Przedziwne koincydencje, jakie przytrafiają się mnie samemu, albo znajomym, często każą się zastanowić nad linią graniczną między jakimś determinizmem a wolną wolą jednostki. Z jednej strony determinizm jest bardzo kuszący, ale, jak to powiedział kiedyś mój przyjaciel, "powoływanie się na przeznaczenie jest bardzo wygodne". Oczywiście, że jest, bo w ten sposób możnaby usprawiedliwić każde swoje łajdactwo. Rozpaczliwie więc rzucamy się ku planowaniu, a następnie wykonywaniu kolejnych etapów tego, cośmy zaplanowali, już zaczyna nam coś wychodzić, ale nagle... No i tutaj każdy może sobie wpisać dowolną cholerę, która nam się przytrafia i plany nasze krzyżuje. Ale przecież są ludzie, którym wszystko idzie "jak po maśle", którzy są "w czepku", albo "pod szczęśliwą gwiazdą" urodzeni. Ci, którym się nie wiedzie, popadają potem we frustracje i wypisują złośliwe komentarze na forum Onetu.
Napisano setki książek nt. drogi do sukcesu, determinacji, innowacyjnym sposobie myślenia itd. itp., a jednak od czasu do czasu trzeba z całkowitą rezygnacją przyznać, że o ostatecznym sukcesie albo klęsce zadecydował przypadek. Ba wej (fajny wykrzyknik, nieprawdaż, z jakiego wiersza pochodzi?), ale czy to przypadek?
Dziadek i babcia mojej żony (rodzice teściowej) pochodzili z maleńkiej wioski Wierocieje na Białorusi. Kilka lat przed II wojną światową osiedlili się w Hajnówce. Dwa razy byli okupowani przez Sowietów (1939-41 i potem od 1944). Za drugim razem nastąpiła wielka sowiecka akcja namawiania ludzi, zwłaszcza pochodzenia białoruskiego, do osiedlania się w Sojuzie. Tak od razu po wojnie wcale nie było takie pewne, czy Stalin odda północne Podlasie Polsce. Zrobił jednak psikusa miejscowym komunistom, w większości Białorusinom, i "Zachodniej Białorusi", jak to przedwojenni komuniści nazywali te tereny, nie zatrzymał, ale oddał "bratniej" Polsce. Stąd ta akcja przesiedlania chętnych. Obiecywano dobrobyt, bo przecież ZSSR to było państwo, gdzie robotnikom i chłopom żyło się wg propagandy najlepiej. Ludzie, którzy przeszli gehennę sowieckich zsyłek dobrze wiedzieli, co to był za dobrobyt, ale dziadek i brat babci całą okupację przeżyli dość spokojnie w Hajnówce, więc na lep propagandy bolszewickiej dali się złapać. Zapisali się na osiedlenie na Białorusi. Tymczasem babcia miała sen, w którym jej mąż (czyli dziadek mojej żony) i jej brat razem toną w bagnie. W tym śnie wyciągnęła z topieli dziadka, ale swojego brata już nie. Nazajutrz opowiedziała dziadkowi ten sen, zabrała go do sowieckiego urzędu i sprawę z wielkim kłopotem odkręciła. Dzięki temu babcia z dziadkiem pozostali w Hajnówce, teściowa poznała teścia i mogła się urodzić moja żona. Brat babci wraz ze swoją rodziną wyruszył do sowieckiego dobrobytu i słuch po nim zaginął do czasów Chruszczowowskiej odwilży. Po 1956 roku zaczął przyjeżdżać do Polski, w latach 60. i 70. rodziny odwiedzały się dość regularnie. Przy którejś z kolei wizycie wujek przyznał się, że przez te pierwsze 10 lat na Białorusi dosłownie przymierali głodem i żywili się zielskiem. To jest temat na całą książkę, ale nie o to teraz chodzi.
Trudno jest zrozumieć, jak ludzie podejmują tak brzemienne w skutki decyzje. Jeszcze trudniej pojąć, jak prosta kobieta swoim nieświadomym (bo śpiącym) umysłem przenika zło, które się czaiło za sowiecką propagandą, której ulegli jej brat i mąż. To są właśnie te rzeczy, których racjonalnie na razie wyjaśnić się nie udaje.
Agnieszka Czarkowska z Radia Białystok dotarła z kolei do białoruskiej (geograficznie, bo etnicznie polskiej) wsi, w której urodził się Czesław Wydrzycki, szerzej znany jako słynny polski muzyk Czesław Niemen. Reportaż jest nostalgiczny, bo m.in. znowu opowiada o umieraniu całej kultury na pewnym terenie wraz z ludźmi będącymi jej nośnikami. Wspaniałymi, gościnnymi, otwartymi i inteligentnymi polskimi rolnikami żyjącymi do pokoleń w sercu Białorusi. Oni tam zostali, natomiast rodzina Wydrzyckich do Polski trafiła w roku 1958, kiedy to Sowieci na krótko znowu uchylili furtkę swojej szczelnej granicy i pozwolili Polakom przesiedlić się do PRLu. Z całej wsi mówiącej piękną polszczyzną tylko Wydrzyccy zdecydowali się na taki krok! Czy to nie jest jakieś fatum. Jak się dowiemy z reportażu, Czesław Niemen z wielkim sentymentem wspominał lata młodości. Wspomnienie to "pachniało", jak mówił. Co by się jednak stało, gdyby został na Białorusi? Prawdopodobnie nigdy nie usłyszelibyśmy o wielkim muzycznym eksperymentatorze Czesławie Niemenie, a w najlepszym wypadku być może ktoś by kiedyś poznał artystę ludowego Związku Radzieckiego o jakimś rosyjskobrzmiącym pseudonimie o świetnych warunkach wokalnych pięknie wykonującego czastuszki. Kto wie, jak by było, ale nie było, bo miało się stać, jak się stało! Szkoda, że Czesława Niemena nie ma już z nami. "Takie to są sprawy..." jak kończy swoje frazy jeden z dawnych przyjacił wielkiego muzyka.
Polecam wysłuchanie tego reportażu. To jest też dokument odchodzenia czegoś pięknego, do czego nie ma niestety powrotu.
Witaj!
OdpowiedzUsuńMoja babcia pochodzi z tej samej miałej miejscowości, co dziadek i babcia Twojej żony. Wierocieje...całe dzieciństwo słuchałam opowieści o tych terenach.Do tego stopnia, że stały się one bliskie memu sercu. Obecnie mieszkamy na Warmii. Moja rodzina to Kuryłowicze - a jak brzmi nazwisko dziadków żony? Może byli bliskimi sąsiadami? jsz
Dziadek mojej żony miał na nazwisko Litwin, natomiast babcia była z domu Kozak.
OdpowiedzUsuń