Wróćmy jednak do Polski. Niedawno zupełnie przypadkiem na którymś z kanałów z „Discovery” w nazwie, ku swojemu zaskoczeniu trafiłem na polski program kabaretowy. Oczywiście sama obecność Artura Andrusa jako prowadzącego nie przesądza o prześmiewczej naturze programu. Niemniej takimż on był, a na „Discovery” znalazł się chyba dlatego, że tym razem obiektem satyry pana Artura był polski film dokumentalny z lat 70. ubiegłego stulecia na temat szkół zawodowych. Oczywiście formuła tego typu produkcji już wtedy wzbudzała uśmieszki politowania, a dzisiaj wydają się dowodem jak bardzo pokręcone było myślenie komunistycznych władców Polski. Każdy fragment PRL-owskiej propagandówki Artur Andrus przekładał swoim prześmiewczym komentarzem. W miarę wsłuchiwania się jednak w całość programu, słowa pana Artura coraz mniej mnie bawiły, natomiast ze szczerym zainteresowaniem chłonąłem to, co mówili bohaterowie filmu. Opiewał on dużą zasadniczą szkołę zawodową ze świetnym wyposażeniem warsztatów i bardzo atrakcyjnym programem nauki zawodu. Wypowiadali się chłopcy, którzy z rozbrajającą szczerością mówili, że do nauki i książek to oni serca nie mają, ale za to lubią to, co się robi na warsztatach. Jakiś starszy pan, zapewne instruktor zawodu, jak się zdążyłem zorientować, chwalił doskonałe warunki współczesnej młodzieży (tzn. współczesnej w latach 70. XX wieku!) do nauki zawodu. Prawdopodobnie była to budowlanka, ponieważ ów pan wspominał lata swojej młodości, a więc sprzed II wojny światowej, kiedy to młodego pomocnika murarza nikt zawodu nie uczył. Podawał po prostu cegły i mógłby tak spędzić całe życie, gdyby nie chciał się naprawdę nauczyć fachu. Robił to jedynie podpatrując mistrza i dorywając się do kielni, kiedy mistrz sobie robił przerwę na obiad. Te kilka minut (bo mistrz nie tracił dużo czasu na jedzenie) to była cała fachowa praktyka. A teraz (tzn. w czasach kręcenia tego filmu) młodzież może przez trzy dni w tygodniu tylko i wyłącznie doskonalić umiejętności fachowe.
Kiedy na początku lat 90. ubiegłego stulecia syn mojego znajomego kończył zasadniczą szkołę zawodową (chyba specjalność elektryk), był to już żałosny łabędzi śpiew tego typu szkolnictwa. Mój znajomy, sam absolwent tego samego kierunku, dziwił się, że jego syn praktycznie nie ma zajęć warsztatowych (bo szkoły już nie miały pieniędzy na materiały), że chłopaka nikt nie nauczył nawet przecinakiem zrobić rowka w ścianie (ten „rowek” to mój wymysł, chyba jest na to jakieś fachowe słowo) na poprowadzenie kabla. Twierdził, że jego syn praktycznie niczego się nie nauczył. Potem było już tylko gorzej. Wszystkich zapędzono do liceów i kazano robić maturę. W imię czego? Bo tak jest w Ameryce? Bo za to polscy reformatorzy spodziewali się pochwały od kolegów z Zachodu? Nie wiem.
Fakty są takie, że absolwent zawodówki, jeżeli był ambitny, miał otwartą drogę do technikum, a potem na politechnikę (albo jakąkolwiek inną wyższą uczelnię). Jeżeli ambicji naukowych nie posiadał, był po prostu dobrym fachowcem. Często takim, od którego potem uczyli się świeżo przyjęci do pracy absolwenci politechniki.
cdn.
Likwidacja szkół zawodowych to moim zdaniem jeden z największych błędów całej tej naszej reformy nauczania.
OdpowiedzUsuńBTW, czytałeś artykuł w Polityce bodajże o pokoleniu "testolatków" i inny zawierający refleksje polonistki odnośnie egzaminu gimnazjalnego? Mnie te artykuły po prostu przeraziły... Przestało mnie dziwić, że moja ubiegłoroczna maturzystka (nieprzeciętnie uzdolniona humanistycznie) doszła do wniosku, że musi zostać laureatką jakiejś olimpiady, bo matura z polskiego kiepsko by jej poszła. Jak postanowiła, tak zrobiła.
Artykułu w "Polityce" nie czytałem, ale mam własne dzieci w wieku szkolnym i wiem, jak się przygotowywały do wszelkich egzaminów - po prostu odpowiednio wcześniej "przerabiały" testy z ubiegłych lat (dostępne w internecie, "Cogito" i w zbiorach testów). Co prawda mój syn ma dość sprecyzowane zainteresowania i dużo czyta nie "pod testy", ale do tychże (łącznie z maturą), przygotowywał się właśnie w taki odmóżdżający sposób. Rozwiązywanie testów, podobnie jak ćwiczeń do podręczników języków obcych, sprawiają, że stajesz się coraz lepszy - w rozwiązywaniu testów/ćwiczeń ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie. Cieszę się, że Twój syn ma sprecyzowane zainteresowania, to go powinno "ocalić" ;)
OdpowiedzUsuń