Często rozmawiamy o stereotypach i o ich zwodniczości.
Stereotypy zastępują wysiłek umysłowy przy poznawaniu każdego nowego człowieka,
zaoszczędzają nam więc wiele wysiłku, a może nawet bólu, jaki wywołuje
konieczność myślenia.
Najczęściej mówimy o stereotypach krzywdzących, skazujących
całe nacje, czy rasy na potępienie. Stereotypy są przedmiotem poważnych badań
naukowych. Ja chcę poświęcić kilka słów stereotypom narodów-gospodarzy
budowanym przez Polaków-emigrantów.
Podczas naszych zeszłorocznych rzymskich wakacji, mieliśmy
okazję porozmawiać z Polakami, którzy w wyniku dwudziestu lat budowania
gospodarczego raju we własnym kraju, z zupełnie niewiadomych powodów
postanowili zamieszkać i pracować w spiekocie włoskiego słońca. W krajach,
które otworzyły się na naszą emigrację po roku 2004, nasi rodacy trzymają się w
mniejszych lub większych skupiskach razem, najczęściej kisząc się we własnym
sosie. Bardzo popularny jest stereotyp Polaka, który drugiego Polaka w łyżce
wody by utopił i nie jest on pozbawiony podstaw. Niemniej można znaleźć niemałą
liczbę przykładów prawdziwej ludzkiej solidarności i przyjaźni. Nie jest lekko,
ale nie jest też tak, że każdy Polak to zaraz polakożerca, choć oczywiście tych
ostatnich nie brakuje.
Nie o Polakach chciałem jednak pisać, a o przedstawicielach
narodów, wśród których Polacy żyją. W tym wypadku o Włochach oczami niektórych
Polaków.
Jeszcze na lotnisku w Warszawie zagadała nas kobieta ok.
trzydziestki, która wg swojej opowieści, jechała na egzamin, gdyż w Rzymie studiuje
prawo. Od lat tam mieszka i zna Włochów na wylot. Prawdopodobnie odczuwała
ogromną potrzebę rozmowy, ponieważ aż do wejścia na pokład opóźnionego
samolotu, musieliśmy wysłuchać jej wywodów na temat tego, jak to Włosi nas
nienawidzą i gardzą nami. Co tam nami? Oni tak samo traktowali naszego papieża!
Włoscy mężczyźni zaś to sami brutalni erotomani i chamy, po czym nastąpił
szczegółowy opis sytuacji, w której taki obleśny Włoch dobierał się do naszej
rozmówczyni. Po gwałtownych deklaracjach braku potrzeby posiadania męża czy
narzeczonego, oraz niestety po powierzchowności kobiety, doszedłem do wniosku,
że ta historia mogła być albo jej fantazją, albo próbą racjonalizacji swojego
braku powodzenia. To są jednak tylko moje przypuszczenia. Podsumowując jednak,
to naprawdę dziwne jest mieszkanie kilku dobrych lat w środowisku, którego się
nienawidzi i uważa za podłe i wobec naszej nacji pogardliwie nastawione. To
musi wynikać z jakiejś desperacji.
Nasi znajomi, do których jechaliśmy, też opowiadali nam
różne rzeczy o Włochach, w tym o ich arogancji, niechęci do pomocy, chamskim
zachowaniu.
Oczywiście tygodniowy pobyt gdziekolwiek nie może być żadną
podstawą do wyrobienia sobie opinii o jakiejś większej grupie, nie mówiąc już o
narodzie. Niemniej, we wszystkich lokalach gastronomicznych, a codziennie
jadaliśmy gdzie indziej, byliśmy obsługiwani z szacunkiem, miło i nikt nas
nigdy nie oszukał przy płaceniu (raz tylko przepłaciłem za kapelusz, który
kupiłem od chłopaków z Bangladeszu). Ludzie pytani o drogę odpowiadali
uprzejmie i wyczerpująco. Zresztą nie pytani również, ponieważ kiedy
rozłożyliśmy mapę w celu sprawdzenia jakiegoś punktu, natychmiast jakiś starszy
przechodzień zaoferował nam swoją pomoc w pokazaniu drogi. Bardzo pomocni byli
kierowcy autobusów, czy policjanci (no ci ostatni niewiele pomogli, bo sami nie
wiedzieli, ale mocno się starali).
Skąd taka rozbieżność opinii. Rozumiałbym, że uprzejmi są
kelnerzy czy sklepikarze, bo to część ich marketingu, ale kierowcy autobusów
nie liczyli przecież na napiwek. Osobiście miałem nieodparte wrażenie, że
Włosi, których spotkałem, są jak Polacy, których pamiętałem z dzieciństwa –
którzy często potrafili pomóc obcemu z powodu swojej… towarzyskości (?), chęci
nawiązania kontaktu z kimś „egzotycznym”, a może z samej potrzeby bycia
użytecznym. Nie wiem. W każdym razie dobrze się czułem w tych krótkich
kontaktach z Włochami.
A może wszystko zależy od tego, jak kto kogo odbiera? Może
nasze bezradne, ale sympatycznie uśmiechnięte fizjonomie, wzbudzały w nich
naturalne poczucie odpowiedzialności za gości we własnym mieście? Może to
trochę tak jak z tymi kwantami, które zachowują się inaczej jak się je
obserwuje? Może wszystko zależy od tego, kto obserwuje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz