Jeśli komuś nie chciało się sprawdzać tego, co
ponawypisywałem (język polski jest cudowny – trzy przedrostki przed „pisać” – „po”,
„na” i „wy”) w poprzednim poście, sam bez bicia informuję, że oczywiście
związek między polskim słowem kuropatwa a celtycką nazwą Walii, Cymru, nie
istnieje, natomiast ostatni akapit, dotyczący etymologii angielskiego słowa „partridge”
jest jak najbardziej uzasadniony.
Indoeuropejski rdzeń „perd”, słowo onomatopeiczne
oznaczająca głośne wypuszczenie wiatru, znajdziemy, jak podaje angielska
Wikipedia, praktycznie we wszystkich językach indoeuropejskich, z
uwzględnieniem prawa braci Grimm, wg którego w językach germańskich „p”
przekształciło się w „f”. Okazuje się na dodatek, że angielskie słowo „fart”
jest jednym z najstarszych wyrazów, jakie przetrwały szereg zmian w tym języku.
A na dodatek mamy: greckie πέρδομαι (perdomai), łacińskie: pedele, sanskryckie: pardate, awestyjskie
(staroirańskie): pərəδaiti, włoskie: pettare, francuskie: péter, czy rosyjskie: пердеть (perdet'). W językach
germańskich, jak już wiemy „p” przeszło w „f” i stąd angielskie fart czy niemieckie: furzen. Co ciekawe, łagodniejszym (tzn.
chyba mniej wulgarnym) wariantem indoeuropejskiego „perd” było „pezd”.
Oczywiście nie mogę być tego pewien, ale z tym drugim kojarzy się wulgarne
słowo pochodzenia rosyjskiego oznaczającego waginę, a które w staroczeskim i w
językach słowian połabskich znaczył jednak odbyt.
Wrażliwszych Czytelników proszę o wybaczenie, choć osobiście
uważam, że jeśli chodzi o dochodzenie do prawdy, w tym wypadku etymologicznej,
nie ma żadnych tematów tabu.
Drążę natomiast ten temat, ponieważ o ile idąc za słownikiem
Webstera przyjmuję, że angielskie słowo „partridge” (kuropatwa – po łacinie Perdix
perdix, a więc znowu z indoeuropejskim
rdzeniem „perd” ) wywodzi się od dźwięku wydawanego przez ptaka
zrywającego się do lotu, to nie znalazłem etymologii polskiej tym razem nazwy
innego ptaka, a mianowicie pardwy (pardwa mszarna – łac: lagopus lagopus i pardwa górska – łac. lagopus muta). Na próżno szukałem informacji na temat nazwy tego
ptaka, bo choć internetowy słownik etymologiczny zawiera ją (http://www.etymologia.org/wiki/S%C5%82ownik+etymologiczny/pardwa#Information),
ogranicza się jedynie do podania definicji i prawdopodobnego pochodzenia:
„ pardwa, ptak północny, rodzaj ‘dropia’;
ta sama nazwa w ruskiem, więc chyba stamtąd przyszła (»ptak nie wielom
znajomy«, przezywa go Cygański 1584 r.).” (na ww stronie internetowej: za
słownikiem Brucknera).
Oczywiście
jest najbardziej prawdopodobne, że nazwa faktycznie jest pochodzenia ruskiego,
choć we współczesnych językach ruskich (rosyjskim czy ukraińskim) na próżno
byśmy jej szukali, ponieważ w rosyjskim jest to Белая куропатка, w ukraińskim Бі́ла курі́пка a tylko po białorusku nazwa pardwy mszarnej to Курапа́тка бе́лая, або пардва.
Moja wiedza
ornitologiczna jest praktycznie żadna i raczej niewiele wskazuje na to, bym się
nagle miał stać ekspertem od ptaków. Jeżeli kogoś dziwi, skąd do głowy przyszła
mi tak „egzotyczna” nazwa, jak „pardwa”, wyjaśniam, że nazwa tego ptaka pojawia
się w polskiej pieśni wyrażającej sentyment do dawnych stepowych posiadłości I
Rzeczypospolitej pt. „Ataman”, w której jedna z linijek informuje słuchacza, że
oto „rwie się pardwa i przepiórka”. Niewykluczone, że o pardwach czytałem również w
niejednej powieści historycznej.
Oczywiście zabawa w
etymologię niejednego już zaprowadziła na manowce. Słyszeliśmy z pewnością o
tzw. etymologii ludowej (Warszawa jako kombinacja imion Warsa i Sawy, czy nazwa
Wolborza między Piotrkowem Trybunalskim a Tomaszowem Mazowieckim jako pochodząca
od „niech się dzieje wola boża”), która zupełnie nie ma nic wspólnego z
prawdziwą przyczyną pojawienia się takiego czy innego słowa. Chciałbym się
oczywiście ustrzec tworzenia mitów (w przeciwieństwie do mojego poprzedniego
wpisu, który miał być swego rodzaju satyrą na wytwory wyobraźni krytyków i
teoretyków literatury), więc na pewno nie przysięgnę, że „pard” w słowie „pardwa”
ma z całą pewnością to samo pochodzenie, co „part” w angielskim słowie „partridge”.
Wcale bym się jednak nie zdziwił.
Byłbym natomiast
wdzięczny, gdyby odezwał się ktoś, kto głębiej „siedzi w temacie”, czyli jakiś
zawodowy etymolog, który albo potwierdziłby, albo obalił moją hipotezę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz