Obejrzałem wczoraj film dokumentalny pod polskim tytułem
„Przyjaciel delfinów”, który opowiadał o arabskim chłopcu z Izraela (czyli
Palestyńczyku, ale z tych Palestyńczyków, którzy nie opuścili granic państwa
Izrael, są jego obywatelami i z nim nie walczą), którego z potwornej traumy
wyleczyła delfinoterapia.
Morad z powodu niewinnego smsa do szkolnej koleżanki, został
bestialsko pobity przez jej starszego brata przy asyście reszty jej braci i
kuzynów. Szesnastolatek doznał takiego szoku, że przestał się w ogóle odzywać.
Jedyną różnicę od kompletnej katatonii stanowiły wybuchy agresji wobec młodszej
siostry. Dla rodziców i całej rodziny była to oczywiście nieopisana tragedia.
Ojciec chłopca nie zgodził się jednak na propozycję sąsiadów dokonania samosądu
na całej rodzinie winnych tragedii Morada, samosądu który prawdopodobnie
polegałby na równie bestialskim mordzie.
Generalnie ta arabska wieś na północy Izraela raczej nie
przypominała palestyńskich osiedli znanych z telewizji. Dom Murada i jego
rodziny przypominał raczej dom bogatego Amerykanina lub Europejczyka. Jak się
można było zorientować, rodzina prowadzi hodowlę koni. Wszyscy ubierają się
również po zachodniemu.
Ojciec Morada dowiedział się, że niejaki dr Kutz jest
doskonałym psychiatrą, który może pomóc jego synowi. Sprzedał, co mógł i udał
się wraz z chłopcem do nadmorskiego Elatu, gdzie Morad został poddany terapii
polegającej na kontakcie z delfinami. Jak się okazało, nastolatek od razu go
nawiązał. Widać było, że pływając z tymi morskimi ssakami, czuł się dobrze,
bezpiecznie. Niemniej niemal 3 lata zajęło stopniowe przywracanie chłopca
światu. Stopniowo zaczął reagować na ojca, który przez pierwszy okres w Ejlacie
cały czas był z nim. Potem zaczął mówić. Poznał dziewczynę - Żydówkę, z którą się
spotykał. Długo jednak nie mógł, czy też nie chciał przypomnieć sobie swojego
życia sprzed delfinoterapii. Nie chciał się np. widywać z matką, która od czasu
do czasu przyjeżdżała odwiedzić syna i męża. Wytworzył sobie niejako nową
osobowość, osobowość, która narodziła się w wodzie między delfinami.
W końcu jednak psychika chłopca unormowała się do tego
stopnia, że gotów był powrócić do domu (niestety zerwał ze swoją izraelską
dziewczyną), stanąć przed sądem i doprowadzić do skazania drani, którzy go skrzywdzili.
Ponieważ kamera śledziła losy Morda i Asada, jego ojca, na
bieżąco, widz mógł obserwować, oczywiście w reporterskim skrócie, fazy
wychodzenia młodego człowieka z choroby, co dla mnie osobiście było czymś na
kształt obserwacji działania cudu. Działanie kontaktu z łagodnymi morskimi
ssakami ukazywało niezwykłą tajemnicę działania ludzkiego umysłu. Odnoszę
wrażenie, że Morad odbudował swoją osobowość dzięki temu, że „cofnął” się do
jakiegoś pierwotnego poziomu ewolucji, do poziomu zwierząt, których jedynym
sensem istnienia jest samo istnienie manifestujące się w swobodnym pływaniu w
wodzie.
Nie byłbym sobą, gdybym w pierwszym odruchu, zaraz po
obejrzeniu początku filmu, nie miał ochoty przyklasnąć przyjaciołom Asada,
którzy proponowali mu pomoc w krwawej zemście. Kiedy w dodatku pokazali
młodocianych bandytów, którzy nie zabiwszy go, pozbawili swojego rówieśnika
wszystkiego tego, co kojarzymy z życiem, agresywne uczucia powróciły. Ich
agresywne zachowanie wobec operatora kamery nie mogło wzbudzić choćby cienia
zrozumienia.
Jedną z pierwszych myśli, jaka przecisnęła mi się do głowy,
to skojarzenie z powieścią Gautama Malkaniego, Londonistan, w której narrator
opowiada, jak to niebezpiecznie próbować poderwać jedną ze szkolnych koleżanek,
bo „jej bracia to hardcorowi muzułmanie”. Oczywiście myśl, że to kultura
wyrosła na gruncie islamu powoduje takie sytuacje, nie jest zupełnie pozbawiona
sensu. Niemniej widok tych młodych ludzi przywiódł zupełnie inne skojarzenia.
Cała ta wieś, w której mieszka Morad i jego oprawcy, nie przypomina osad, jakie
można zobaczyć w telewizji, kiedy ta pokazuje Zachodni Brzeg Jordanu albo
Strefę Gazy. Nikt tam nie nosi tradycyjnych strojów arabskich, ani nawet
chustki-arafatki. Dlatego skojarzenia z agresywnym islamem ustąpiły tym
związanym ze środowiskiem młodzieżowym (oczywiście tez nie całym), znanym na
całym świecie. Agresywnych łobuzów bowiem nigdzie nie brakuje. Nie brakuje też
sytuacji, w której agresywne łobuzy dostają niejako pretekst do wyładowania
swojej agresji. Pretekstem dla łobuza może być dosłownie wszystko.
Nie lubię teleologicznych komentarzy do pewnych wydarzeń.
Zakładanie dalekiego celu w jakimś wydarzeniu to zabieg poznawczo wątpliwy i
niestety naukowo nieweryfikowalny. Pięknie byłoby powiedzieć, że oto młody
chłopak dlatego doznał wielkiego cierpienia, żeby oto dokonał się cud i pokazał
jak wielką mocą obdarzyła nas natura (w wersji religijnej Bóg). Niestety tak
możemy mówić zawsze już po tym, jak już ten cud się dokona. Jako człowiek nigdy
nie pogodzę się z faktem, że banda zwyrodnialców daje upust swojej zwierzęcej
agresji na bezbronnym rówieśniku. Równocześnie oczywiście nie mogę wyjść z
podziwu nad faktem, że po prostu pływanie z delfinami jest w stanie dokonać tak
pozytywnych terapeutycznych zmian. Niestety dla ogólnego obrazu świata jest to
niewielkie pocieszenie. Nadal bowiem o wiele większe jest prawdopodobieństwo,
że człowiek trafi na drugiego człowieka, który go skrzywdzi, niż na delfiny,
które pozwolą mu odzyskać radość życia.
"Przyjaciel delfinów" to również film o wspaniałej miłości ojca do syna, który robi dosłownie wszystko, co w jego mocy, by przywrócić chłopaka światu żywych ludzi. Wspaniała historia.
"Przyjaciel delfinów" to również film o wspaniałej miłości ojca do syna, który robi dosłownie wszystko, co w jego mocy, by przywrócić chłopaka światu żywych ludzi. Wspaniała historia.
Czy mial pan kiedykolwiek okazje plywac z delfinami? Sadzac z tekstu chyba nie, stad ta fascynacja tematem. Delfiny uratowaly moja zone, kiedy wyplynela za daleko w morze. Bylo to przed wielu laty, w Soczi ale od tej pory ZAWSZE kiedy mamy okazje, bedac na wczasach nad oceanem "spotykamy" sie z delfinami a moja zona traktuje je jak przyjaciol. Nie przeszkadza to jednakowoz Amerykanom a nawet glownie z powodu ich inteligencji i empatii jaka wzudzaja, szkolic delfiny do celow militarnych, o czym pan na pewno slyszal i to jest smutne. Podobno jednak delfinow w marynarce wojennej US ma byc mniej bo szkolenie militarne jest bardzo kosztowne. Poczytalem kilka panskich tekstow i chyba kiedys, pare lat temu pisal pan ostrzej nieco. Pozdrawiam i obiecuje, ze bede tu zagladal. Jan
OdpowiedzUsuńPanie Janie, nie miałem nigdy okazji pływać z delfinami, a z bliska widziałem je tylko w delfinarium w Paryżu. Wspaniałe zwierzęta, a to że Amerykanie je szkolą w celach militarnych świadczy o tym, że ludzka pomysłowość w opracowywaniu metod robienia innym krzywdy nie zna granic.
UsuńCo do ostrego pisania! Mój blog jest, mówiąc szczerze, dość osobisty, mimo, że często piszę o kwestiach społecznych czy politycznych. Wszystko zależy od mojego nastroju danego dnia. Chyba z wiekiem coraz mniej widzę sensu w ostrej krytyce, która nie ma szans przekształcić się w jakąś pozytywną alternatywę. Niemniej, zawsze będę pisał o tym, co mnie boli. To mogę obiecać.