To, że w kraju zaczyna się robić niewesoło, zapowiadano już
jesienią zeszłego roku. Tym razem Donald Tusk ostrzegł, że najbliższe tygodnie
mogą być dramatyczne. Wszyscy wiemy, że gospodarka europejska, ale i w ogóle
światowa, to dzisiejszych czasach system naczyń połączonych i że finanse
jednego kraju wpływają na finanse innych krajów, a to się konkretnie przekłada
na siłę nabywczą na rynkach, te z kolei na kondycje przedsiębiorstw i na nasze
konkretne przychody, a więc na budżety domowe. Jak już łaskawie media zauważyły
podstawowe produkty, i nie tylko, drożeją w dość szybkim tempie, a po
uwolnieniu cen energii opłaty za prąd mogą wzrosnąć o 40%. Rosną też czynsze.
Młode małżeństwa nie mają mieszkań, a tymczasem firmy budowlane mają problem ze
zbyciem mieszkań. Można wziąć kredyt, ale trzeba mieć pracę, oczywiście taką
gwarantującą regularny przypływ gotówki, żeby te kredyty regularnie spłacać. W
dodatku sama praca to nie wszystko. Ona musi zapewniać faktycznie godziwy
dochód, żeby na wszystko starczyło. Tymczasem pracodawcy narzekają na koszty
pracy, co akurat też doskonale rozumiem. Ktoś kto nigdy nie próbował, albo nie
wczuwał się w rolę przedsiębiorcy, temu takie rzeczy może i trudno zrozumieć,
ale fakt jest taki, że drobny „prywaciarz” (jak to nadal w Polsce się mówi)
woli samemu pracować nawet i 16 godzin, niż kogoś zatrudnić, ponieważ mu się
nie opłaca i nie jest to zwykła chciwość. Nie oszukujmy się jednak, ta ostatnia
w olbrzymiej liczbie przypadków nadal leży u podłoża motywacji do prowadzenia
działalności i oczywiste jest, że przedsiębiorca, kiedy może zaoszczędzić na
kosztach, to zawsze to zrobi, a wypłaty dla pracowników to są koszty, jakby na
to nie patrzeć.
Tymczasem w kraju, który nas wszystkich obecnie doprowadza
do stanu paniki, czyli w Grecji, pracownicy i studenci uniwersytetów wdrażają w
życie plan kooperatyw producencko-konsumenckich, a idea polega bądź to na
handlu wymiennym bądź na stosowaniu nieoficjalnej, umownej waluty. Kiedy
wczoraj o tym przeczytałem dzięki rekomendacji koleżanki
od razu przyszła mi do głowy Argentyna sprzed jedenastu lat.
Dosłownie przypomniałem sobie artykuł, w którym rozentuzjazmowani mieszkańcy
pewnej dzielnicy wypowiadali się jak nie tyle walczą z systemem, ile go po
prostu ignorują i pomagają sobie nawzajem na zasadzie wzajemnych usług i
wymiany towarów. Np. nauczyciel angielskiego ogłaszał, że będzie udzielał
lekcji za jakieś artykuły żywnościowe.
Argentyna zadziwiająco szybko jednak stanęła na nogi (a
kryzys mieli naprawdę tragiczny), piękne idee organizacji stosunków
gospodarczych poza systemem opartym na kapitale gdzieś się ulotniły, bo nie
było już takiej potrzeby.
Grecy powiadają, że obecny kryzys bardzo ich do siebie
zbliżył. Podobnie chyba było w Argentynie. Generalnie jest to bardzo
optymistyczne przesłanie. Realne zagrożenie powoduje, że ludzie przestają
myśleć egoistycznie i jedynie w kategoriach gromadzenia dóbr w celu osiągnięcia
przewagi nad sąsiadem, ale łączą się w solidarności w celu przetrwania. A co
najważniejsze bez odrobiny inicjatywy ze strony biurokratycznej machiny
państwowej. Pełny obywatelski spontan. Osobiście bardzo mi się to podoba, bo
choć nadal jestem entuzjastą wolnego rynku, w takich działaniach nie widzę
sprzeczności – jeżeli ludzie dobrowolnie się w ten sposób organizują i jeżeli
jeszcze to działa, to dlaczego nie? Inna sprawa, że jestem też nieco sceptyczny
co do trwałości tego solidaryzmu. Człowiek, niestety, to istota egoistyczna i
na jakimś etapie, ten który ma dostęp do atrakcyjnych towarów, zechce się
wzbogacić bardziej od tych, którzy go nie mają. Trudno mi sobie też wyobrazić
taką sprawną organizację kooperatywną na poziomie przedsiębiorstw produkujących
wyroby wymagających skomplikowanych technologii. Musiałoby to oznaczać koniec
patentów i zastrzeżonych znaków firmowych, zaś wynalazcy i menadżerowie
musieliby zrezygnować z olbrzymich profitów w imię zbliżenia się do reszty
obywateli. Obawiam się, że to nie przejdzie, a w skrajnej wersji wydarzeń
mogłoby się skończyć zbrojną interwencją Stanów Zjednoczonych.
Jak zwykle jednak „koszula bliższa ciału”, więc mnie przede
wszystkim interesuje, jakie reakcje taka sytuacja jak w Grecji mogłaby wywołać
wśród Polaków. Od razu trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że jeżeli dla Greka
650 euro dla początkującego nauczyciela to oznaka upadku, to w ogóle może nie
mamy o czym dyskutować, bo oznacza to, że od półwiecza żyjemy w permanentnym kryzysie
i nie zmienił tego rok 1989, ani żadne inne. Tymczasem Donald Tusk twierdzi, że
będzie „dramatycznie”. Jeżeli u nas będzie dramatycznie, to co to oznacza dla
Polaków? Czy widmo nędzy zbliży nas do siebie?
Tutaj niestety nie jestem optymistą. Nastroje społeczne
pokazują, że chyba raczej gotowi byśmy byli raczej wyjść na barykady niż
organizować system taniej wymiany dóbr i usług. Jeżeli nawet znalazłby się
jakiś profesor (jak w Grecji), który by to opracował i grupa studentów, którzy
by cały ruch zorganizowali, to i tak byśmy „kombinowali” raczej na zasadzie
czarnego (ale wolnego) rynku. Nie oszukujmy się, ilu z nas chodzi na zebrania
spółdzielni mieszkaniowej, gdzie decydują m.in. o naszych czynszach? (Ja też
nie chodzę!) W czasach kryzysu gospodarczego, jak się obawiam, zapanowałaby
raczej zasada „Umiesz liczyć? Licz na siebie”. Na dodatek niewykluczone, że
zaczęłyby się po prostu rozboje i „walka o ogień”. Bardzo, ale to bardzo chciałbym
się mylić co do naszej natury! Gdzieś bowiem tli się we mnie nadzieja, że takie
„dogadanie” się przynajmniej na pewnym poziomie i pewnych grup ludzi byłoby
możliwe nawet w Polsce. Myślę nawet, że wiem, kto w Polsce podjąłby się
organizacji alternatywnego życia gospodarczego znowu wchodząc w rolę
organizacji opatrznościowej – byłby to Kościół Katolicki, którego parafie
miałyby szanse stać się ośrodkami, punktami zbornymi czy też skrzynkami
kontaktowymi solidarnej gospodarki kooperatywnej. I znowu byłoby wszystko
inaczej niż na „Zachodzie”. Na razie jednak zachowajmy zimny umysł, trzeźwy
osąd i zdrowy rozsądek. Grecję trzeba obserwować, a w Polsce przygotować się na
„dramatyczne” chwile, przed którymi ostrzega nas premier Donald Tusk, który
osobiście chyba ma jednak powody do paniki. Na jego miejscu też bym miał.
mistrzu obadaj time to time stratfor.com to bedziesz wiedzial co w trawie piszczy zanim dziennikarze nasmaruja dezinformujacy artykul.
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawy link, ale nie bardzo widzę dezinformującą rolę tego artykułu. Czy to nieprawda, że Grecy w niektórych regionach próbują sobie zorganizować handel poza systemem? Do tego zawsze pojawia się pytanie, czy strona jest faktycznie bardziej bezstronna od innych? Czy dlatego, że sami jej autorzy tak twierdzą? Niemniej 'from time to time' faktycznie tam zajrzę!
OdpowiedzUsuń