Wszedłszy na stronę poświęconą szamanizmowi azjatyckiemu i
północnoamerykańskiemu od razu rzuciła mi się w oczy informacja o jednym z jej
animatorów, który jest uniwersyteckim antropologiem kultury. Fakt ten
przypomniał mi o pewnej prawidłowości, którą już wcześniej zaobserwowałem, choć
udowodnienie jej istnienia wymagałoby długich i pogłębionych badań. Chodzi
mianowicie o to, że przedmiot studiów bardzo często wiąże się bądź to z
poglądami politycznymi bądź w ogóle ze światopoglądem studiującego. Oczywiście
pozostaje pytanie, czy ktoś wybiera konkretne studia, ponieważ chce w nich
znaleźć potwierdzenie swoich przekonań, czy też to przedmiot owych studiów
determinuje i kształtuje poglądy studenta.
Kiedy podjąłem studia anglistyczne dość szybko zorientowałem
się, że spora grupa moich wykładowców ma poglądy lewicowe, ale nie
komunistyczne, tylko takie, które komuniści określali jako lewackie. Ze sposobu
przedstawiania problemów, czy też doboru tematów do dyskusji, można było jasno
wywnioskować, że bliskie są im idee feminizmu, tolerancji i afirmacji
homoseksualizmu, czy wielokulturowości. Było to tak widoczne, że w pewnym
momencie student mógł sobie wyrobić zdanie o Anglikach czy Amerykanach, jako o
społecznościach niezwykle otwartych i tolerancyjnych. Oczywiście poglądy
lewicowe, czy też liberalne, jak się je nazywa w Stanach Zjednoczonych, mają
rzesze zwolenników w krajach anglosaskich, ale nie znaczy to, że brakuje tam
homofonów, ksenofobów czy rasistów. To jednak w tym wypadku nie ma większego
znaczenia, bo to, co się liczy to fakt, że anglosascy intelektualiści, których
czytają nasi naukowcy, często mają poglądy lewicowe, a czasem wprost
marksistowskie.
Na historii było nieco inaczej. Część kadry naukowej to był
po prostu komunistyczny beton i o nich można by było nie wspominać, gdyby nie
fakt, że ich marksizm był właśnie taki toporny, siermiężny i skostniały,
pojmowany po doktrynersku, co z drugiej strony nie powinno dziwić, bo przecież
na tym polegał realny socjalizm. Inni, choć mogli nawet formalnie należeć do
partii, specjalnie nie ukrywali swoich dość konserwatywnych poglądów. Prawda
jest taka, że po upadku komuny w 1989 roku ci pierwsi nadal mieli się dobrze w
strukturach uniwersyteckich, choć być może niektórzy zaczęli nieco rewidować
swoje podejście do wykładanych tematów (generalnie dość wątpliwe). Tymczasem
jednak kadrę zaczęła zasilać pewna grupa moich nieco starszych i młodszych
kolegów, tudzież rówieśników, a ich poglądy od komunizmu były jak najdalsze.
Niektórzy zasilili kadrę Instytutu Pamięci Narodowej, ponieważ byli pasjonatami
historii PRLu badanej oczywiście od strony komunistom przeciwnej. Wystąpienia
historyków telewizyjnych to najczęściej zdecydowana krytyka struktur Polski
Ludowej. Natomiast koleżanki i koledzy zajmujący się historią Żydów, niejako
siłą rzeczy stają się filosemitami.
Czy to dobrze, czy źle? Nie powiem, że to pytanie jest źle
postawione, ponieważ byłoby to tak naprawdę wymigiwanie się od odpowiedzi.
Jednakże jej znalezienie nie jest wcale łatwe. Wszyscy bowiem żyjemy złudną
wiarą w obiektywizm nauki. Najgorzej jest, kiedy sami uczeni badacze podzielają
tę wiarę. Obawiam się, że wśród historyków jest ona dość powszechna i że
zrelatywizowanie ich pracy i sprowadzenie do tekstualności u niejednego wywoła poirytowanie,
czy wręcz agresję. Tymczasem, należy się zgodzić z hermeneutykami, że w
momencie czytania jakiegokolwiek tekstu (w tym źródła historycznego), od razu
go interpretujemy poprzez pryzmat naszych dotychczasowych doświadczeń i
przekonań. Od błędnego koła nie ma ucieczki. Owszem, ktoś się czasami może
zdobyć na wyczyn przyznania się do zmiany poglądów pod wpływem zestawu faktów,
ale tak czy inaczej, raczej nikt nie przystępuje do jakichkolwiek badań jako
tabula rasa. Rzadkie przypadku obalenia błędnego założenia udowadniają, że to
założenie jednak musiało być. Ono zresztą było niezbędne, jako element
warsztatu badacza. Stawiamy hipotezę i albo ją uprawdopodobnimy (czasem nawet
udowodnimy), albo obalimy.
Specjaliści od literatury krajów anglojęzycznych nabywają
pewnego sposobu myślenia, który pozwala im się wczuć w mentalność i kulturę
bohaterów czytanych przez siebie utworów, a przeczytanie odpowiedniej ich
liczby siłą rzeczy musi ich nieco wyobcować z poetyki stosowanej „ku
pokrzepieniu serc”. W związku z tym patriotyzm pojęty jako cześć dla jakichś
haseł może być czymś, co ich wręcz od niego będzie odstręczał, choć nie znaczy
to wcale, że są mniej z własnym krajem związani emocjonalnie. Gdyby się jednak
spotkali z historykiem, mogliby nie zrozumieć czegoś, co dla polskiego
historyka jest oczywiste – skoro on wie, że w przeszłości było tak i tak, to
dlaczego ktoś inny nie chce tego słuchać i popełnia te same błędy? Ano dlatego,
że wielu przedstawicieli innych dziedzin humanistyki niż historia w ogóle nie
wierzy w wartość nauk z niej płynących. Jako znawcy tekstów, mogą się upierać,
że to nie żadne fakty historyczne wpływają na rzeczywistość, ale narracje,
jakie ludzie wokół nich tworzą. A to już przecież czysty relatywizm i
postmodernizm, a więc coś, co historyka irytuje w stopniu najwyższym.
Biologowi trudno będzie uwierzyć w chrześcijańskiego Boga, choć o dziwo znam kilku głęboko wierzących lekarzy (znam też wielu kompletnych ateistów). Historycy zajmujący się historią najnowszą często są konserwatywnymi katolikami, ale osobiście uważam, że jeśli ktoś przykładał się do historii starożytnego Bliskiego Wschodu, ten niekoniecznie musi takim pozostać.
Uniwersytety to przedziwne instytucje. Przecież na jednej
uczelni może istnieć wydział teologii, i równocześnie departament składający
się z samych zaciekłych ateistów. Gdyby mnie ktoś zapytał, czy to dobrze czy
źle, znowu miałbym spory problem z odpowiedzią, ponieważ z jednej strony nadal
jestem fanatykiem poszukiwania jakiejś uniwersalnej prawdy, a z drugiej wiem,
że obiektywizm jest jednak jedynie pewną piękną utopią.
Ano jest coś w tym, co piszesz: "Specjaliści od literatury krajów anglojęzycznych nabywają pewnego sposobu myślenia, który pozwala im się wczuć w mentalność i kulturę bohaterów czytanych przez siebie utworów, a przeczytanie odpowiedniej ich liczby siłą rzeczy musi ich nieco wyobcować z poetyki stosowanej „ku pokrzepieniu serc”.
OdpowiedzUsuńMyślę, że z jednej strony nieco podświadomie ciągnie nas na takie kierunki, gdzie odpowiada nam klimat, a z drugiej strony teksty, z którymi obcujemy również nas kształtują. Czy dotyczy to obecnej młodzieży? Nie jestem przekonana - duża większość wybiera obecnie studia o wiele pragmatyczniej niż ja kiedyś ;)