Zatrzymać czas to coś, czego wielu z nas bardzo by chciało. Obrzęd religijny jest więc święty sam w sobie i dlatego tak trudno jest ludzi przekonać do zmian. W rzeczywistości, jeśli nie interesujemy się historią, nasza pamięć nie sięga niczego więcej niż tego, co zdarzyło się za naszego życia. XVII-wieczna reforma Cerkwi moskiewskiej patriarchy Nikona była po prostu powrotem do starszych form, oczyszczeniem z nowszych naleciałości. Wielu ludzi to jednak nie przekonało. Dla nich zmiany Nikona (np. żegnanie się trzema palcami zamiast dwoma) były niebezpiecznymi nowinkami w "odwiecznym" kanonie świętych obrzędów. Ludzie ci utworzyli kilka zgromadzeń, których członków nazwano "starowierami".
Reformy Soboru Watykańskiego II również znalazły zagorzałych przeciwników w Kościele katolickim. Nostalgię za mszą odprawianą tyłem do wiernych i po łacinie wyrażał nawet Franciszek Starowieyski, który lefebrystą przecież nie był, ale w jego umyśle taka właśnie forma kultu stała się synonimem doskonałej harmonii. Nie mógł pamiętać mszy sprzed soboru trydenckiego, a tym bardziej rytu pierwszych chrześcijan. To, co pamiętamy z dzieciństwa staje się w naszych umysłach harmonijne, pełne, po prostu doskonałe. Nie uważam, żeby było coś złego w kultywowaniu (czyt. powtarzaniu) pewnych obrzędów. Jeżeli daje to ludziom poczucie bezpieczeństwa wynikające z silnej wiary we własne zakorzenienie w transcendencji, to dlaczego nie? Problem zaczyna się tam, gdzie chce się innym narzucić konieczność uczestnictwa we własnych rytuałach, albo kiedy się potępia tych, którzy nie podzielają entuzjazmu wobec nich. To już jednak zupełnie inny temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz