Po raz drugi w życiu spotkałem Martę, kiedy pracowała jeszcze na romanistyce Uniwersytetu w Białymstoku, gdzie znowu z powodu pośpiechu wymieniliśmy dosłownie po dwa zdania. Potem, kiedy ja zacząłem pracować na uniwersytecie, Marta przeniosła się do Warszawy.
Kiedy dzisiaj zbliżyłem się z jej książką po autograf, poznała mnie od razu! Coś niesamowitego! Zanim to nastąpiło, miały miejsce zaplanowane punkty spotkania. Słowo wprowadzające wygłosiła pani Ewa Cywińska, dyrektor Muzeum Kresowego Domu. Znowu nastąpiło coś, co tak mnie fascynuje – wskrzeszenie świata, którego już nie ma. Tym razem była to ulica Mickiewicza w Białymstoku, niedaleko której mieszkam, a przy której urodziła się Marta. Potem przemawiał pan Bohdan Gawroński, który jest redaktorem serii, w ramach której ukazała się książka Marty, a przy tym urodził się w tym samym domu przy Mickiewicza, co Marta.
Wreszcie nastąpiła część najważniejsza, czyli telewizyjny wywiad z Martą. W tym momencie poczułem się, jakbym się znalazł w jakiejś scence z Wańkowicza. Nie, tym razem nie dzięki Marcie, ale publiczności. Najpierw dwóch siwych dżentelmenów siedzących tuż przede mną zaczęło wymieniać się uwagami i to bynajmniej nie szeptem. Inny dżentelmen, siedzący bliżej okna nieustannie próbował zabawić panią siedzącą obok niego. Te rozmowy z kolei oburzyły zażywną damę, która siedziała dwa rzędy za mną i głośno komentowała fakt, że ludzie sobie rozmawiają podczas wywiadu z Autorką. Wreszcie nie wytrzymała i w chwili, kiedy to dżentelmen przy oknie znów popisał się przed panią obok jakąś dowcipną uwagą, podeszła do dwóch panów siedzących przede mną i dała im reprymendę, choć akurat w tym momencie oni siedzieli cicho. W międzyczasie młoda mama musiała wyjść z niemowlęciem na ręku, którego najwyraźniej cała atmosfera dość męczyła. Kiedy zapanowała względna cisza, rozmowę zagłuszyła swoimi głośnymi komentarzami zażywna dama, która nie tak dawno sama oburzała się podobnym zachowaniem ze strony innych. Została uciszona przez sąsiadkę ze swojego rzędu.
Zdążyłem zrozumieć jeszcze fragment książki czytany przez Martę, po czym rozległa się burza oklasków, co oznaczało, że wywiad się już skończył. Witkacy napisał, że nie ma tego złego, co by na jeszcze gorsze nie wyszło, ale nie będę się tu popisywał wątpliwą oryginalnością. Banał okazał się zbawienny – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po dwóch paniach, z których każda ucięła sobie z Martą pogawędkę, nastąpiła moja kolej. Nastąpiło miłe rozpoznanie mnie przez Autorkę, może 2 minuty rozmowy i trzeba było ustąpić kolejnym chętnym do otrzymania jej autografu. Widocznie tak musi być. Spotkania z dobrymi duchami chyba nie muszą być długie. Wystarczy, że się zdarzają.
Wbrew tytułowi swojej najnowszej książki, Marta nie deklaruje się jako feministka. Żeby jednak zrozumieć jej pojmowanie kobiecości, trzeba przeczytać książkę, co jest jeszcze przede mną.
Mam książkę Marty i przeczytam ją, natomiast wywiad przy odrobinie szczęścia… obejrzę w telewizji!
i tu stefan jest twoje miejsce..idealnie wypowiedz komponuje sie w tlo bloga.
OdpowiedzUsuńStefan, Fantastycznie oddałeś klimat spotkania!Zazdroszczę Ci,że znasz osobiście autorkę.
OdpowiedzUsuń...STEFAN..., CHCE CI POGRATULOWAC TEKSTU...
OdpowiedzUsuń