Z wielką radością powitałem tryumfalny powrót Teatru
Telewizji. Z rozkoszą sadowię się co poniedziałek przed ekranem, czekając na
kolejną duchową ucztę. Czasami faktycznie się jej doczekuję, ale zdarzają się
też rzeczy, od których domagałbym się nieco wyższego poziomu.
Można zaobserwować trend wśród współczesnych dramaturgów i
scenarzystów do sięgania po tematykę okresu stalinowskiego w Polsce. O ile
jednak jedni osiągają mistrzostwo słowa poruszając głębokie problemy nie tylko
ideologiczne, ale psychologiczne, obserwując mechanizmy działania ludzkiej
psychiki w warunkach presji brutalnej siły wspierającej bezwzględną ideologię,
o tyle niektórzy zaczęli mylić sztukę dramatopisarską z pisaniem wg z góry
określonego przepisu. Nawet i w tym wypadku można jednak pisać sztuki lepiej
lub gorzej. Jeżeli ktoś przeczytał dokładnie przepis, a więc nie tylko listę
potrzebnych składników, ale również opis przyrządzenia, to może nie stworzy
dzieła oryginalnego, ale przynajmniej przyzwoite. Jeżeli jednak dramaturg
poprzestał na liście ingrediencji, w dodatku lekceważąc podane ich wagi i miary,
naraża się na to, że poplącze proporcje i zrobi z nich potrawę niezbyt jadalną.
Nie piszę „trudną do strawienia”, bo to mogłoby oznaczać jakieś ambitne
eksperymenty, do których widz nie dojrzał. W tym wypadku mam na myśli coś, co
zrozumieć łatwo, zamysł autora widać jak na dłoni, a przy tym od razu widać, że
się nie udał.
Wczorajszy spektakl autorstwa Łukasza Wylężałka Najweselszy człowiek o ostatnich latach
Kornela Makuszyńskiego, na który tak czekałem (bo telewizja zapowiadała go już
wcześniej) i którego początek był tak obiecujący, jako całość mnie rozczarował.
Nie mogę mieć tutaj pretensji do świetnych aktorów, ale niestety do samego
tekstu. Gdyby komuś się wydawało, że jest to dramat o Kornelu Makuszyńskim, to
niestety tak nie jest. Autor bowiem najprawdopodobniej chciał na siłę zrobić
spektakl wg przepisu „weźmij trochę absurdu stalinowskiej propagandy, postaw
przed nią Bogu ducha winnego polskiego pisarza i patriotę i pokaż jaka ta
stalinowska propaganda była głupia.”
W porządku, tylko, że to, że stalinowska propaganda była
głupia, a aktywiści ją głoszący często jeszcze bardziej, żadnemu inteligentnemu
i w miarę wykształconemu widzowi tłumaczyć nie trzeba, a już na pewno nie w
taki prosty i nachalny sposób, zwłaszcza po kilku filmach i dramatach, które
zrobiły to mądrzej. Kornel Makuszyński, bardzo oszczędnie, ale w tym wypadku to
duża zaleta, zagrany przez Jerzego Schejbala, wypada jednak na tle tej
komunistycznej głupoty bardzo blado. Jedyne, co umie odpowiedzieć to „bee”,
albo zwierzyć się swojemu dokwaterowanemu sublokatorowi-komuniście, że całe
życie lubił dobre alkohole i luksus.
Ja wiem, kim był Kornel Makuszyński, bo się na jego
twórczości wychowałem (w końcu tylko kilkanaście lat po Stalinie), ale teraz
wyobraźmy sobie, że Najweselszego
człowieka ogląda inteligentny kosmita znający język polski, ale nie mający
pojęcia ani o komunizmie, ani o Kornelu Makuszyńskim. Mam poważne podejrzenia,
że mógłby zacząć sympatyzować z sublokatorem, który szczerze wierzy w to, co
głosi, bo jest fanatykiem komunizmu, podczas gdy pisarz nie jest w stanie
sprzeciwić mu się żadnym sensownym argumentem. Andrzej Mastalerz stworzył
bowiem doskonałą kreację i w całym spektaklu stanowi najwyrazistszą postać.
Jego bohater to człowiek prosty, pochodzący z biednej mazowieckiej chaty, który
dał się porwać ideologii komunizmu, internacjonalizmu i sprawiedliwości
społecznej. Wiemy, że to beznadziejne i głupie, ale jeżeli ktoś do spektaklu
podszedł bez uprzedzeń wynikających ze znajomości historii, ten mógł zacząć
tego człowieka rozumieć. Makuszyński zaś w wersji Łukasza Wylężałka, cały czas
coś marudzi, jakby nie miał żadnych kontrargumentów.
Postać aktywistki granej przez Annę Czartoryską (jak na
księżniczkę, nienajgorzej się wczuła w rolę działaczki awangardy proletariatu)
dodatkowo przytłacza całość i prowadzi do zachwiania równowagi racji. Problem w
tym, że ani sam Makuszyński, ani jego przyjaciel (Mariusz Benoit), który też
specjalnie nie ma nic ciekawego do powiedzenia, wydają się nie reprezentować
żadnej racji. Być może zamysłem autora było pokazanie niemożności wygrzebania
się spod ciężaru zmasowanej propagandy i wydobycia własnego głosu, ale to się
niestety nie do końca udało.
Widz oczywiście (ha, mówię za siebie) wie, że komuniści w
swoim fanatyzmie nie mieli racji, ale czy dowiedział się tego ze sztuki Najweselszy człowiek, który w tym
wypadku nie wypadł ani wesoło, ani dowcipnie i inteligentnie? Aktorzy zrobili
co mogli, co do reżyserii samego autora też nie mam większych zastrzeżeń.
Zawiodła konstrukcja tekstu.
Uleganie fanatyzmowi ideologii komunistyczej , katolickiej czy demokratycznej niczym sie nie rózni bo tam Katyń tu stos albo tortury i Guantanamo a nam biednym zewsząd nędza !!!
OdpowiedzUsuńZgoda, to nie ulega wątpliwości. W tym wypadku jednak rzecz jest o wiele prostsza - artysta nie tylko nie może być przeciwnikiem jednej propagandy bo jest zwolennikiem innej, nie tylko nie może być zwolennikiem innej bo ta inna jest po prostu lepsza i już, tylko musi o tym wszystkim przekonać widza. Kto nie widzi, że dzisiaj już nie wystarczy tworząc sztukę, wykrzyknąć "diabeł jest czarny i brzydki", czyli innymi słowy "Stalin był czerwony i zły", albo wręcz "Hitler nienawidził ludzi i przez to był zły", ten naraża się na krytykę już nie tylko tzw. "prostych ludzi", ale na krytykę wszystkich myślących odbiorców takiej "sztuki".
OdpowiedzUsuń