kolędzie raczą się gospodarz z
księdzem, obchodząc dzień kolędy bankietem według przepomożenia.
W Prusach zaś kolędny akcydens
jest dochodem kościelnym stałym, tak na przykład, jak meszne i dziesięcina.
Muszą to kolędne oddawać księżom katolickim nawet dysydenci pod księżmi
katolickimi mięszkający, chociaż kolędy nie przyjmują. I gdy Prusy dostały się
podziałem Polski królowi pruskiemu Fryderykowi II, a dysydenci rozumiejąc się
być wolnymi od danin, księżom katolickim przedtem dawanych, jako pod monarchą
dysydentem, zaprzestali oddawać pomienionych danin, księża zaś katoliccy nie
rozumiejąc inaczej, tylko że z dołożeniem się królewskim te daniny ustały, nie
śmieli się upominać; ale na ostatek dla finalnej rezolucji odważyli się podać
do króla tegoż pruskiego memoriał względem nie oddanych sobie przez trzy lata
należytości kościelnych. Król pruski zaraz wydał ordynanse do całego kraju
zabranego, aby kościołom katolickim wszystkie daniny zatrzymane oddane i odtąd
punktualnie corocznie oddawane były, nie pytając się, od kogo one należą, czy
od dysydentów, czy od katolików, dosyć że z posesji tymi daninami obciążonej.
Rzecz nowa i tylko w samych
Prusiech znajoma: po całym kraju kiełbasy nie idą pod miarę, oznaczają się
tylko sztukami różnej wielkości. W Prusiech Zaś te, które należą kościołom za
kolędne, mierzą na łokcie, i tak kościół jeden ma kiełbasy kolędnej łokci 40,
drugi 80, inny 120, według zaszłej raz na zawsze zgody, czyli asygnacji
fundatorskiej. Nie bierze jej ksiądz wtenczas, kiedy kolęduje, ani potem razem,
ale po trosze, kiedy chce, posyłając do sołtysa po tylo łokci, wiele chce,
który natychmiast księdzu wyznaczoną miarę kiełbasy szafuje.
Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, cz. 1, Oficyna Wydawnicza FOKA, Wrocław 2010, s. 71-74
Jak widać, Kościół dla wielu stanowił po prostu źródło
utrzymania (tak samo jak dzisiaj zresztą), zaś ludzie z nim związani wykazywali
się niemałą pomysłowością biznesową, oferując takie „produkty” (jakby to
powiedział dzisiejszy marketingowiec), jak wyżej przytoczona usługa czytania
ewangelii tym, którzy nie udali się na niedzielną mszę. Tymczasem magnaci się
od przyjmowania tych usług uchylali, a ponieważ byli ludźmi wielce wpływowymi,
a władza ich była potężna, ubogi i średni kler nie śmiał ich moralnie szantażować.
W końcu przestał ich nachodzić i to nawet w okresie kolędy. I to wszystko
jeszcze w XVIII wieku, w arcykatolickiej Pierwszej Rzeczypospolitej!
Prawdopodobnie jednak wypadnięcie magnaterii z kręgu odbiorców usług księży nie
wpłynął na kształt całego rynku, ponieważ, jak widzimy w dalszej części opisu,
to co pozostała ludność oddawała Kościołowi z całą pewnością wystarczyło jego
przedstawicielom na dostatnie życie, a w zaborze pruskim sam król zadbał, żeby im nie zabrakło kiełbasy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz