OSTRZEŻENIE: Wszystkich tych, którzy zechcieliby skorzystać
z niniejszego tekstu lub jego fragmentów, obojętnie czy za zgodą czy bez zgody
autora, ostrzega się, że choć zawiera on sporo informacji prawdziwych, trudno
je wyłowić spośród dyrdymałów, jakie autor zechciał w nim umieścić. Gdyby więc
ktoś chciał wykorzystać niniejszy tekst lub jego fragmenty jako ściągę, źródło
informacji lub tekst krytyczny, który warto cytować, niech się lepiej nie
wygłupia, gdyż jest on tylko świątecznym żartem. Równocześnie należy pamiętać,
że teksty podobne w charakterze i stylu można znaleźć w szeregu opracowań i
czasopism krytyczno-literackich. W nich również bardzo trudno rozróżnić tzw.
„ziarno prawdy” od kompletnych bzdur będących wytworami wyobraźni ich autorów. Jedyna
różnica polega na tym, że w odróżnieniu od autora niniejszego tekstu, autorzy
opracowań krytyczno-literackich traktują je śmiertelnie poważnie.
On the first day of
Christmas my true love gave to me a partridge in a pear tree
(angielska pieśń popularna, prawdopodobnie XVIII wiek)
Angielska wesoła pieśń bożonarodzeniowa opowiada o dwunastu
dniach Świąt, podczas których ukochana (true love) obdarza podmiot liryczny
prezentami, przy tym każdego dnia jest to prezent inny. Różni się też liczba
sztuk owych prezentów, bo odpowiada numerowi kolejnego dnia Bożego Narodzenia.
Święto to bowiem obchodzono w średniowieczu i jeszcze długo później przez całe
12 dni, a właściwie 13, bo przecież łatwo obliczyć, że zaraz po 12. dniu Bożego
Narodzenia (5 stycznia) następuje święto Epifanii, popularnie zwane świętem
Trzech Króli.
Ukochana podmiotu lirycznego obdarza go więc pierwszego dnia
jednym ptakiem, drugiego dwoma, trzeciego trzema, itd., choć oczywiście nie
muszą to być wcale ptaki, bo np. piątego dnia, podmiot zostanie obdarzony
pięcioma złotymi pierścieniami. Te pierścienie nieco zakłócają ogólny sens
tekstu, który, jak by się wydawało, zasadza się na kompletnej bezużyteczności,
bezwartościowości, a przede wszystkim nieuchwytności podarków od ukochanej, bo
są wszak cennymi i namacalnymi precjozami. Teraz jednak spróbujmy się
skoncentrować na pierwszym dniu Bożego Narodzenia i pierwszym prezencie, jaki
podmiot liryczny otrzymał od nieznanej z imienia ukochanej.
Pierwszego dnia Bożego Narodzenia ukochana obdarowuje
swojego wybranka kuropatwą. Niemniej nie wręcza mu jej. Ptak bowiem jeszcze nie
został zniewolony, bo, jak się dowiadujemy, siedzi na gruszy. Wydawało by się
więc, że jest to prezent porównywalny do staropolskich przysłowiowych gruszek
na wierzbie, ponieważ „prezent” jeszcze przebywa na wolności, a jego
pochwycenie może sprawiać obdarowanemu niemałe kłopoty, jeśli w ogóle byłoby
możliwe. Naturalnie automatycznie nasuwa się w tym miejscu skojarzenie ze
staropolską piosenką ludową „uciekła mi przepióreczka w proso, a ja za nią
nieboraczek boso/ Trzeba by się pani matki spytać, czy pozwoli przepióreczkę
schwytać”. Warto bowiem zauważyć, że niektóre słowniki tłumaczą angielskie słowo
„partridge” jako „przepiórkę” właśnie, choć jednak bardziej odpowiednią
angielską nazwą przepiórki jest „quail”. Pominąwszy wątpliwości co do pola
semantycznego samego rzeczownika „partridge”, warto zauważyć, że polska pieśń
wydobywa dosadniej atrybut dzikiego ptaka, a mianowicie jego nieuchwytność, bo
oto „pani matka” może i pozwolić go schwytać, ale czy to jest w ogóle
wykonalne? W podobnej sytuacji znajduje się podmiot liryczny angielskiej pieśni
bożonarodzeniowej, którego prezent pozostaje poza jego zasięgiem.
Pochylmy się jednak nad sytuacją samej kuropatwy, przy
okazji próbując przeanalizować jej funkcję w ciągu narracyjnym zaproponowanym w
omawianej pieśni. Jej obecność i to w dodatku w takim otoczeniu jak gałęzie
gruszy nasuwa szereg możliwości interpretacyjnych, w tym interpretację
religijno-spirytualną, psychoanalityczną zarówno w wersji freudowskiej jak i
jungowskiej, w duchu historyzmu, a nawet teorii post-kolonialnej, a także
marksistowskiej.
Dante Alighieri w Boskiej
Komedii, a konkretnie w części poświęconej opisowi Raju ukazuje ludzką
duszę jako ptaka – w tym wypadku orła, ale nie każda dusza wszak musi być
orłem. Każdy ptak rwący się ku wolności może być symbolem duszy stworzonej do
unoszenia się ku Stwórcy. Niestety, tak jak gałęzie drzewa stanowiące niejako
klatkę dla uwięzionego ptaka, tak i dusza ludzka pozostaje uwięziona w swoim
ciele, które nie pozwala jej na swobodny lot ku wiekuistemu szczęściu. Co
więcej, ciało przysparza nieustannych pokus, które zamiast duszę uwznioślać,
trzymają ją nisko przy ziemi, a często wręcz spychają w piekielne czeluści.
Trzepocąca się w gałęziach gruszy kuropatwa jest więc być może figurą duszy
podmiotu lirycznego, którego ukochana próbuje przyciągnąć jego uwagę do spraw
wielkich, wzniosłych i czystych. Każe mu niejako przestać myśleć jedynie o
przyziemnej chęci odbycia z nią stosunku płciowego, a próbuje skierować jego
uczucia ku niej w kierunku bardziej subtelnym.
Skoro jesteśmy przy duszy, to może jednak kuropatwa pełni
funkcję Animy, żeńskiej formy duszy, a drzewo gruszy do Animus, pierwiastek
męski, zniewalający? Tutaj musimy wykazać się niezwykłą ostrożnością, bowiem
Anima, jako żeńska, jest bierna, niejako w sposób naturalny poddająca się
działaniom czynnika aktywnego, Animusa. Może więc przypisywanie kuropatwie
zgodnie z regułami języka polskiego atrybutu żeńskiego jest błędem. Wydaje się
bowiem, ze to kuropatwa rwie się do wolności, do działania, gdyż jest z natury
istotą aktywną, stworzoną do wysokich lotów. Grusza zaś jest Animą tonującą
gwałtowne porywy Animusa.
Być może jednak chodzi o
o wiele głębszą strukturę ludzkiej psychiki, bo żywotna kuropatwa to
przecież nic innego jak libido, czynnik niezwykle ruchliwy i aktywny, a w
zasadzie jedyny, który nas napędza do jakiegokolwiek działania, zaś grusza i
jej gałęzie to w tym wypadku symbol zahamowań wszczepionych podmiotowi
lirycznemu podczas procesu wychowania. Purytańskie wartości być może nie
pozwalają mu na okazanie swojej dziewczynie uczuć w taki sposób, w jaki ona by
chciała by je okazał. Zdrowa wiejska dziewczyna być może odczuwa silną potrzebę
zbliżenia płciowego i pragnie zachęcić ukochanego do pozbycia się „gałęzi”
strachu, poczucia winy i uprzedzeń wobec własnej cielesności.
Kto jednak powiedział, że kuropatwa siedząc „w gruszy” jest
uwięziona wśród gałęzi? Przyimek „w” (in) może równie dobrze wskazywać na to,
że ptak jest uwięziony w dziupli drzewa, a wszak dziupla to prastary symbol
waginalny. W tym wypadku wydaje się, że kuropatwa ofiarowana chłopakowi przez
dziewczynę symbolizuje poczucie zniewolenia młodego człowieka, który był dotąd
wolny jak ptak, przez przemożny pociąg i w rezultacie uwięzienie w waginalnej
pułapce zastawionej przez kobietę, a może raczej przez czynnik żeński w ogóle.
Czy jednak nasze interpretacje muszą iść w kierunku
wewnętrznym, analizującym głębię psychiki bohaterów narracji? Kuropatwa
siedząca na gruszy to przecież może być symbol zniewolonych ludów kolonialnych.
Nie zapominajmy, że w XVIII wieku, kiedy prawdopodobnie powstał tekst pieśni,
niewolnictwo było jeszcze zupełnie legalne pod panowaniem brytyjskiego
monarchy. Może jest jednak i tak, że ta kuropatwa, żywe stworzenie, tak samo
jak żywe były istoty ludzkie – czarni mieszkańcy Afryki wywiezieni do
brytyjskich kolonii w Ameryce – to symbol nieujarzmionej natury ludzkiej,
której wszak nigdy do końca zniewolić nie można. Biedna kuropatwa, sprowadzona
do roli przedmiotu transakcji, w tym wypadku w postaci podarunku, bez żadnego
liczenia się z jej uczuciami, do końca jednak nie poddaje się beznadziejnej,
jakby się zdawało, sytuacji i wymyka się swojemu właścicielowi znajdując azyl w
gałęziach gruszy. Celtycka, a może nawet staroindoeurpejska grusza udziela oto
schronienia żywemu stworzeniu, które uległo w wyniku obłędnego myślenia
angielskich kolonistów reifikacji i zostało, właśnie jak jakaś rzecz,
podarowane w prezencie przez brytyjską flotę (symbolizowaną przez dziewczynę –
„true love”) angielskiemu ludowi (chłopak – podmiot liryczny). Nie trzeba
bowiem wielkiej wiedzy, żeby być świadomym faktu, że osiemnastowieczna Anglia
to kraj morski, a flota to dla każdego Anglika w tamtych czasach „prawdziwa
miłość”. Pamiętamy wszak, jaką mentalnością kierował się młody Robinson Crusoe
Daniela Defoe uciekając z domu i zaciągając się na statek. To wszak flota
oferowała młodym Anglikom z biednych rodzin szansę na bogactwo, życie pełne
męskich przygód i awans społeczny.
Może jednak symbolika kuropatwy i gruszy sięga czasów
dawniejszych, przedkolonialnych i jest figurą celtyckiej ludności uciekającej
przed barbarzyńskimi germańskimi plemionami Sasów, Angolów i Jutów znajdując
azyl aż na zachodnich obrzeżach wyspy – w Walii (grusza)? Warto bowiem
zauważyć, że polskie słowo „kuropatwa”, które przecież ma swoje korzenie w
indoeuropejskim praźródle, posiada aż trzy głoski zbieżne z celtycką nazwą
Walii, czyli Cymru. K U R
opatwa - C ym R U. Zbieżność jest aż nadto widoczna, by mogła
być przypadkowa.
Jednakowoż nie wolno nam zapominać, że pieśń powstała w
wieku XVIII, a więc w czasach, kiedy Wielka Brytania jest w trakcie dwóch
bardzo ważnych procesów dziejowych. Oto bowiem społeczeństwo angielskie wchodzi
w ostatnią fazę ogradzania (zawłaszczania) przez prywatnych właścicieli ziem
wspólnych należących do wiejskich gmin, co oznacza wywłaszczenie setek tysięcy
chłopów, którzy teraz muszą znaleźć sobie inne źródło utrzymania niż rolnictwo
czy hodowla. Wielu z nich uda się do właśnie dynamicznie rozwijających się
miast, gdzie pełną parą (dosłownie!) odbywa się rewolucja przemysłowa.
Kuropatwa więc, niczym fabryczny robotnik trzepoce skrzydłami oddając całą
swoją energię gruszy, która jest w tym wypadku bezdusznym mechanizmem
nowoczesnej fabryki. Dziewczyna w naszej pieśni to przecież nic innego jak
rodzący się dopiero, a więc posiadający jeszcze znamiona złudnego romantycznego
piękna, kapitał, który służy swojemu właścicielowi (chłopakowi – podmiotowi
lirycznemu), młodemu kapitaliście, oddając mu w darze całą fabrykę (grusza)
wraz z „żywym inwentarzem”, czyli robotnikami (kuropatwa), którzy w
beznadziejnej sytuacji oddają swoje moce witalne na przysporzenie bogactwa
właścicielowi. Ich próby emancypacji, wyrwania się na wolność i osiągnięcia
poziomu ludzkiej godności, który jest wszak tym, co nazywamy człowieczeństwem,
są niczym trzepot skrzydeł uwięzionego w potrzasku ptaka, który nie ma żadnych
szans na zmianę swojej beznadziejnej sytuacji.
Jak wiemy, w dalszych zwrotkach jest już tylko gorzej –
kapitalista dostanie inne ptaki – francuskie kury (frankofońska siła robocza w
koloniach), gęsi (tłuste kąski), łabędzie, aż w końcu autor zrzuci z siebie
niejako ciążący mu obowiązek krycia tych mechanizmów pod płaszczykiem metafory
i już otwartym tekstem będzie mówił o żywych ludziach, sprowadzonych do poziomu
rzeczy, które można dać komuś w prezencie. W ten sposób młody angielski
kapitalista dostanie do swojej niewoli mleczarki (rozwój hodowli bydła
mlecznego na nowych, kapitalistycznych zasadach), tańczące (w niektórych
wersjach „czekające” – na co? Być może na emancypację kobiet) panie, skaczących
panów (w tym wypadku chodzi o upadek starej arystokracji ziemskiej i popadanie
jej w uzależnienie od rozkwitających przedsiębiorców – „panów” pary i
pieniądza), a na koniec całą orkiestrę doboszów i dudziarzy. Jak widzimy,
potrzeby kulturalne, w tym wypadku chęć posłuchania muzyki w wykonaniu
podporządkowanych Anglii Szkotów (dudziarze) przez regularną królewską armię
(dobosze), w każdej epoce znajdują się na ostatnim miejscu w hierarchii.
Wracając na moment do analizy lingwistycznej, warto sobie
przypomnieć, że angielskie słowo „partridge” wywodzi się z indoeuropejskiego
rdzenia „perd”, oznaczającego dźwięk furkotu skrzydeł ptaka zrywającego się do
lotu. Ten sam rdzeń dał początek angielskiemu słowu „fart”, co jak wiemy, znaczy
po polsku „pierdzieć”, lub, jako rzeczownik, „pierd”.
POSŁOWIE
Nie wszystko w powyższym tekście jest kompletną bzdurą.
Ambitnym czytelnikom snobującym się na intelektualistów proponuję zabawę w
odsianie „ziarna od plew”. Jeśli ktoś ma czas, niechaj przeczyta go jeszcze raz
;) :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz