Na początku lat sześćdziesiątych, pomimo zmian, jakie na
przestrzeni dziesięcioleci następowały w amerykańskim systemie partyjnym,
partia republikańska nadal uważana była za spadkobierczynię wielkich idei
Abrahama Lincolna, a więc m.in. prawami obywatelskimi niezależnie od koloru
skóry, choć od 1898 roku obowiązywała zasada „równi ale oddzielni”, co
oznaczało segregację rasową (mimo teoretycznie pełnych praw obywatelskich
ludności czarnej), zaś partia demokratyczna kojarzyła się w wielu kręgach jako
spadkobierczyni zwolenników rasistowskiego Południa. Oczywiście stosuję tutaj
duże uproszczenie, ale chodzi mi o zilustrowanie pewnego zjawiska, które
nastąpiło w Mississippi właśnie w dekadzie walk (i to takich, w których ginęli
ludzie) o równe prawa obywatelskie, czyli o zniesienie segregacji rasowej.
Ponieważ na Południu struktury Republikanów, a więc partii
znienawidzonego Lincolna, nie były zbyt mocne, jedyną partią, a więc
organizacją polityczną, przez którą można było cokolwiek zdziałać, byli
Demokraci. Czarni aktywiści walczący z segregacją w Mississippi zorganizowali
się i postanowili się afiliować w partii demokratycznej. Akurat ówczesne
struktury Demokratów w Mississippi to byli jednak tradycyjni biali południowcy,
więc czarnej zorganizowanej grupy nie przyjęli. W związku z tym ta ostatnia
ukonstytuowała się jako oddzielna organizacja Demokratów i posłała swoją delegację
na ogólnokrajową konwencję partii. Co prawda niewiele wówczas zdziałali, bo i
ówczesny prezydent, wywodzący się z Demokratów, Lyndon Johnson, nie bardzo
chciał zadrażniać stosunki ze swoimi zwolennikami na Południu, więc
niespodziewaną delegację długo zwodził, aż zjazd się skończył, ale też ich nie
odrzucono! Wkrótce to Republikanie zaczęli być postrzegani jako „hardcorowi”
konserwatyści, zaś Demokraci jako odpowiednicy europejskich partii lewicowych.
Piszę o tym, żeby pokazać jak odmienne jest pojmowanie
partii politycznej w krajach anglosaskich. Konkretni delegaci są w większym lub
mniejszym stopniu w stanie wpłynąć na oblicze polityczno-ideologiczne tej wielkiej
machiny do wygrywania wyborów, jaką jest partia polityczna. Rzecz w tym, że
politycznie aktywne grupy mogą „przejąć partię” na zasadzie demokracji wewnątrz
niej. Nie potrafimy sobie czegoś takiego wyobrazić w Polsce, ponieważ to nie
obywatele tworzą partie, tylko wodzowie gromadzą wokół siebie zwolenników,
otaczają się miernymi ale wiernymi adiutantami i po dyktatorsku rządzą
wszystkimi strukturami partii. Tak jak w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej
partie to jest klientela tego, czy innego „pana” (niczym partia Czartoryskich
lub partia pana hetmana).
Jak to działa (a raczej może potencjalnie działać, bo
niestety bierność obywatelska występuje również i tam), niech zilustruje
fragment z książki Thoma Hartmanna, Screwed: The Undeclared War Against the
Middle Class (ja tłumaczę ten tytuł jako „Wyrolowani – niewypowiedziana wojna
przeciwko klasie średniej”), s. 199-200 (tłumaczenie moje).
W 2003, kiedy mój program w „postępowym
talk-radiu” (radio polegające na rozmowach z zaproszonymi gośćmi, SKi) był po raz pierwszy nadawany na cały kraj
przez Sirius Satellite Radio oraz około dwa tuziny stacji w kraju, jednym z
moich stałych słuchaczy został gość, którego znałem jedynie jako „Jeffa z
Denver”. W ciągu pierwszego roku audycji nieustannym tematem telefonów i skarg Jeffa
było to, że Partia Demokratyczna w jego okolicy „zagubiła się, nie ma żadnej
wizji, jest zbyt podobna do korporacji i konserwatywna, oraz że pozwala jeździć po
sobie.”
Pewnego dnia rzuciłem mu wyzwanie
mówiąc coś w sensie „Jeśli nie podoba ci się, co oni robią, czemu się nie
pojawisz na jednym z ich zebrań i nie powiesz im tego?”
Mijały miesiące i pewnego dnia Jeff
znowu zadzwonił. Pojawił się na zamkniętym zebraniu kierownictwa Partii
Demokratycznej swojego powiatu. Było tam około dwunastu ludzi, z czego
większość po czterdziestce lub starszych i wykazujących się, wg Jeffa, „brakiem
znajomości zagadnień, brakiem wizji i brakiem czasu na decydujące kwestie.”
Jeff zaangażował się w partię i,
żeby nie przedłużać, przyczynił się (wraz kilkoma innymi mieszkańcami powiatu)
do pchnięcia swojej partii w kierunku bardziej postępowym na szczeblu zarówno
miejscowym jak i stanowym. Teraz „problem po problemie opracowuje program
partii, tworzy narzędzia dla działaczy, pisze słowniczek niezbędnych terminów
(w celu pokonania [Franka] Luntza) i tworzy poradnik „zrób-to-sam” do rEwolucji
(zmian pokojowych acz dramatycznych)”. Wszystko to dlatego, że pojawił się i
zaangażował.
Dalej Thom Hartmann podaje dalsze przykłady, jak obywatele
większych i mniejszych miejscowości pod wpływem jego audycji zgłaszali się do
miejscowych komórek Partii Demokratycznej i przez swoją aktywność wpłynęli na
ich ożywienie, czy wręcz odrodzenie, a także na zmianę oblicza. Ponieważ
poglądy Thoma Hartmanna są wg kryteriów europejskich „lewicowe”, zmiany, jakie
wywołał w tychże lokalnych organizacjach Demokratów również pchnęły tę partię w
tym kierunku. Nie kierunek polityczny jest tutaj istotny. Mnie chodzi tu tylko
o zilustrowanie zasady, na jakiej to działa w krajach anglosaskich.
Nie umiem sobie wyobrazić czegoś takiego, że oto wchodzę z
grupą myślących podobnie do mnie do biura PO, PiS czy SLD i mówię „słuchajcie,
działacie jak d… wołowe, a my mamy pomysł, jak to zmienić”, a siedzący za
biurkiem lokalni aktywiści wstają i mówią „Super! Działajcie!” To jest po
prostu niemożliwe! Po pierwsze pewnie by nas grzecznie (na początku)
wyproszono, po drugie zatelefonowano by gdzieś wyżej, a może sprawa dotarłaby
do samej góry, a tam pewnie kazano by nas zignorować. To nie obywatele tworzą
partie, a one dopiero wyłaniają przywódców. To grupa przywódców tworzy najpierw
partię kanapową, a potem buduje struktury, które są całkowicie uzależnione od
lidera. Niektóre partie mają wręcz nazwisko wodza w swojej nazwie np. Komitety
Obrony Parysa (młodszych informuję, że był taki minister, który w 1992 roku
postanowił zorganizować taką organizację w celu obrony własnej osoby, które
potem przekształciły się w Ruch Trzeciej Rzeczypospolitej – informuję też przy
okazji, że nazwa ta nie była wyrazem sprzeciwu wobec idei „Czwartej
Rzeczypospolitej”), czy obecnie Ruch Palikota. Nie umiemy sobie wyobrazić PiSu
bez Jarosława Kaczyńskiego na czele, bo jak sobie niektórzy członkowie tej
partii zaczęli to wyobrażać, szybko się znaleźli poza tą partią. Kto dobrze
obserwował dzieje PO, ten dobrze wie, jak po mistrzowsku Donald Tusk
wyeliminował wszystkich prominentnych członków swojej partii, którzy byli
jakimiś osobowościami. Nie ma w Polsce ani jednej partii o demokratycznej i
otwartej strukturze i dlatego obywatel może jedynie kibicować jednemu czy
innemu przywódcy. Chęć współdziałania ze strony obywatela najprawdopodobniej
spotkałaby się z wielką nieufnością, bo przecież nigdy nie wiadomo, co takiemu
obywatelowi przyjdzie do głowy. A może to szpieg? Jak nie obcego państwa, to
wrażej partii?
Na drodze do prawdziwej demokracji, gdzie obywatel może
wykazać pozytywną inicjatywę i ma, przynajmniej w teorii, szansę na jej
przeforsowanie, jeszcze się nawet nie znajdujemy. Wydaje się, że rządzący
państwem polskim urządzili je wręcz tak, żeby podążało w kierunku wręcz
przeciwnym. Klasa polityczna pełni rolę jakiejś współczesnej arystokracji,
nieufnej wobec poddanych. Owa klasa jest wewnętrznie skłócona, ale tylko ona ma
prawo się ze sobą nie zgadzać i ma też prawo się między sobą porozumiewać.
Jeśli będzie wojenka, to oczywiście obywatela do niej wykorzystamy –
wyprowadzimy na ulicę np., ale jak będziemy urządzać jakiś „okrągły stół”,
czyli będziemy się jakoś tam porozumiewać, najlepiej żeby obywatele nic o tym
tym razem nie wiedzieli. Jest więc dokładnie tak samo jak za PRLu, z tą
różnicą, że można sobie głośno pokrytykować (choć też nie do końca, jak
pokazują pewne aresztowania z bardzo bliskiej przeszłości) i partii jest
więcej.
Jeszcze raz podkreślam, że JOWy same z siebie sprawy udziału
obywateli w rządzeniu nie załatwią, nikogo bowiem na siłę z domu nie wyciągną i
nie popchną w kierunku działania na rzecz własnej idei, ale przynajmniej stworzą
ku temu warunki. I o to właśnie na początek chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz