Do niedawna wydawało mi się, że monopol na tzw. oszołomstwo,
ma żelazny elektorat PiS. Znam pewnych polityków związanych z tą partią i wiem,
że oni oszołomami nie są, choć z ich poglądami się nie zgadzam, ale całe
mnóstwo elektoratu jest. Oszołomstwo pojmuję jako postawę fanatycznego
entuzjazmu wobec własnych idei bez liczenia się z rzeczywistością, w tym tą
społeczną, połączonym z bezwarunowym zamknięciem na dyskusję.
Wydawało mi się, że zwolennicy PO to raczej wyrachowani
pragmatycy, z którymi też się nie zgadzam, ale z którymi przynajmniej można
porozmawiać na gruncie faktów. Tymczasem oszołomstwo po stronie PO ma się
dobrze i ideologiczne zacietrzewienie zwolenników tej partii potrafi być równie
impregnowane na rzeczywistość, co żelazny elektorat partii przeciwnej.
Profesor Leszek Balcerowicz wypowiedział się na temat „Solidarności”
w takim oto duchu, że związek ten nie ma nic wspólnego z wielkim związkiem
zawodowym, który wprowadził kraj na drogę rozwoju gospodarczego (czyt.
gospodarki wolnorynkowej), bo teraz ten rozwój hamuje. Pan poseł Jerzy
Borowczak z PO umieścił link do tej wypowiedzi na Facebooku. Ponieważ lubię
wsadzić kij w mrowisko, zwłaszcza kiedy wszyscy komentatorzy zaczynają dąć w
jeden róg, wyraziłem zdanie, że po pierwsze „Solidarność” jest związkiem
zawodowym, a więc organizacją z definicji socjalną i roszczeniową, a po drugie,
to akurat profesor Balcerowicz nie powinien się na ten temat wypowiadać,
ponieważ jest reprezentantem strony na linii pracodawca-pracobiorca przeciwnej.
Wiemy, jakie poglądy ma profesor Balcerowicz i mniej więcej wyobrażamy sobie,
jakie zadania stawia przed sobą związek zawodowy. Nie można mieć pretensji do
wrony, że kracze, do psa, że szczeka, ani do zebry, że ma paski.
Na to otrzymałem kilka odpowiedzi, z których wynikało, że
obecna „Solidarność” jest związkiem archaicznym, porównywalnym do takich z lat
70. ubiegłego stulecia, zaś obecnie związki zawodowe w krajach wysoko
rozwiniętych gospodarczo współpracują z zarządami firm w celu rozwoju
przedsiębiorstwa. Fantastycznie, tylko, że Polska nie jest jeszcze wysoko
rozwiniętym gospodarczo krajem. Nie przekonują mnie pochwalne artykuły z prasy
niemieckiej czy brytyjskiej, ponieważ owszem, zrobiliśmy duży postęp, jeśli
chodzi o infrastrukturę i Polska faktycznie na zewnątrz wygląda kolorowo, ale
przecież nie można zaprzeczyć, że jesteśmy z krajem, gdzie przepaść między
zarobkami a cenami jest ogromna i do krajów Zachodu jest nam pod tym względem
bardzo daleko.
Jako przykład przytoczyłem poziom życia, a jako przykład
tego przykładu możliwość całkiem przyzwoitego życia na zasiłku dla
bezrobotnych. Oczywiście to sprowokowało pewną strategię heurystyczną
polegającą na przyczepieniu się szczegółu i rozwinięciu ataku po tej linii. „A
gdzie jest taki kraj, gdzie na bezrobociu można spokojnie żyć?” spytał jeden z
interlokutorów, który na dodatek zaatakował mnie ad personam, twierdząc, że
skoro uważam, że życie na zasiłku to coś fajnego, to muszę być niezłym
pasożytem społecznym. No fajnie, myślę sobie, ale postanowiłem tę obraźliwą
uwagę zignorować, bo po prostu wiem, że jest to zwyczajny polski sposób
dyskusji tak dobrze znany z forum Onetu. Oczywiście, że świadome życie z
zasiłku jest haniebną formą pasożytnictwa i co do tego nie ma wątpliwości.
Niemniej, jeśli już przytaczać przykłady, to naprawdę znam osobiście rodowitych
Anglików (żadnych tam imigranckich cwaniaczków), którzy tak żyją. Tylko, że to
oczywiście nie o to w całej dyskusji chodziło.
Rzecz sprowadza się po prostu do tego, że PO-wskie myślenie
oszołomskie polega na tym samym braku kontaktu z rzeczywistością, jaką cechował
się Edward Gierek. Jak to? Przecież jest byczo, Polska rośnie w siłę a ludziom
żyje się dostatniej, a tu jakaś tam „Solidarność”? Jacyś niezadowoleni? Skąd
oni się w ogóle wzięli? Bieda? To niemożliwe! To nieroby i awanturnicy po
prostu! Każdy przecież może założyć firmę i zostać Rockefellerem! Dlaczego tego
nie robią?
Najśmieszniejsze jest to, że w jakimś stopniu mógłbym się w
pewnych przypadkach zgodzić z takim rozumowaniem. Jest oczywiste, że wielu
naszych rodaków to ludzie z wyuczonym nieudacznictwem (wcale nie naturalnym),
że wielu woli narzekać i popijać piwko w gronie sobie podobnych. Tak się
niewątpliwie również dzieje. Jednakże wrzucanie do jednego worka z nimi ludzi,
którym akurat rozwiązano firmę, albo pracodawca zbankrutował i znaleźli się na
bezrobociu, albo ludzi, którzy ani dnia w swoim życiu nie byli na bezrobociu,
tylko całe życie pracują za nędzne grosze, bo pracodawca, jeśli nikt go do tego
nie zmusi, nigdy dobrowolnie nie podniesie sobie kosztów w postaci wyższych
wypłat, jest nadużyciem.
Dopóki będą ludzie żyjący na skraju nędzy, a tacy, wbrew
PO-wskiemu oszołomstwu, istnieją i choć nie stanowią większości, to jednak są
odsetkiem, którym pogardzić nie można, dopóty będą szukać oparcia w organizacjach,
które obiecają im „solidarną” pomoc. Rzesze niezadowolonych będą się skupiać
wokół albo marksistowskich albo katolickich socjalistów-populistów (obecnie w
Polsce ci ostatni mają przewagę, a ich uosobieniem jest „Solidarność” właśnie)
i to jest mechanizm normalny. W krajach wysoko rozwiniętych, kiedy populizmowi
związków zawodowych przetrącono kark, ale gdzie nadal opieka socjalna daje
pewien komfort psychiczny, tam po prostu nie ma potrzeby zwracania się do
związku, czy populistycznej partii. U nas nadal istnieją ludzie, którzy czują
się wykluczeni i skrzywdzeni. Czy słusznie? Niektórzy nie, ale niektórzy tak!
Fakty są takie, że jedni i drudzy organizują się wokół przywódców, którzy mówią
im to, co by chcieli usłyszeć i działają tak, jak wierzą, że powinni (inna
sprawa, czy faktycznie tak jest). I teraz profesor Balcerowicz wyskakuje z
połajanką i znanym od dwudziestu lat tekstem o rozwoju gospodarczym.
Jeden z moich interlokutorów każe mi nie lekceważyć rozwoju
gospodarczego, bo bez niego nie może być przecież podwyższenia poziomu życia.
No dziękuję pokornie za tę lekcję, bo już chyba o tej prostej relacji
zapomniałem, ale to nadal nie zmienia faktu, że człowiek, który ma przed sobą
perspektywę pracy za grosze i głodowej emerytury, o ile jej dożyje, skoro
trzeba podnosić wiek emerytalny, gwiżdże na statystyki i laurki wystawiane
przez zachodnią prasę.
A na tym tle, jeżeli widzi się „szklane domy” ZUSu czy
NFZetu, bałagan w służbie zdrowia i permanentną „rewolucję” w oświacie,
kilkudziesięciotysięczne gaże „celebrytów” w telewizji żebrzącej o abonament,
tudzież prezesów firm, które rzekomo przechodzą głębokie trudności finansowe i
nie stać ich na podwyżki, to nie można się dziwić, że rośnie fala zgorzknienia
i niezadowolenia. Kto ma zagospodarować to niezadowolenie? Na pewno chce to
zrobić partia opozycyjna, i organizacja, która z definicji służy wyrażaniu
niezadowolenia pracowników, czyli związek zawodowy.
Tym, których przepełnia wiara w ideały PO, radzę zejść na
ziemię, przyjrzeć się sytuacji we własnym kraju, ale i na Zachodzie również.
Najskuteczniejszą metodą walki z socjalizmem jest sprowadzenie liczby
niezadowolonych do minimum i nie mam tutaj na myśli metod Augusto Pinocheta.
Kiedy ich liczba rośnie, dzieje się tak jak w starej grze komputerowej „Cywilizacja”
– prowadzisz z sukcesem budowę imperium, a tu nagle wybucha bunt w twojej
stolicy z powodu np. wzrostu kosztów utrzymania. Osobiście grałem w bardzo archaiczną
wersję „Cywilizacji” (jeszcze pod DOSem), więc nie wiem, jak to rozwiązano
później, ale o ile dobrze pamiętam, nie było tam opcji „przekonaj ludzi, że
masz rację”, albo „nakrzycz na nich i powiedz, że są głupi i niewdzięczni”.
Trzeba było albo wysłać wojsko do stłumienia buntu, albo przeznaczyć więcej
pieniędzy na zaopatrzenie i zaspokojenie potrzeb buntowników. Wierzę, że życie
takie być nie musi i że na jakimś etapie naprawdę można się dogadać. Do tego
jednak nie wolno być oszołomem, ani na jedną ani na przeciwną modłę. Przede
wszystkim nie wolno przeczyć faktom.
Ha! Na zakończenie dyskusji na Facebooku jeden z
interlokutorów wyraził chęć dania mi w pysk za fałszywą „kulturę” i obłudę.
Super! Wielka szkoda, że żyjemy w kraju, w którym monopol na życie publiczne
przejęło oszolomstwo po wszystkich stronach sceny politycznej. Z oszołomami nie
ma jak dyskutować. Saddam Hussein, który jeszcze jako młody student
przysłuchiwał się dyskusji politycznej dwóch kolegów, po jakimś czasie zwrócił
się do jednego z nich „Dlaczego z nimi dyskutujesz? Dlaczego go po prostu nie
zastrzelisz?” Czy zbliżamy się do takiego sposobu myślenia? Od kilku lat
balansujemy na jego krawędzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz