środa, 30 maja 2012

Wpływ uprawianej dziedziny wiedzy na światopogląd


Wszedłszy na stronę poświęconą szamanizmowi azjatyckiemu i północnoamerykańskiemu od razu rzuciła mi się w oczy informacja o jednym z jej animatorów, który jest uniwersyteckim antropologiem kultury. Fakt ten przypomniał mi o pewnej prawidłowości, którą już wcześniej zaobserwowałem, choć udowodnienie jej istnienia wymagałoby długich i pogłębionych badań. Chodzi mianowicie o to, że przedmiot studiów bardzo często wiąże się bądź to z poglądami politycznymi bądź w ogóle ze światopoglądem studiującego. Oczywiście pozostaje pytanie, czy ktoś wybiera konkretne studia, ponieważ chce w nich znaleźć potwierdzenie swoich przekonań, czy też to przedmiot owych studiów determinuje i kształtuje poglądy studenta.

Kiedy podjąłem studia anglistyczne dość szybko zorientowałem się, że spora grupa moich wykładowców ma poglądy lewicowe, ale nie komunistyczne, tylko takie, które komuniści określali jako lewackie. Ze sposobu przedstawiania problemów, czy też doboru tematów do dyskusji, można było jasno wywnioskować, że bliskie są im idee feminizmu, tolerancji i afirmacji homoseksualizmu, czy wielokulturowości. Było to tak widoczne, że w pewnym momencie student mógł sobie wyrobić zdanie o Anglikach czy Amerykanach, jako o społecznościach niezwykle otwartych i tolerancyjnych. Oczywiście poglądy lewicowe, czy też liberalne, jak się je nazywa w Stanach Zjednoczonych, mają rzesze zwolenników w krajach anglosaskich, ale nie znaczy to, że brakuje tam homofonów, ksenofobów czy rasistów. To jednak w tym wypadku nie ma większego znaczenia, bo to, co się liczy to fakt, że anglosascy intelektualiści, których czytają nasi naukowcy, często mają poglądy lewicowe, a czasem wprost marksistowskie.

Na historii było nieco inaczej. Część kadry naukowej to był po prostu komunistyczny beton i o nich można by było nie wspominać, gdyby nie fakt, że ich marksizm był właśnie taki toporny, siermiężny i skostniały, pojmowany po doktrynersku, co z drugiej strony nie powinno dziwić, bo przecież na tym polegał realny socjalizm. Inni, choć mogli nawet formalnie należeć do partii, specjalnie nie ukrywali swoich dość konserwatywnych poglądów. Prawda jest taka, że po upadku komuny w 1989 roku ci pierwsi nadal mieli się dobrze w strukturach uniwersyteckich, choć być może niektórzy zaczęli nieco rewidować swoje podejście do wykładanych tematów (generalnie dość wątpliwe). Tymczasem jednak kadrę zaczęła zasilać pewna grupa moich nieco starszych i młodszych kolegów, tudzież rówieśników, a ich poglądy od komunizmu były jak najdalsze. Niektórzy zasilili kadrę Instytutu Pamięci Narodowej, ponieważ byli pasjonatami historii PRLu badanej oczywiście od strony komunistom przeciwnej. Wystąpienia historyków telewizyjnych to najczęściej zdecydowana krytyka struktur Polski Ludowej. Natomiast koleżanki i koledzy zajmujący się historią Żydów, niejako siłą rzeczy stają się filosemitami.

Czy to dobrze, czy źle? Nie powiem, że to pytanie jest źle postawione, ponieważ byłoby to tak naprawdę wymigiwanie się od odpowiedzi. Jednakże jej znalezienie nie jest wcale łatwe. Wszyscy bowiem żyjemy złudną wiarą w obiektywizm nauki. Najgorzej jest, kiedy sami uczeni badacze podzielają tę wiarę. Obawiam się, że wśród historyków jest ona dość powszechna i że zrelatywizowanie ich pracy i sprowadzenie do tekstualności u niejednego wywoła poirytowanie, czy wręcz agresję. Tymczasem, należy się zgodzić z hermeneutykami, że w momencie czytania jakiegokolwiek tekstu (w tym źródła historycznego), od razu go interpretujemy poprzez pryzmat naszych dotychczasowych doświadczeń i przekonań. Od błędnego koła nie ma ucieczki. Owszem, ktoś się czasami może zdobyć na wyczyn przyznania się do zmiany poglądów pod wpływem zestawu faktów, ale tak czy inaczej, raczej nikt nie przystępuje do jakichkolwiek badań jako tabula rasa. Rzadkie przypadku obalenia błędnego założenia udowadniają, że to założenie jednak musiało być. Ono zresztą było niezbędne, jako element warsztatu badacza. Stawiamy hipotezę i albo ją uprawdopodobnimy (czasem nawet udowodnimy), albo obalimy.

Specjaliści od literatury krajów anglojęzycznych nabywają pewnego sposobu myślenia, który pozwala im się wczuć w mentalność i kulturę bohaterów czytanych przez siebie utworów, a przeczytanie odpowiedniej ich liczby siłą rzeczy musi ich nieco wyobcować z poetyki stosowanej „ku pokrzepieniu serc”. W związku z tym patriotyzm pojęty jako cześć dla jakichś haseł może być czymś, co ich wręcz od niego będzie odstręczał, choć nie znaczy to wcale, że są mniej z własnym krajem związani emocjonalnie. Gdyby się jednak spotkali z historykiem, mogliby nie zrozumieć czegoś, co dla polskiego historyka jest oczywiste – skoro on wie, że w przeszłości było tak i tak, to dlaczego ktoś inny nie chce tego słuchać i popełnia te same błędy? Ano dlatego, że wielu przedstawicieli innych dziedzin humanistyki niż historia w ogóle nie wierzy w wartość nauk z niej płynących. Jako znawcy tekstów, mogą się upierać, że to nie żadne fakty historyczne wpływają na rzeczywistość, ale narracje, jakie ludzie wokół nich tworzą. A to już przecież czysty relatywizm i postmodernizm, a więc coś, co historyka irytuje w stopniu najwyższym. 

Biologowi trudno będzie uwierzyć w chrześcijańskiego Boga, choć o dziwo znam kilku głęboko wierzących lekarzy (znam też wielu kompletnych ateistów). Historycy zajmujący się historią najnowszą często są konserwatywnymi katolikami, ale osobiście uważam, że jeśli ktoś przykładał się do historii starożytnego Bliskiego Wschodu, ten niekoniecznie musi takim pozostać. 

Uniwersytety to przedziwne instytucje. Przecież na jednej uczelni może istnieć wydział teologii, i równocześnie departament składający się z samych zaciekłych ateistów. Gdyby mnie ktoś zapytał, czy to dobrze czy źle, znowu miałbym spory problem z odpowiedzią, ponieważ z jednej strony nadal jestem fanatykiem poszukiwania jakiejś uniwersalnej prawdy, a z drugiej wiem, że obiektywizm jest jednak jedynie pewną piękną utopią.

1 komentarz:

  1. Ano jest coś w tym, co piszesz: "Specjaliści od literatury krajów anglojęzycznych nabywają pewnego sposobu myślenia, który pozwala im się wczuć w mentalność i kulturę bohaterów czytanych przez siebie utworów, a przeczytanie odpowiedniej ich liczby siłą rzeczy musi ich nieco wyobcować z poetyki stosowanej „ku pokrzepieniu serc”.

    Myślę, że z jednej strony nieco podświadomie ciągnie nas na takie kierunki, gdzie odpowiada nam klimat, a z drugiej strony teksty, z którymi obcujemy również nas kształtują. Czy dotyczy to obecnej młodzieży? Nie jestem przekonana - duża większość wybiera obecnie studia o wiele pragmatyczniej niż ja kiedyś ;)

    OdpowiedzUsuń