wtorek, 22 maja 2012

Spotkanie z balladą (2)


Każdą balladę ktoś wymyślił, bo przecież niekoniecznie napisał, skoro mógł nie umieć pisać, ale najczęściej nie jesteśmy w stanie dotrzeć do pierwotnego autora, ponieważ był anonimowym ludowym artystą, zaś jego utwór prawie od początku zaczął żyć własnym życiem. Choć być może trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale coś takiego jak prawa autorskie, zwane dzisiaj „własnością intelektualną” do połowy XIX wieku chyba mało komu przychodziło do głowy. Energiczne działania na rzecz ukrócenia literackiego piractwa podjął Charles Dickens, który m.in. w tym celu odwiedzał Stany Zjednoczone, gdyż to w tym kraju jego utwory bezczelnie drukowano jako anonimowe i z zyskiem sprzedawano, z czego autor nie dostawał ani centa. Przedtem jednak bardzo trudno było dojść praw autorskich, a już na pewno nie mógł tego zrobić ludowy artysta, którego pieśni przekazywano z ust do ust, przy czym niejednokrotnie zmieniano pojedyncze słowa, bądź całe fragmenty, nie wspominając już o melodii, która w zależności od wykonawcy mogła przyjąć formy całkowicie odmienne od oryginału.

Ballada, o której chcę dzisiaj opowiedzieć, wg niektórych etnografów sięga osiemnastowiecznej Anglii, a można temat podjęty przez jej autora dostrzec już w pieśni zapisanej już w roku 1630.

Z dużą dozą pewności można przyjąć, że w XIX wieku ballada o upadłej dziewczynie krążyła już wśród ludu Stanów Zjednoczonych, zaś liczba wersji tekstu sięgała od 15 do 75. To, co możemy już prześledzić to losy tej ballady w wieku XX, kiedy pojawiły się techniczne możliwości nagrania dźwięku. I tak w 1933 nagrano wersję ludowych artystów z Tennessee „Toma” Clarence’a Ashleya i Gwena Fostera. Jest to pierwsze znane nagranie tej historii, ale od razu spotykamy się z „maskulinistyczną” wersją historii. Hazardzistą i pijakiem nie jest już uwodziciel biednej dziewczyny, ale patologiczny ojciec, zaś ofiarą patologicznej sytuacji jest chłopak, który prawdopodobnie popełnił przestępstwo i popadł w tarapaty, przed czym chce ostrzec młodszego brata.








Wersja braci Callhanów (the Callahan Brothers) z 1934 to zupełnie inna melodia, ale to znowu wersja z chłopakiem w roli narratora.




 
Następnie, w 1937 wielki miłośnik amerykańskiego folkloru, kolekcjoner i badacz, John Lomax (taki amerykański Kolberg, ale wyposażony już w sprzęt do nagrywania dźwięku) po raz pierwszy zarejestrował jedną z najstarszych znanych wersji tej ballady, znanej jako „The Risin’ Sun Blues” w wykonaniu niejakiej Georgii Turner, szesnastoletniej córki górnika z Kentucky. W jej wersji historie opowiada dziewczyna uwiedziona przez pozbawionego skrupułów włóczęgę oddającemu się hazardowi i pijaństwu.  



 
Roy Acuff, urodzony w 1903 „król muzyki country” rok po Georgii Turner nagrał swoją, znowu „chłopięcą” wersję „Bluesa o Domu Wschodzącego Słońca”. (W nagraniu dostępnym na YouTube utwór zaczyna się od 2:44). 




 

W 1941 roku wielka legenda amerykańskiego folku, Woody Guthrie zarejestrował „The House of the Rising Sun”, gdzie usłyszymy znowu historię o losie „wielu biednych dziewczyn” (choć w innej wersji są to "dusze" - souls), ale gdzie narrator mówi o sobie „poor boy”, dalej jednak jest mowa o uwiedzeniu przez pijaka (hazard nie jest wspomniany). Czyżby chodziło o narrację gejowską, czy może zachowując całą opowieść w zgodzie z historią biednej ogłupionej dziewczyny, śpiewając o sobie, Woody Guthrie pomylił się i wstawił chłopca, bo przecież sam był facetem? W tej wersji mamy już matkę – krawcową szyjącą dżinsy i mamy na końcu powrót do Nowego Orleanu, gdzie narrator (narratorka?) będzie ciągnąć swój „ball land chain”. Ci, którzy znają kreskówki Disneya z lat 40. ubiegłego stulecia, pewnie kojarzą sobie obraz więźnia w stroju w poziome czarno-białe pasy z żelazną obręczą na nodze, do której przymocowany jest łańcuch z ciężką, również metalową kulą na końcu, co miało na celu uniemożliwienie ucieczki. Chodzi więc tutaj o powrót do Nowego Orleanu, ale raczej nie do burdelu, ale do więzienia. 




 

Czarnoskóry pieśniarz i działacz na rzecz praw człowieka, Josh White, w swojej wersji z 1944 roku śpiewa z perspektywy dziewczyny, a więc trzyma się tekstu starszego, bez wzbogaconej narracji Woody’ego Guthrie, ale uwaga, czy linia melodyczna, jakiej się trzyma nie przypomina nam już czegoś, co dobrze znamy? 




 

Osobiście znam dwie wersje „Domu wschodzącego słońca” w wykonaniu Huddie’go Leadbettera, zapisanego w historii amerykańskiego folku i bluesa, jako Leadbelly, W obydwu narratorem jest chłopak, ale znowu wydaje się to niezbyt logiczne, bo jest to chłopak, który chce ostrzec swoją młodszą siostrę, żeby nie zrobiła tego, co on i w rezultacie nie wylądowała w takim miejscu jak „the House of the Rising Sun”. Zaś co do melodii to jedna, nagrana w 1944, jest „tradycyjna”, powolna i dość rozwlekła, zaś druga, z 1948, to szybki blues.



Jeżeli wytrzymaliście tę porcję amerykańskiej muzyki ludowej, otrzymujecie ode mnie sprawność dzielnego słuchacza. Jeżeli się Wam ta zabawa w poszukiwanie źródeł tego, co wydaje nam się, ze dobrze znamy, obiecuję dokończenie "przedburdownowskiej" (czyli przedanimalsowskiej) wersji "Domu wschodzącego słońca".

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz